Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 13 lipca 2025, 10:00

autor: Piotr Wasiak

Kiedyś wyznacznik jakości, teraz działa odstraszająco. Gry AAA są za duże dla własnego dobra

Dawniej informacja „gra na 12 godzin” dyskwalifikowała dany tytuł, teraz coraz częściej okazuje się zaletą. I to nie wyłącznie dlatego, że mamy coraz mniej czasu na granie. Duże gry to problem nie tylko graczy, ale całej branży.

Ostatnio zauważyłem u siebie dziwną skłonność. Nie, nie chodzi o miłość do czekolady, w każdym razie nie tylko o to. Zauważyłem, że zanim kupię grę albo nawet pobiorę ją z abonamentu Game Pass (co – umówmy się – jest niemal jak „za darmo”, bo abonament stanowi koszt stały, a nie jednostkowy wydatek), sprawdzam jej długość i oglądam jakiś początkowy gameplay.

Strona HowLongToBeat stała się dla mnie nieodzowna przy podejmowaniu decyzji o tym, w co zagrać!

Gry są za długie...

Niekiedy jakaś produkcja nawet mi się podoba i chętnie bym w nią zagrał... do czasu, aż sprawdzę, ile godzin potrzeba na samo ukończenie głównego wątku. Nadal na mojej kupce wstydu znajdują się Red Dead Redemption 2 oraz Baldur’s Gate 3 i aż boję się myśleć, co będzie przy okazji premiery GTA6. Mam wielką ochotę ponownie przejść Cyberpunka (wstyd mi, bo dodatek do gry kupiłem w dniu premiery i wciąż do niego nie zasiadłem), a Wiedźmin na Switchu nadal czeka na swój czas, gdyż myślałem, że wersja na „Pstryczku” to dobry pretekst, by przejść „Wieśka” raz jeszcze. Zauważcie, że mówię tylko o grach single player. O MMO nawet nie myślę, mimo że chciałbym wrócić do The Old Republic, a i najnowsza Diuna kusi, choć pewnie, jakbym się za to wziął, już całkiem bym przepadł. Wiele dłuższych gier automatycznie dostaje etykietę „na później”.

Zdałem sobie sprawę, że powielam rodzinne schematy. Moi rodzice kupowali książki, których nie mieli czasu czytać, i żartowali, że przeczytają je na emeryturze. Ja coraz częściej łapię się na tym, że mówię tak o grach, które kupuję: „Zagram na emeryturze”. Ostatnie tytuły (z – powiedzmy – ostatnich 10 lat), na które przeznaczyłem więcej niż 100 godzin, to Stardew Valley, Wiedźmin 3, Mass Effect: Andromeda, Assassin’s Creed: Valhalla, Cyberpunk 2077. (Może było ich więcej, ale te zapamiętałem najbardziej). I zastanawiam się, w czym tkwi problem. Czy w istocie kłopotliwy jest tylko fakt, że mam mniej czasu na granie?

Aż strach pomyśleć, ile czasu zajmie przejście GTA 6.GTA 6, Rockstar Games.

I dochodzę do wniosku, że to nie tylko dlatego. Problemem są same pojawiające się w ostatnim czasie gry. Nie wszystkie oczywiście, ale mainstreamowa większość. Technicznie niewiele im można zarzucić: grafika jest ładna, audio miło plumka w słuchawkach, animacje i wstawki filmowe wydają się przyjemne dla oka... ale rozgrywka jakoś nie porywa, a nawet jak na początku idzie mi wspaniale, powtarzanie w kółko tych samych działań zwyczajnie zaczyna nudzić. Wiecie, dlaczego przeszedłem całą Valhallę? Z dwóch powodów. Jestem fanem asasynowych gier „Ubi”, a po drugie... akurat kiedy ona wyszła, zapisałem się na studia podyplomowe, które z racji pandemii odbywały się zdalnie. Na jednym monitorze miałem odpalone Teams i w słuchawkach leciał wykład, a na drugim monitorze, bez dźwięku, grałem w Valhallę. Myślę, że gdyby nie fakt, iż tytuł Ubisoftu oferował po prostu bezmyślny pościg za znacznikami, nie wykrzesałbym z siebie tyle samozaparcia, by biegać po angielskich ziemiach przez 100 czy 120 godzin.

Kiedyś popularne było zabieganie, aby głosów postaciom z gry użyczali znani aktorzy i chwalenie się tym na pudełku. Dziś wydawać by się mogło, że wielkość świata i ilość „contentu” jest tym, co sprzedaje grę. Ale ten kij ma dwa końce: dłuższa i bardziej skomplikowana gra to też dłuższy proces produkcji i więcej zaangażowanych w nią osób – a więc gigantyczne koszty, które powinny być zwrócone przez równie gigantyczną sprzedaż. Producenci chcą rzeczy bezpiecznych, które na pewno się sprzedadzą i zarobią, wypełniają zatem swoje dzieła powtarzalnymi mechanikami i treścią, która teoretycznie powinna przypaść do gustu jak największej liczbie graczy. W wyniku tego powstają gry dla nikogo, które w założeniu miały być dla wszystkich.

