Kiedyś wyznacznik jakości, teraz działa odstraszająco. Gry AAA są za duże dla własnego dobra
Dawniej informacja „gra na 12 godzin” dyskwalifikowała dany tytuł, teraz coraz częściej okazuje się zaletą. I to nie wyłącznie dlatego, że mamy coraz mniej czasu na granie. Duże gry to problem nie tylko graczy, ale całej branży.

Ostatnio zauważyłem u siebie dziwną skłonność. Nie, nie chodzi o miłość do czekolady, w każdym razie nie tylko o to. Zauważyłem, że zanim kupię grę albo nawet pobiorę ją z abonamentu Game Pass (co – umówmy się – jest niemal jak „za darmo”, bo abonament stanowi koszt stały, a nie jednostkowy wydatek), sprawdzam jej długość i oglądam jakiś początkowy gameplay.
Strona HowLongToBeat stała się dla mnie nieodzowna przy podejmowaniu decyzji o tym, w co zagrać!
Gry są za długie...
Niekiedy jakaś produkcja nawet mi się podoba i chętnie bym w nią zagrał... do czasu, aż sprawdzę, ile godzin potrzeba na samo ukończenie głównego wątku. Nadal na mojej kupce wstydu znajdują się Red Dead Redemption 2 oraz Baldur’s Gate 3 i aż boję się myśleć, co będzie przy okazji premiery GTA6. Mam wielką ochotę ponownie przejść Cyberpunka (wstyd mi, bo dodatek do gry kupiłem w dniu premiery i wciąż do niego nie zasiadłem), a Wiedźmin na Switchu nadal czeka na swój czas, gdyż myślałem, że wersja na „Pstryczku” to dobry pretekst, by przejść „Wieśka” raz jeszcze. Zauważcie, że mówię tylko o grach single player. O MMO nawet nie myślę, mimo że chciałbym wrócić do The Old Republic, a i najnowsza Diuna kusi, choć pewnie, jakbym się za to wziął, już całkiem bym przepadł. Wiele dłuższych gier automatycznie dostaje etykietę „na później”.
Zdałem sobie sprawę, że powielam rodzinne schematy. Moi rodzice kupowali książki, których nie mieli czasu czytać, i żartowali, że przeczytają je na emeryturze. Ja coraz częściej łapię się na tym, że mówię tak o grach, które kupuję: „Zagram na emeryturze”. Ostatnie tytuły (z – powiedzmy – ostatnich 10 lat), na które przeznaczyłem więcej niż 100 godzin, to Stardew Valley, Wiedźmin 3, Mass Effect: Andromeda, Assassin’s Creed: Valhalla, Cyberpunk 2077. (Może było ich więcej, ale te zapamiętałem najbardziej). I zastanawiam się, w czym tkwi problem. Czy w istocie kłopotliwy jest tylko fakt, że mam mniej czasu na granie?
I dochodzę do wniosku, że to nie tylko dlatego. Problemem są same pojawiające się w ostatnim czasie gry. Nie wszystkie oczywiście, ale mainstreamowa większość. Technicznie niewiele im można zarzucić: grafika jest ładna, audio miło plumka w słuchawkach, animacje i wstawki filmowe wydają się przyjemne dla oka... ale rozgrywka jakoś nie porywa, a nawet jak na początku idzie mi wspaniale, powtarzanie w kółko tych samych działań zwyczajnie zaczyna nudzić. Wiecie, dlaczego przeszedłem całą Valhallę? Z dwóch powodów. Jestem fanem asasynowych gier „Ubi”, a po drugie... akurat kiedy ona wyszła, zapisałem się na studia podyplomowe, które z racji pandemii odbywały się zdalnie. Na jednym monitorze miałem odpalone Teams i w słuchawkach leciał wykład, a na drugim monitorze, bez dźwięku, grałem w Valhallę. Myślę, że gdyby nie fakt, iż tytuł Ubisoftu oferował po prostu bezmyślny pościg za znacznikami, nie wykrzesałbym z siebie tyle samozaparcia, by biegać po angielskich ziemiach przez 100 czy 120 godzin.
