- Recenzujemy Tenet, Czarną Wdowę oraz inne filmy, których nie widzieliśmy
- Tenet
- Czarna Wdowa
- Pętla
- Power
- Nowi mutanci
- Wonder Woman 1984
Wonder Woman 1984

- Co to? Powrót do słodkich lat 80. w konwencji kina superbohaterskiego
- Reżyser: Patty Jenkins
- Data premiery: 2 października 2020
- Przepiękna sceneria i wyczuwalny klimat tytułowej dekady;
- Świetnie wyglądająca i walcząca Gal Gadot;
- Luźny ton i zjadliwe żarty.
- Także i tu antagonistom brakuje nieco charakteru;
- Trochę niewykorzystany potencjał, zbyt bezpieczne podejście do formuły.
Wsiądźmy w wehikuł czasu i cofnijmy się do 2017, aby jeszcze raz udać się do kina na Wonder Woman. Przypomni nam się wtedy naprawdę świeże połączenie klimatów superbohaterskich, kultury mitycznych Amazonek oraz czasów I wojny światowej. Nie da się ukryć, że Patty Jenkins wyciągnęła pomocną dłoń, ba, rzuciła koło ratunkowe tonącemu uniwersum filmowemu DC. Potem poszło jak z płatka – Aquaman oraz Shazam! przyjęły się naprawdę pozytywnie i nagle na rynku blockbusterowym narodziła się siła godnie rywalizująca z samym Marvelem. Co więcej może zrobić druga część opowieści o naszej Cudownej Kobiecie? Cóż, wystarczy, że jest dobrym filmem.
Wonder Woman 1984 zabiera nas w decydującą fazę zimnej wojny. Czołgi i okopy zamieniamy więc na tętniące kolorami cuda architektury (w tym śmietniki), masę światełek i fajerwerki. Zmianę tonu zauważyć można już na samym starcie. Ta sama zostaje na szczęście główna bohaterka, którą Gal Gadot po prostu jest. Można jej zarzucić pewien aktorski minimalizm, ale idealnie wpisuje się on w charakterystykę przytłoczonej nowościami superbohaterki. Po raz kolejny uchwycono charakterystyczny styl walki Wonder Woman oparty na szybkich przeskokach, twardym trzymaniu się ziemi i efektownych roszadach przy użyciu lassa. Lata 80. rządzą się swoimi prawami, a więc znajdzie się parę scen z udziałem Diany w nieco innym wydaniu. Lekki spoiler, bo kto mi zabroni: zobaczycie ją w fikuśnym ptasim wdzianku.
Pora na kolejne bezczelne odkrycie przed Wami szczegółów filmu. Do roli partnera protagonistki powróci poczciwy Steve (w tej roli Chris Pine). Ten sam Steve, który zginął w tragicznych okolicznościach w poprzedniej części. Czy ma to jakikolwiek sens? Szczerze mówiąc – kto by się tym przejmował? Twórcy bez względu na ewentualne luki logiczne potrzebowali bohatera potrafiącego wejść w interesującą relację z Dianą. Co tu dużo mówić – podziałało, a chemia pomiędzy tą dwójką jest niepodważalna. Z drugiej strony wchodzimy tutaj na niewygodne tereny braku twórczej odwagi na pewnych poziomach (bo od strony formalnej wszystko prezentuje się naprawdę nieźle). Powrót uśmierconego bohatera to jeden z czołowych przykładów scenariuszowego lenistwa i głośne przyznanie się do błędu. Ponadto zamiast skupić się jednym konkretnym antagoniście, Jenkins postawiła zarówno na Maxa Lorda, jak i na Cheetah. Nie są to tragicznie rozpisane postacie, ale brakuje im tu trochę czasu antenowego, aby mogły odpowiednio się zaprezentować.
Na pewno chcielibyście, abyśmy od razu przyrównali jakościowo Wonder Woman do Czarnej Wdowy. I choć bardzo bym chciał tak po prostu wybrać lepszego zawodnika, to w tym przypadku jest to niemożliwe. Obydwa dzieła popełniają podobne błędy (szczególnie w kontekście źle rozpisanych złoli), jak i nie grzeszą oryginalnością. Pomimo to zapewniają tony rozrywki i przypominają, że na pewne mankamenty filmów superbohaterskich przymykamy oko. Pewne jest jedno – to godne otwarcie nowej ery w historii tego działu kinematografii, który lubi trykoty i peleryny.

DRUGA OPINIA
Filmowe uniwersum DC nigdy nie powinno próbować być kalką MCU. Wystarczyłyby dobrze zrobione, soczyste, solowe filmy lubianych herosów, z ewentualnymi mrugnięciami okiem i gościnnymi występami. Wonder Woman w 2017 roku pokazała, że ten trop jest słuszny. Kontynuacja robi to samo, ale lepiej. A dlaczego? Bo te przeklęte lata 80. nadal świetnie sprawdzają się w roli bazy do wykreowania świetnego klimatu. Czegokolwiek o WW84 by nie mówić, sceny walki w rytm hiciorów z list przebojów sprzed niemal czterech dekad wynagradzają wszystko. A odwaga, by użyć co ciekawszych efektów i filtrów nawiązujących do teledysków sprzed lat (A-ha!) udowadnia, że DC nie musi się wstydzić Marvela – pod warunkiem, że filmowcy robią swoje i nie uciekają się do kopiowania.
Filip „fsm” Grabski
O AUTORZE
Wpadliśmy na ten dziwny pomysł wraz z redakcją stosunkowo niedawno. Prawda jest taka, że tęsknimy za kinem, a niemalże wszystkie najważniejsze produkcje uciekły w stronę 2021 i 2022 roku. Branża to boleśnie odczuje, a jej przyszłość maluje się w szarych barwach. Dlatego też podjąłem się zadania i opisałem to, co mi w duszy gra. We fragmentach tych pseudo-recenzji możecie dostrzec parę osobistych uwag, odrobinę aktualnego komentarza, szczyptę szczerej opinii. Znalazło się tu troszkę szydery, ale i sporo niepoprawnego optymizmu. Ponadto artykuł ten można potraktować jako zabawę formułą i test wiedzy o filmach – przełożenie swoich oczekiwań i predykcji na całkowicie ślepe i bezzasadne recenzje. Wiem - dziwne , ale bawiłem się naprawdę świetnie.
