To przez zawartą w nich przemoc „RPG-i akcji sprzedają się lepiej niż klasyczne RPG-i”. Współtwórca Fallouta radzi zainteresować się spokojniejszymi grami
Tim Cain odniósł się do większej popularności RPG-ów akcji nad ich klasycznymi odpowiednikami. Autor Fallouta podkreślił, że polityka wielkich producentów zmieni się dopiero wtedy, gdy zaczniemy głosować naszymi portfelami.

Twórca kultowych tytułów pokroju Fallouta oraz Arcanum, zachęcony przez jednego z widzów, postanowił odnieść się do kwestii popularności gier RPG, w których ścieżka związana z przemocą jest docelową (i często jedyną) formą rozwiązywania problemów. Jak podkreślił Tim Cain w jednym z filmów udostępnionych w serwisie YouTube, to my wpływamy na to, jak tworzone są pozycje z segmentu AAA.
Jeśli spojrzysz na ranking 50 czy 100 gier na Steamie [najchętniej ogrywanych – dop. red], zobaczysz mnóstwo tytułów akcji skupionych na przemocy. Firmy nie tworzą ich dlatego, że mają taką ochotę; robią je, bo się sprzedają – podkreślił Tim Cain.
RPG akcji dużo łatwiej jest reklamować
Oczywiście, ceniony producent „nie wymyślił w tym przypadku prochu”, ale zaznaczył, że promowanie dzieł tego typu jest zdecydowanie prostsze. W reklamach trwających 15 czy 30 sekund dużo łatwiej jest pokazać emocjonujące akrobacje czy starcia z wrogami niż wielowątkową fabułę lub mnogość rozwiązań dostosowanych do naszego bohatera.
Nic dziwnego, że w takich warunkach dobrze czują się niezależni twórcy, którzy z założenia nie rywalizują z grami AAA i celują w konkretnego odbiorcę (doskonałym przykładem są ciepło przyjęte tytuły z zeszłego roku, jak Felvidek czy Skald: Against the Black Priory). W przypadku klasycznych RPG-ów trudno o znaczący sukces – Baldur’s Gate III czy Disco Elysium to jedynie chlubne wyjątki. Wystarczy przypomnieć, że sprzedaż Pillars of Eternity II: Deadfire nie spełniła oczekiwań studia Obsidian Entertainment, a kiepska premiera Torment: Tides of Numenera była jednym z czynników, które skutecznie odstraszyły nasz rodzimy Techland od działalności wydawniczej.
Twórca pierwszego Fallouta poleca głosować portfelem
Tim Cain ma prostą radę dla wszystkich osób, które chciałyby zmienić rozkład sił – rozsądne dysponowanie pieniędzmi. Producent zaznaczył, że nawet jeśli jeden zakup wydaje się nieistotny, konsekwencja może doprowadzić do zmian.
Dlatego zawsze powtarzam ludziom: „głosujcie swoimi dolarami”. Jeśli myślicie, że jesteście jedynie kroplą – jeśli dość osób to zrobi, kropla zamieni się w sztorm, a firmy posłuchają. […] To jedna z tych rzeczy, w których musisz gdzieś wytyczyć granicę, a ktoś postawi ją gdzieś indziej. Rozumiem, możesz mieć inną sytuację finansową czy mieszkaniową, inne rzeczy są dla ciebie dostępne. Jednak niewytyczenie tej granicy, ponieważ myślisz, że to nie ma znaczenia, jest gwarancją braku znaczenia – podsumował twórca Fallouta.
Słowa Caina nie są odkrywcze i jak przyznał sam deweloper, mogą być dla wielu osób kontrowersyjne. Jeśli jednak gracze chcą coś zmienić, pieniądze są zdecydowanie tym, co najbardziej interesuje największych producentów. Każdy głos ma znaczenie – to one świadczą o tym, co cieszy się największą popularnością.
Komentarze czytelników
Herr Pietrus Legend