Kiedyś popularne było zabieganie, aby głosów postaciom z gry użyczali znani aktorzy i chwalenie się tym na pudełku. Dziś wydawać by się mogło, że wielkość świata i ilość „contentu” jest tym, co sprzedaje grę. Ale ten kij ma dwa końce: dłuższa i bardziej skomplikowana gra to też dłuższy proces produkcji i więcej zaangażowanych w nią osób – a więc gigantyczne koszty, które powinny być zwrócone przez równie gigantyczną sprzedaż. Producenci chcą rzeczy bezpiecznych, które na pewno się sprzedadzą i zarobią, wypełniają zatem swoje dzieła powtarzalnymi mechanikami i treścią, która teoretycznie powinna przypaść do gustu jak największej liczbie graczy. W wyniku tego powstają gry dla nikogo, które w założeniu miały być dla wszystkich.
Cała nadzieja w AA
Mamy przesyt i otwarte światy w grach z masą zadań do wykonania już mi się przejadły. Nie udało mi się ukończyć Horizon Zero Dawn, choć naprawdę podoba mi się grafika w tej pozycji i świat przedstawiony też jest niczego sobie... Ale po prostu za bardzo mi to pachniało kolejnym „Farkrajem” czy „Asasynem”... Wiecie, nie chcę, by to brzmiało jak smętne narzekanie, że „kiedyś to było”, ale przyznacie, że może coś jest na rzeczy. Deweloperzy AAA powoli zauważają to przepełnienie rynku otwartymi światami, ale coś jeszcze powinno się zmienić, by zaczęli działać. Bo problemem niekoniecznie musi być abonamentowy model dystrybucji, na który stawiają wielcy wydawcy.
Dowiadujemy się, że wielkie firmy anulują kolejne projekty, zwalniają ludzi i przy okazji próbują rozbudzić w nas hype na kolejne „nadmuchane” gry. Ciągle to samo. Cała moja nadzieja w tytułach AA – bo czy niższy budżet zadziałał na szkodę Clair Obscur: Expedition 33? Liczę na to, że produkcja francuskiego studia nie będzie wyjątkiem, a takie podejście do developmentu stanie się normą.

Budżet - mniejszy, assety - powielane gdzie się da, frajda - przeogromna.Clair Obscur: Expedition 33, Kepler Interactive, 2025.
W grach wideo doszliśmy do punktu, w jakim od pewnego czasu znajduje się wysokobudżetowe kino. Dostajemy kontynuacje, remaki (aktorska wersja Króla Lwa czy Jak wytresować smoka) i następne superprodukcje z uniwersum Marvela, a filmów, które mają cokolwiek do powiedzenia, należy szukać w kategoriach o niższych budżetach.
Nie odkryję chyba Ameryki, jeśli powiem, że branżę gier dopadł w tej chwili największy kryzys od lat. Informacje o kolejnych zwolnieniach w firmach growych przyjmujemy jak codzienne newsy i tylko jednym okiem sprawdzamy, jakie tytuły zostały anulowane i czy stanowiska straciły setki, czy tysiące deweloperów. Już nie możemy tego kryzysu zrzucić na popandemiczny spadek zainteresowania elektroniczną rozrywką. Pandemia wybuchła pięć lat temu. W tej branży to wieczność. I coś się musi zmienić, bo odpowiedzią na ów kryzys nie są kolejne produkcje za 500 milionów dolarów, sprzedawane po 80 czy nawet 100 dolarów za kopię. Cała nadzieja w AA!