Cała nadzieja w AA

Mamy przesyt i otwarte światy w grach z masą zadań do wykonania już mi się przejadły. Nie udało mi się ukończyć Horizon Zero Dawn, choć naprawdę podoba mi się grafika w tej pozycji i świat przedstawiony też jest niczego sobie... Ale po prostu za bardzo mi to pachniało kolejnym „Farkrajem” czy „Asasynem”... Wiecie, nie chcę, by to brzmiało jak smętne narzekanie, że „kiedyś to było”, ale przyznacie, że może coś jest na rzeczy. Deweloperzy AAA powoli zauważają to przepełnienie rynku otwartymi światami, ale coś jeszcze powinno się zmienić, by zaczęli działać. Bo problemem niekoniecznie musi być abonamentowy model dystrybucji, na który stawiają wielcy wydawcy.

Dowiadujemy się, że wielkie firmy anulują kolejne projekty, zwalniają ludzi i przy okazji próbują rozbudzić w nas hype na kolejne „nadmuchane” gry. Ciągle to samo. Cała moja nadzieja w tytułach AA – bo czy niższy budżet zadziałał na szkodę Clair Obscur: Expedition 33? Liczę na to, że produkcja francuskiego studia nie będzie wyjątkiem, a takie podejście do developmentu stanie się normą.

Budżet - mniejszy, assety - powielane gdzie się da, frajda - przeogromna.Clair Obscur: Expedition 33, Kepler Interactive, 2025.

W grach wideo doszliśmy do punktu, w jakim od pewnego czasu znajduje się wysokobudżetowe kino. Dostajemy kontynuacje, remaki (aktorska wersja Króla Lwa czy Jak wytresować smoka) i następne superprodukcje z uniwersum Marvela, a filmów, które mają cokolwiek do powiedzenia, należy szukać w kategoriach o niższych budżetach.

Nie odkryję chyba Ameryki, jeśli powiem, że branżę gier dopadł w tej chwili największy kryzys od lat. Informacje o kolejnych zwolnieniach w firmach growych przyjmujemy jak codzienne newsy i tylko jednym okiem sprawdzamy, jakie tytuły zostały anulowane i czy stanowiska straciły setki, czy tysiące deweloperów. Już nie możemy tego kryzysu zrzucić na popandemiczny spadek zainteresowania elektroniczną rozrywką. Pandemia wybuchła pięć lat temu. W tej branży to wieczność. I coś się musi zmienić, bo odpowiedzią na ów kryzys nie są kolejne produkcje za 500 milionów dolarów, sprzedawane po 80 czy nawet 100 dolarów za kopię. Cała nadzieja w AA!

To nie jest takie proste

Tylko że łatwo się wypowiadać, kiedy jest się jedynie felietonistą. Studia growe (i filmowe też) wydają setki tysięcy dolarów na analizy i aż nie chce mi się wierzyć, że nie zdają sobie sprawy ze zmian na rynku. A tak właśnie się zachowują i pompują potężne pieniądze w gry-usługi, które potem są zamykane po pół roku. Ale co ja tam wiem, na pewno nie jestem analitykiem z Ubisoftu, Sony czy Electronic Arts. Podobnie jak w przypadku kryzysu z 1983 roku (kiedy to zakopano na pustyni masę kartridżów z grą ET, bo jakość produkcji była taka, że nikt tego nie kupował), tak i teraz – najpewniej branża się zmieni. Czeka nas trzęsienie ziemi – pytanie tylko, kto je przetrwa. Jest spora szansa, że krótsze, mniejsze tytuły staną się podstawą rynku gier. Pozostaje zatem czekać na nowe, świeże odsłony Assassin’s Creed czy Far Craya, pełne fajnych pomysłów, które będą pozycjami na 20 godzin. Bo nie tylko ja nie lubię długich gier i otwartych światów z masą znaczników. Wygląda na to, że stały się one ślepym zaułkiem całej branży.

Piotr Wasiak

Piotr Wasiak

Gra w gry, promuje gry i robi gry, a teraz jeszcze czasami pisze o technologii. Zdecydowany Millenials, który coraz częściej łapie się na stwierdzeniu “za moich czasów to było…”. Pewnie dlatego lubi retro, technologię i ciekawostki świata naukowego. Poza tym, jego pasją są Gwiezdne wojny o których może długo opowiadać i spierać się, który myśliwiec jest lepszy. Pewnie dlatego prowadzi dwa kanały na YouTube - Bibliotekę Ossus o uniwersum Lucasa i Bibliotekę Wyobraźni… O wszystkich innych uniwersach. W internecie i na konwentach czy PGA lub Digital Dragons ukrywa się pod nickiem “Yako”.

więcej