Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Battlefield 2042 Recenzja gry

Recenzja gry 22 listopada 2021, 14:40

Battlefield 2042 - recenzja. Dla każdego coś multiplayerowego

Najnowsza produkcja studia DICE zrezygnowała z kampanii singlowej – zamiast tego zdecydowano, że gracze otrzymają więcej różnorodności w zawartości dla wielu graczy. Czy to dobry kierunek rozwoju?

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS5, XSX

Zapowiedzi Battlefielda 2042 sprawiały mi wiele radości, bo gra przypominała mi moje najlepsze czasy z tą serią. Twórcy poprzez swoje trailery komunikowali, że wiedzą, jak szalone rzeczy robi społeczność w trakcie rozgrywki, i gra ma być hołdem właśnie dla takich pamiętnych momentów, które każdy samodzielnie kreuje na polu walki. Premierę mamy już za sobą, ja też mam kilkadziesiąt godzin na liczniku, więc czas powoli rozliczyć DICE z tego, co studio zaserwowało tym razem, oraz przekonać się, czy 2042 stoi na własnych nogach i jest po prostu dobrym Battlefieldem.

FINALNA RECENZJA Z NOTĄ

Oryginalny tekst, który mogliście przeczytać w tym miejscu, został napisany po sprawdzeniu gry w ramach zamkniętych rozgrywek dla recenzentów, jeszcze przed jej debiutem na rynku. Ponieważ uznaliśmy, że ocenienie tej produkcji po zapoznaniu się z nią jedynie w „sterylnym” środowisku nie byłoby w porządku, postanowiliśmy wstrzymać się z wystawieniem noty do momentu przetestowania Battlefielda 2042 na tych samych warunkach co inni gracze. Jak się okazało – słusznie, bo od premiery wyszło na jaw sporo problemów, które trapią ten tytuł. Niektóre z nich wynikają z prowadzenia rozgrywki już na normalnych serwerach, a część ujawnia się dopiero po dłuższym czasie spędzonym z 2042. Zapraszam więc Was do zaktualizowanego tekstu, który wyjaśni dlaczego obok widnieje taka, a nie inna ocena.

All-Out Warfare, czyli klasyczna zabawa w wojnę

PLUSY:
  1. spora różnorodność oferty multiplayerowej;
  2. sprawdzający się całkiem dobrze system specjalistów;
  3. to wciąż klasyczny Battlefield – szczególnie jak strącisz helikopter czołgiem;
  4. przydatny system Plus (choć tylko czasami);
  5. wertykalność i budowa niektórych map;
  6. Portal to dobra mieszanka sentymentu i opcji tworzenia własnych zasad rozgrywki;
  7. brak kampanii singlowej (i tak nie byłaby dobra).
MINUSY:
  1. czasem kulejący design map dla 128 graczy – albo czeka nas chaos, albo nic się nie dzieje;
  2. niemożność zagrania na mniejszych wersjach map do 64 graczy;
  3. brak jakiegoś endgame’owego celu zachęcającego do regularnych rozgrywek w Hazard Zonie;
  4. dużo bugów i gliczy, które czasem bawią, a czasem jednak mocno denerwują;
  5. słaby design interfejsu w menu – zbyt dużo trzeba klikać;
  6. brak niektórych sprawdzonych rozwiązań.

Battlefield 2042 zdecydował się na ruch dość odważny, który w mojej ocenie powinien zostać wykonany już dawno: pozbyto się kompletnie kampanii dla jednego gracza. Historie opowiadane w poprzednich częściach cyklu nie były specjalnie interesujące, a jednocześnie wymagały wiele pracy i pożerały sporą część budżetu, który w przypadku 2042 przeznaczono na zwiększenie różnorodności trybów wieloosobowych. I tak oto nowy Battlefield startuje z podziałem na trzy główne kategorie: All-Out Warfare, Portal oraz Hazard Zone.