To nie jest takie proste
Tylko że łatwo się wypowiadać, kiedy jest się jedynie felietonistą. Studia growe (i filmowe też) wydają setki tysięcy dolarów na analizy i aż nie chce mi się wierzyć, że nie zdają sobie sprawy ze zmian na rynku. A tak właśnie się zachowują i pompują potężne pieniądze w gry-usługi, które potem są zamykane po pół roku. Ale co ja tam wiem, na pewno nie jestem analitykiem z Ubisoftu, Sony czy Electronic Arts. Podobnie jak w przypadku kryzysu z 1983 roku (kiedy to zakopano na pustyni masę kartridżów z grą ET, bo jakość produkcji była taka, że nikt tego nie kupował), tak i teraz – najpewniej branża się zmieni. Czeka nas trzęsienie ziemi – pytanie tylko, kto je przetrwa. Jest spora szansa, że krótsze, mniejsze tytuły staną się podstawą rynku gier. Pozostaje zatem czekać na nowe, świeże odsłony Assassin’s Creed czy Far Craya, pełne fajnych pomysłów, które będą pozycjami na 20 godzin. Bo nie tylko ja nie lubię długich gier i otwartych światów z masą znaczników. Wygląda na to, że stały się one ślepym zaułkiem całej branży.

GRYOnline
Gracze
Steam
OpenCritic
Komentarze czytelników
Bernad Junior
Jedyne, co w dzisiejszych czasach jest za długie, to czas wydawania kolejnych gier z danych serii. Czekanie na kolejne Wiedźminy, TESy, GTA, Mass Effecty itp. coraz bardziej się wydłuża i to mnie w dzisiejszych grach frustruje.
Ale czepiać się długości samych gier? Serio? Człowiek, który częściowo żyje z pisania o grach? Świat upadł na głowę.
Również sprawdzam przed zakupem gry, ile czasu ona mi zajmie, ale najczęściej po to, żeby nie okazała się za krótka. Przy okazji sprawdzam, czy czasem nie ma tam za dużo pustych wypełniaczy, ale przy dobrej grze one i tak aż tak bardzo nie przeszkadzają. Poza tym, niesamowita sprawa... najczęściej można je pominąć i ich nie robić. Kosztem expa czy ekwipunku, ale jeśli przez to np. ciężej się nam gra, to można chociażby obniżyć poziom trudności? Nikt tego nie sprawdza, nikogo to nie obchodzi poza nami, jak gramy?
Z tytułów, które ma odłożone na bok, autor wymienia RDR2, BG3 czy dodatek do CP2077. Czyli powszechnie znane bardzo dobre gry, a nie jakieś wydłużone nadmiernie crapy (bo jasne, takie też są i... kiedyś też takie były). Nawet, jeśli ktoś już jest kanapowym, rzadko grającym graczem, to po co zaczynać ciągle nową, 12-godzinną grę, na nowo uczyć się sterowania, przechodzić samouczki, jeśli można grać 50 godzin w jedną, pomijając poboczne aktywności, skupiając się na głównej, dopracowanej fabule? Wchodzi się w ciągle znany już świat, co jest częściowo odciążające dla mózgu, zna się już mechaniki, itp. Nawet, jeśli ktoś gra te kilka godzin tygodniowo, ciągle nie rozumiem argumentu, że lepiej grać w 5 różnych, krótkich gier, niż w tym czasie jedną dłuższą. Ale przecież autor tekstu nawet nie jest niedzielnym graczem, tylko ciągle jeszcze normalnym, skoro aż pisze tutaj teksty? W dzisiejszych czasach oglądamy długie seriale, bo w końcu pojawiła się na to możliwość, by bardziej dogłębnie przedstawiać w nich fabuły. Ale na gry nie mamy czasu, zgroza...
Stwierdzenie, że nadzieja jest w AA... jasne, też tak twierdzę. Ale AA często też są długie. I bardzo dobrze. Mam ponad 100 godzin w różnych Rimwordlach, Battle Brothers, The Last Spell, Darkest Dungeon, Stardew Valley. I czuję niedosyt, że np. Papers, Please jest takie krótkie, chciałoby się tam coś więcej. Kolejnych indyków, które zdają się być takie krótkie, mniej chętnie przez to sięgam. Chociażby przez poszanowanie do swojego portfela. Nie mówię tu, że każda gra musi mieć ponad 100 godzin, 20-30 godzin to już spoko czas. Ale jak zobaczyłbym, że coś jest na 12 godzin, to szkoda na to mojego czasu, bo zanim się w taką grę wgryzę, to już się skończy.
