Po 200 godzinach w nowej grze mistrzów gatunku mam dość. 100 zakończeń, ale jakim kosztem...
The Hundred Line: Last Defense Academy oferuje aż sto unikalnych zakończeń... tylko jakim kosztem? Spełnienie tej ambitnej obietnicy paradoksalnie nie wyszło grze na dobre.
- Gigant od gigantów
- Visual novel z gameplayem (przez jakiś czas)
- Postacie lepsze niż fabuła
- Wielki rozmach, mały efekt
The Hundred Line: Last Defense Academy to jedno z najnowszych dzieł twórców Danganronpy i Zero Escape. Spędziłam z tą grą trzy długie miesiące i miałam wrażenie, że nigdy się nie skończy.
Łącznie dało to około dwustu godzin w visual novel, bo nie mówimy tu o pozycji z wielkim światem, który można eksplorować bez końca. Bywały już produkcje, którym poświęciłam dużo więcej czasu, ale chyba po żadnej nie czułam aż takiego zmęczenia materiału. Czy to oznacza, że Hundred Line: Last Defense Academy to zła gra? Absolutnie nie, mimo wszystko oceniam ją raczej pozytywnie. Postawiła jednak przed sobą karkołomne zadanie „dowiezienia” stu różnych zakończeń (co lekko sugeruje już sam tytuł), równie interesujące, jak niesamowicie trudne w realizacji – i chociaż The Hundred Line nie ponosi całkowitej klęski, nie mogę, niestety, powiedzieć, że spełnia wszystkie obietnice.
Gigant od gigantów
Oprócz stu endingów tym, co najbardziej zachęca do gry i jednocześnie stanowi mocny punkt zaczepienia dla marketingowców, jest fakt, że Last Defence Academy to wspólny projekt dwóch gigantów gatunku visual novel, uznanych zarówno w Japonii, jak i poza jej granicami. Mowa o Kazutace Kodace, odpowiedzialnym za serię Danganronpa, oraz Kotaro Uchikoshim, autorze między innymi cyklu Zero Escape. Panowie współpracują już od dłuższego czasu i razem przygotowali m.in. Master Detective Archives: Rain Code. Podczas gdy Kodaka w swojej twórczości stawia na przejaskrawione motywy, duże emocje i stopniowanie napięcia, Uchikoshi buduje złożonych psychologicznie bohaterów, zmusza gracza do myślenia i zapewnia zwroty akcji. Oba te nazwiska sprawiły, że oczekiwania miałam ogromne.
W Last Defense Academy mamy klasyczny schemat – grupa nastolatków zebrana w jednej przestrzeni, niebezpieczeństwo wokół nich i jakaś zagadka w tle. Tutaj jesteśmy wyjątkowo nudnym chłopakiem, który jest przyzwyczajony do równie nudnej, zwykłej egzystencji w zamkniętym (dosłownie, pod dachem) kompleksie mieszkaniowym przypominającym Tokio. Nie zna innego życia i takowe go nie interesuje, ma od dzieciaka tak wyprany mózg, że nie ciekawi go nawet, czy ponad sufitem kompleksu coś istnieje. Zostaje jednak zmuszony zastanowić się nad paroma rzeczami, kiedy nagle trafia do budynku szkoły, w której oprócz niego znajduje się wiele innych dzieciaków oraz wesoła maskotka oznajmiająca im, że muszą walczyć o ludzkość. W kółko, bez odpoczynku, muszą pokonywać potwory, a jeśli umrą, i tak się odrodzą. Mają wytrzymać tak równe sto dni, bo jeśli im się uda, będzie to oznaczać przetrwanie rasy ludzkiej; wyrwać się z tego cyklu niestety nie mogą, jeśli bowiem spróbują, zginą ostatecznie – bez możliwości odrodzenia. Z takimi szczątkowymi informacjami i nowymi mocami owa młodzież wyrusza na front, gdyż nie ma innego wyjścia.