Jezu, co za festiwal prawicowej odklejki. Musk, który łączy ludzi, woke odpowiedzialne za brutalizację filmów i gier, przemoc w kulturze popularnej jako wynalazek obecnych czasów i jeszcze ta utopijna wizja, gdzie wszystkie nowe gry są jak Disco Elysium, tylko że od Piekary... no i nie tak brutalne, oczywiście.
Jerry_D Senator
"Jeśli spojrzysz na ranking 50 czy 100 gier na Steamie [najchętniej ogrywanych – dop. red], zobaczysz mnóstwo tytułów akcji skupionych na przemocy. Firmy nie tworzą ich dlatego, że mają taką ochotę; robią je, bo się sprzedają"
Sprzedawały się, sprzedają i sprzedawać będą. Tak było dawno, dawno temu z książkami (i w sumie do dziś kryminały i thrillery o psychopatycznych mordercach ćwiartujących swoje ofiary sprzedają się najlepiej), potem z brutalnymi filmami akcji, których twórcy prześcigali się w ilości strzałów na minutę i gęstości ścielącego się trupa, a skończyło na grach, gdzie wielkie triumfy święciły brutalne Doomy, Mortal Kombat, Soldier of Fortune itp.
Walka i wojna zawsze były i (prawdopodobnie) będą atrakcyjne. Nie było brutalnych gier i filmów, to dzieciaki biegały po podwórku z kijami, bawiąc się w rycerzy czy innych muszkieterów, albo w wojnę czy innych policjantów i złodziei i do siebie nawzajem "strzelały". To po prostu jest ciekawe i leży w ludzkiej naturze.
Dlaczego nie dziwię się, że ludzie częściej wybierają gry niewymagające wysiłku umysłowego ani pod względem fabularnym, ani mechanicznym? Młodzież jest po prostu uwarunkowana do mocnych bodźców i szybkiej gratyfikacji. Gra wymagająca namysłu, rozgryzania mechanik po prostu ich odrzuci. Uprzedzając komentarze, że "o, mój synek to już w wieku 6 lat pochłaniał Planescape Tormenta, Morrowinda i rozkoszował się zagadkami w Rivenie", zaznaczam, że mówię tu o statystycznej młodzieży, nie wyjątkach od reguły.
A dorośli? Nawet jeśli mają cierpliwość, to często brak im czasu i siły, żeby po ciężkim dniu zagłębiać się w coś wymagającego dodatkowego wysiłku. Często wolą sięgnąć po coś na odmóżdżenie, co w zasadzie przechodzi się samo, żeby się trochę zrelaksować, niż po coś, czego mechaniki muszą dopiero rozgryzać i na tyle złożonego fabularnie, że zanim sobie przypomną, na czym to właściwie skończyli tydzień temu, ich godzina gry na ten tydzień zdąży się już skończyć.
Co do gier, to najważniejsze, żeby przemoc (czy jeszcze bardziej kontrowersyjne kwestie nagości i seksu) była po prostu dodatkową wartością dobrej gry, a nie najważniejszym elementem marnego dzieła mającego przyciągnąć ludzi kontrowersjami. Jeśli chodzi o gatunek RPG konkretnie, to zdecydowanie ścieżka przemocy nie powinna być jedyna. Domyślna nie przestanie być nigdy, bo jednak robienie mieczem wymaga zazwyczaj mniej wysiłku, niż pacyfistyczne metody rozwiązania problemu, ale jeśli gra oferuje jedynie siłowe metody wypełnienia zadania, to takie RPG sporo traci na atrakcyjności.
Angemona Generał

Jedyny rzeczywisty podział jaki istnieje to niezmienny podział klasowy. Tacy zaś panowie jak Trump czy Musk pilnują aby to 99% kłuciło się między sobą o nieistniejące problemy. Po co to budzenie starych demonów jak prawo do aborcji? Po co to wzbudzanie wrogości wobec osób LGBT? A po to, żeby ludzie walczyli z nieistniejącym wrogiem, zamiast zwracać uwagę na realne problemy jak ubożenie społeczeństwa, brak usług publicznych i zapaść w powszechnej edukacji. Jeśli ktoś powinien bać się tzw Woke, to ten jeden 1% najbogatszych, ale nie tego Woke, które obecnie sami malują w mediach społecznościowych, ale Woke w rozumieniu pierwotnym, czyli wzburzonego tłumu ludzi, świadomego kto faktycznie działa na ich niekorzyść.
sabaru Senator
Jak czytam te wasze wypowiedzi to nie wiem czy się śmiać czy płakać. Serio chcecie grzecznych gier? Gdzie żadna postać nie bije innej postaci po mordzie, nie klnie itd.? Wy się dobrze czujecie.
Felipe Konsul

Sory ale nie mam zamiaru kupować czegoś tylko dlatego, że może to coś zmienić (ale pewnie nie) mimo, że mnie to nie interesuje i mnie się nie podoba. Wolę po prostu gry akcji, bo dla mnie jest to ciekawsze.
To może pójdźmy w drugą stronę i powiedzmy ludziom, żeby nie kupowali tych klasycznych RPGów czy innych gier tylko kupowali gry RPG akcji, FPSy, strzelanki typu Doom. Źle, bo was to nie interesuje? To czemu wy każecie innym grać w to co nie chcą?
Jak napisał
W takim Wiedźminie 3 jak dobrze kojarzę to można iść samymi misjami głównymi w dużej mierze i nas to nie zatrzyma i nie spowolni postępów, bo nie jest tak, że kolejne misje wymagają 20 poziomów doświadczenia więcej. Ale trzeba je jednak robić po kolei. Nie da się po takim Białym Sadzie, nawet w NG+ jak możemy zacząć z poziomem 35+, wywalić od razu na Skellige.
A jak gram w taki AC: Valhalla, to niestety nie jest takie proste i nie mogę grać dalej, bo nie mam tego walonego wyższego poziomu mocy, bo misja mnie przewyższa o 300 punktów.
Japierdziele.
Chyba w Origins tak nie było i Odyssey też nie aż tak bardzo.