Metaverse Senator

Autor ma na kupce wstydu RDR2 ale za to przeszedl całą Valhallę. Czy zatem dlugosc gry to dla niego problem ? Raczej nie.
Z tego przykladu wynika ze nawet jakosc dlugiej gry to nie problem. Oceny RDR2 sa przeciez znacznie wyzsze niz Valhalli.
Autor przeszedl cala Valhallle bo lubi asasyny i dla mnie to zupelnie normalne, mimo ze od tego asasyna sie odbilem i nie zagralem juz w zadnego nastepnego.
Halabarda Geralta Pretorianin
Jak cię odstraszają długie gry autorze artykułu to w nie nie graj. Mnie się podobają, pod warunkiem że maja ciekawą fabułę i dobry gameplay. Wole jedną długą grę niż kilka krótkich, o których następnego dnia po rozgrywce zapomnę.
Do tego widzę że to jakaś nowa narracja przygotowująca graczy na wydanie 300 złotych za produkcje typu mindseye na kilkanascie godzin.
Taki wiedźmin 3, rdr2, cp77, Daggerfall, Fallout 2 czy BG3 lub mafia to długie gry i żadna krótka produkcja mi ich nie zastąpi. To są gry a nie giereczki.
Micelius Centurion
Ja tam bardzo lubię długie gry. Nie wyłącznie - ale również. To one dają głębię i wczuwkę. Nie kupuję też filozofii wydawców "płać wincyj, bo wszystko drożeje, wicie rozumicie, ale w zamian graj krócej, bo nie masz za dużo czasu"
Natomiast problem w tym, że leniwi i chciwi twórcy sztucznie nadymają gry, metodą "kopiuj-wklej". To trochę tak, jakby z opowiadania próbować zrobić sagę na 10 tomów, przez dodanie zbędnych opisów i powtórzeń, a potem mówić "ludzie chcą czytać już tylko krótkie książki"...
Aha, a koszt pozostaje wielki, bo ładują krocie w marketing.
PCMREpic Konsul
Nie długość, a spadek jakość im dalej w las, jest powodem niekończenia gier.
Dziś standardem jest to, że twórcy przykładają się do początku danej gry, by jak najdłużej przytrzymać gracza, aby ten spędził minimum te 2h i nie mógł oddać gry.
Im dłużej się gra, tym widać jak jakość spada. Lokacje mniej dopracowane, mniej zagadek, mniej mechanik, zadania praktycznie kopiuj-wklej, alby fabułę klepnąć dalej. A wręcz nagminne jest to, że na samym początku gry, twórcy wrzucają praktycznie wszystkie swoje pomysły na mechanikę, by później o niektórych kompletnie zapomnieć i już ich nie wrzucać w dalszej części gry.
Dlaczego rekord ukończeń należy do TLOUII? Właśnie dlatego, że twórcy przyłożyli się do gry jako całości. Nie ma spadku jakość nawet na sam koniec gry.
Przykład San Diego i tej wioski, przez którą idziemy. Praktycznie każdy deweloper by taką lokację olał, zrobił z już wcześniej gotowych asetów, tak by tylko gracz sie pokręcił coś tam znalazł i tyle, bo to przecież końcówka i gracz nie będzie już zwracał uwagi na szczegóły. A w TLOUII jest ta lokacja zrobiona jakby była początkiem gry. Każdy budynek do którego można wejśc, jest zaprojektowany indywidualnie. Nie ma powtarzalnych mebli czy szpargałów. Każdy dom ma swoją historię, którą w jakimś stopniu gracz może odkryć podczas eksploracji. W jednym np. są na framudze kreski z imieninami dzieci z zaznaczonym ich wzrostem. Można dowiedzieć się po tym ile mniej więcej miały lat, jak się zaczęło, po pokojach czym się interesowały, co robili w wolnym czasie itd. W innym domu mieszkali staruszkowie, a w innym młode małżeństwo albo dopiero co po porodzie, albo czekające na narodziny.
Dlatego ludzie tę grę tak chętnie kończyli, bo jakość była przez cały czas.