Bez otwartego świata, bez grindu, bez nudy; polski tytuł przypomina, jak wygląda stara szkoła gier akcji
Evil West od twórców Shadow Warriora przeszło niezauważone przez wielu graczy. Polskiemu westernowi z wampirami warto jednak dać szansę, bo to produkcja utrzymana w duchu gier rodem z epoki PS2, a obecnie o takie gry coraz trudniej.
Był taki czas, i to nie tak dawno temu, kiedy w zasadzie każdy większy producent oraz wydawca chciał mieć w swoim portfolio grę akcji z otwartym światem, która wręcz przytłaczałaby nas rozmiarami mapy oraz ilością zadań i aktywności. Muszę przyznać, że choć sam uwielbiam sandboksy, to jednak po kilku latach grania głównie w pozycje tego typu poczułem przesyt. Na szczęście nie byłem w tym odosobniony, a jako że twórcy zauważyli, iż graczom „przejadła się” taka koncepcja, postanowili znaleźć sobie inną gałąź branży czekającą na wyeksploatowanie.
W efekcie przeglądając kalendarze premier na kolejne miesiące, nie sposób nie odnieść wrażenia, że dzisiaj tworzy się głównie soulslike’i (lub produkcje w mniejszym lub większym stopniu czerpiące z tego podgatunku), a także gry typu roguelite (w których śmierć ma charakter permanentny, a losowość odciska piętno na rozgrywce). Oczywiście jest w tym spostrzeżeniu sporo przesady, bo pękające w szwach listy premier są bardzo zróżnicowane. Niemniej wystarczy przypomnieć niedawne (i niezwykle udane) debiuty Hadesa 2 czy Hollow Knight: Silksong, by uznać, że mimo wszystko to właśnie produkcje tego typu obecnie są najczęściej wynoszone na piedestał.
Nie o trendach panujących w branży chciałbym Wam jednak opowiedzieć, lecz o projekcie, który stoi niejako w opozycji do nich. Mowa o dość niepozornym dziele polskiego studia Flying Wild Hog (które zasłynęło za sprawą tchnięcia nowego życia w markę Shadow Warrior). Rodzime Evil West niespodziewanie przypomniało mi o tym, jak wyglądały gry wideo w epoce, w której na rynku rządziło PlayStation 2, Microsoft dopiero stawiał pierwsze kroki na konsolowym poletku, a Nintendo szukało dla siebie nowej drogi.

Niezauważony western z wampirami
Evil West ukazał się w listopadzie 2022 roku, toteż w teorii do dzisiaj wszyscy chętni zdążyli już sprawdzić tę produkcję. Praktyka jednak może być inna, bo omawiana gra nie okazała się megahitem, zbierając oceny oscylujące wokół „siódemki”, a w szczytowym momencie przyciągając do siebie niespełna 4,6 tysiąca użytkowników platformy Steam jednocześnie. Krótko mówiąc – mogła przejść pod radarem osób, które potencjalnie mogłyby być nią zainteresowane. Dokładnie tak, jak przemknęła pod moim, dopóki latem zeszłego roku nie ograłem jej w ramach abonamentu Xbox Game Pass. Pomimo że od tamtej pory Evil West zdążył wyjść z katalogu usługi Microsoftu, to jednak w tym miesiącu powróciło do niego. Nadarza się więc okazja, by dać szansę temu tytułowi.
Czy jednak warto to robić? Moim zdaniem – jak najbardziej, choć pojawia się kilka mniejszych „ale”. Evil West to produkcja, którą można uznać za nieślubne dziecko Darkwatcha i Damnation. Pierwsza z wymienionych pozycji to osadzona na Dzikim Zachodzie strzelanka z wampirami, wypuszczona na PS2 i Xboksa w sierpniu 2005 roku. Strzelanka udana, bo zbierająca „ósemki”, choć, podobnie jak Evil West, nieokrzyknięta megahitem. Damnation z kolei było akcyjniakiem znacznie mniej udanym, ale zwracającym uwagę za sprawą steampunkowego uniwersum, w którym wojna secesyjna „odrobinę” się przedłużyła, trwając jeszcze na początku XX wieku.

