... i fabuła Diablo 4 też. 5 powodów, dla których czekam na Diablo 4
- 5 powodów, dla których nie mogę się doczekać Diablo 4
- Znów naprawdę rozwijamy postać
- Świat Diablo 4 wciąga...
- ... i fabuła Diablo 4 też
- Gold, gooooold, gooooooold!
... i fabuła Diablo 4 też
Klimatu nie psuje też fabuła. Coś, czego najbardziej można się w hack’n’slashach obawiać, jeśli kogoś to już obchodzi. W Diablo 3 skręciła w stronę komiksowości, campu i nawet potencjalnie świetne fragmenty oraz plot twisty zostały położone przez zgrzyty w departamencie nastroju (dopiero Reaper of Souls się z tego wyleczyło). Diablo 4 przełamuje ten czar i wraca do korzeni, do gotyckiego mroku, poprawia to różnymi odmianami horroru, w związku z czym atmosfera jest naprawdę creepy, mimo że historia ma więcej „dopowiedzeń” i grania w otwarte karty niż w „jedynce” i „dwójce”, gdzie wiele rzeczy działało na zasadzie „domyśl się”. Sanktuarium to straszne miejsce, w którym nadzieja już dawno umarła.
Pierwszy akt, przez który się przebiłem, zwiastuje bardzo porządną fabułę. Pewnie, jakieś kompromisy związane z konwencją hack’n’slasha się tu pojawiają, ale nie psują obrazu całości. Ot, nie liczcie raczej na wybory czy nieliniowość (z drugiej strony Grim Dawn oferowało także pewne odnogi w wątkach pobocznych, więc... może kiedyś, Blizzardzie, może kiedyś) – choć w pełnej wersji będziecie mogli decydować o kolejności wykonywania głównych zadań, a podejrzewam, że to może wpłynąć na odbiór i kontekstualizację poszczególnych tropów i wydarzeń.
Zadania, z którymi się mierzyłem, bardzo zgrabnie nałożono na świat rządzony mechanikami hack’n’slasha. Zarówno te główne, jak i poboczne były bardzo „ludzkie” – bohaterowie i ich emocje, przewiny oraz akcje okazały się w tym najważniejsze. Jako że to dark fantasy mocno pociągnięte horrorem – spodziewajcie się raczej tragedii i depresji niż gazu rozweselającego. Czasem kogoś ocalicie, ale i tak gra będzie Was zostawiać z pytaniem: „Czy to wystarczyło?...”. Bardzo szanuję takie podejście.
Świetnie zawiązano też akcję. Nasi bohaterowie na skutek zrządzenia losu krzyżują ścieżki z tym, co nawywijała Lilith, i ruszają śladem demonicy, bo muszą. Z jednej strony nie są więc całkiem przypadkowymi awanturnikami, którzy po prostu się napatoczyli (przynajmniej nie po prologu), mają znaczenie w tym układzie i biorą czynny udział w akcji, a z drugiej – nie zanosi się na to, że to kolejni wybrańcy odblokowujący potencjał Nefalemów czy podobne bzdury. Poczułem ulgę, jak tego doświadczyłem.

