Visual novel z gameplayem (przez jakiś czas). Po 200 godzinach w nowej grze mistrzów gatunku mam dość. 100 zakończeń, ale jakim kosztem...
- Gigant od gigantów
- Visual novel z gameplayem (przez jakiś czas)
- Postacie lepsze niż fabuła
- Wielki rozmach, mały efekt
Visual novel z gameplayem (przez jakiś czas)
Hundred Line to głównie visual novel, choć posiada stosunkowo dużo mechanik – przede wszystkim podejmowania decyzji, ale też po prostu akcyjniakowego gameplayu. Możemy ulepszać umiejętności postaci i przedmioty, które wykorzystujemy w starciach. W wolnym czasie możemy poruszać się po budynku i wchodzić w proste interakcje z innymi bohaterami. Możemy też w ograniczonym zakresie odkrywać świat gry – eksploracja działa na zasadzie planszówki, trochę jak w Danganronpa S: Ultimate Summer Camp, z tym że w Last Defence Academy jest ona dużo bardziej rozbudowana. Mapa świata okazuje się spora, ale brak jej narzędzi ułatwiających nawigację, więc szybko zaczęłam uczyć się na pamięć tego, dokąd prowadzi każda droga. Eksplorując, możemy zdobywać pieniądze, surowce lub prezenty dla postaci, a czasem staczamy też pojedynki.
I te pojedynki są jednym z najmocniejszych elementów zabawy, a zostały, niestety, potraktowane po macoszemu. To turowa strategia typu tower defense, w której bronimy naszej szkoły przed najeźdźcami. Każdą z kilkunastu postaci cechują unikalne umiejętności, a dodatkowo najmocniejsze ataki odblokowujemy, poświęcając naszych bohaterów. Wrogowie są zróżnicowani, a ich układ na mapach często sprawia, że walki wymagają myślenia i kombinowania. Są świetne – dopóki w ogóle są. Bo gdy zaczynamy zmieniać wybory i eksplorować alternatywne scenariusze, w pewnym momencie pula unikalnych walk okazuje się naprawdę niewielka. Możemy więc w kółko i w kółko staczać te same potyczki – albo po prostu je pominąć. Coś tak dobrze zaprojektowanego ostatecznie doprowadza do frustracji, bo w mniej niż połowie gry źródełko ciekawych starć bezpowrotnie wysycha.


