Michał „Kwiść” Chwistek, mistrz felietonu, brawurowo porównuje malarstwo Masaccia do bossa w Bloodbornie. Hobby pracowników GRYOnline.pl - część druga
- Darek zbiera karabiny, a Draug wozi miecz w swoim subaru - hobby pracowników GRYOnline.pl
- Dariusz „DM” Matusiak lata na ziemi
- Filip „fsm” Grabski jest bardzo wygadany, ale potem wysyła mi zdjęcie, na którym szyje na maszynie
- Krzysztof „Draug” Mysiak wymachuje mieczem na firmowym parkingu
- Łukasz Telesiński upija postronnych
- Karol Laska jest ultrasem i dokonuje najważniejszego wyboru w życiu każdego faceta
- Karol Ryka nadstawia ucha
- Michał „Kwiść” Chwistek, mistrz felietonu, brawurowo porównuje malarstwo Masaccia do bossa w Bloodbornie
Michał „Kwiść” Chwistek, mistrz felietonu, brawurowo porównuje malarstwo Masaccia do bossa w Bloodbornie
No, panie i panowie, tego jeszcze nie było. Pracowałem z Kwiściem kilka lat w jednej, że tak powiem, ławce i zupełnie nie wiedziałem, że z niego taki krytyk i erudyta. Tymczasem okazuje się, że w okresie, kiedy zwiedzałem wszystkie muzea sztuki w Krakowie, mogłem to zrobić razem z nim. Michał bowiem... no zresztą, posłuchajcie. Kwiść się rozpisał i moje wtręty są tu najzwyczajniej w świecie absolutnie zbędne.

Mój problem z hobby i zainteresowaniami polega na tym, że interesuje mnie niemal wszystko, przez co próbowałem bardzo wielu rzeczy i niemal we wszystkim nadal jestem absolutnie beznadziejny. Jednym z nielicznych hobby, które nie znudziły mi się przez długie lata, jest gapienie się na obrazy. Wbrew pozorom nie jest to wcale proste zajęcie. Obrazy to bardzo cwane bestie i najpierw trzeba się z nimi dobrze zaprzyjaźnić, zanim będzie można się na nie dobrze gapić.

Mimo zaliczenia jednego semestru kulturoznawstwa i odwiedzenia całkiem sporej liczby muzeów przez długi czas traktowałem obrazy jak arty z gier znalezione w sieci. Ładne to, miło popatrzeć, ale żeby od razy płacić za to kilka milionów? Chyba trzeba mieć coś z głową.
Wszystko zmieniło się, gdy postanowiłem odwiedzić na wakacjach galerię sztuki w Lyonie. Spaceruję sobie od sali do sali, przesuwam wzrokiem po dziesiątkach obrazów i nagle zatrzymuję się przed plamą barw na białym płótnie. Do dzisiaj nie pamiętam, kto był autorem, ale gapiłem się na ten obraz dobre dziesięć minut, zupełnie nie wiedząc dlaczego. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy mi czasem nie odbiło.

Potem wracałem do tego obrazu jeszcze trzy razy w trakcie zwiedzania galerii i za każdym wywoływał we mnie dokładnie to samo uczucie. Gdybym miał je do czegoś przyrównać, to do momentu przejścia jakiejś bardzo dobrej gry. Zaliczamy ostatni etap, oglądamy finałową cutscenkę, a potem gapimy się na napisy końcowe z poczuciem, że doświadczyliśmy czegoś niesamowitego. Obrazy pozwalają przeżyć to samo, tylko bez 20–30 godzin grania. Duża oszczędność wolnego czasu!
Zanim jednak postanowicie rzucić gry w cholerę i przerzucić się na obrazy, mam dwie złe wiadomości. Po pierwsze, w czasach pandemii gapienie się na obrazy jest bardzo utrudnione. Galerie są zamknięte, a zdjęcie obrazu w internecie ma się tak do oryginału jak konsola z targu do PlayStation 5. Na tym i na tym można pograć, ale wrażenia jakby trochę inne.
Po drugie, żeby więcej obrazów wywoływało w nas jakieś emocje, potrzeba całkiem sporo grindu, czyli patrzenia, patrzenia i patrzenia. Najłatwiej jest z secesją (Klimt) czy impresjonizmem (van Gogh), trochę trudniej ze sztuką współczesną, a już prawdziwy soulslike to średniowiecze i wczesny renesans. Można sobie powtarzać w głowie sto razy, że liczą się tylko barwy i kształty, ale jak patrzy na Was Jezusek o twarzy homunkulusa czy goblina, to naprawdę nie jest łatwo myśleć o pięknie. Warto jednak próbować. Polubienie Masaccia czy innego della Francesca to jak zabicie Ebrietas w Bloodbornie.