All-Out Warfare stanowi typowe doświadczenie battlefieldowe, choć nastawione na możliwości nowej generacji. To tutaj możemy rozegrać mecze w klasycznych trybach Podboju oraz Przełamania i – jeśli gracie na PC lub konsoli aktualnej generacji – odbędzie się to na serwerach mieszczących do 128 graczy. To największa zmiana, jaka zaszła w tych standardowych elementach, i przyznam, że ostatecznie okazuje się ona dość... kontrowersyjna.

Na start przygotowano 7 map z myślą o tym module i są to oczywiście największe mapy, jakie widzieliśmy w całej serii. Lokacje okazują się na tyle rozległe, że choć spokojnie mieszczą wszystkich żołnierzy, to jednocześnie poruszanie się między punktami w Podboju bez jakiegokolwiek pojazdu trochę mija się z celem. Szczególnie gdy po kilkuminutowym biegu połączonym ze skradaniem się zarobimy przypadkową kulkę w łeb, kiedy już do tego celu dotrzemy. Bywa, że doświadczamy tu sytuacji, w której większość walki skupia się – powiedzmy – w trzech z czterech punktów, a kiedy nie znajdujemy się w jednym z nich, po prostu nie mamy nic do roboty i trzeba się przemieścić.

Za to wylądowanie w samym oku cyklonu (metaforycznego) bywa dość chaotyczne. Umówmy się – Battlefield nigdy nie był symulatorem żołnierza, ale też wymagał odrobinę więcej taktyki niż Call of Duty, która tutaj momentami jest zupełnie zbędna, bo bardziej opłaca się po prostu zagrać agresywnie i liczyć na szybki respawn w przypadku śmierci. Na szczęście nie jest tak zawsze, wciąż znajdziemy w tym wszystkim założenia typowego BF-a.

Nie wszystkie mapy mnie zachwyciły, bo przez ich rozmiar czasem trudno było mi się na nich odnaleźć. Podtrzymuję pozytywną opinię na temat Kosmodromu i Klepsydry, niezłe akcje udaje się też wyczyniać na Kalejdoskopie. Rozłam byłby świetny, gdyby nie zupełnie nielogiczne hitboksy niektórych gór lodowych, przez co nigdy nie mamy pewności, czy strzelenie do wychylonego przeciwnika zakończy się trafieniem, czy jednak kula odbije się od niewidzialnej ściany.

Ostatecznie wyznam, że 128 graczy nie było mi potrzebnych do szczęścia. To świetnie, że technologicznie można osiągnąć taką skalę rozgrywki, ale w tej chwili wynika z tego więcej negatywów niż korzyści. Bieganie między punktami okazuje się zbyt długie, jeszcze częściej ginie się od przypadkowej kuli, a na tym dachu, z którego normalnie mierzyłoby do Ciebie pięciu snajperów, teraz to samo robi dziesięciu. Przy okazji odnoszę wrażenie, że po raz kolejny ograniczono destrukcję otoczenia. Gdyby jeszcze dało się wybrać, czy chcemy zagrać na pomniejszonych wersjach map dla 64 graczy (a takie przecież istnieją na poprzedniej generacji konsol)... no ale niestety, postawiono nas w sytuacji, że albo decydujemy się na Podbój, albo na Przełamanie i tylko w towarzystwie 127 innych osób. Innej opcji nie ma. Chyba że wolicie przeskoczyć do innego trybu.

Michał Mańka

Michał Mańka

Przygodę z GRYOnline.pl rozpoczął w kwietniu 2015 roku od odpowiadania na maile i przygotowywania raportów w Excelu. Później zajmował się serwisem Gameplay.pl, działem publicystyki na Gamepressure.com i jego kanałem na YouTube, w międzyczasie rozwijając swoje umiejętności w tvgry.pl. Od 2019 roku odpowiadał za stworzenie i rozwijanie kanału tvfilmy, a od 2022 roku jest redaktorem prowadzącym dział wideo, w którego skład w tym momencie wchodzi tvgry, tvgry+, tvfilmy oraz tvtech. Zatrudnienie w GRYOnline.pl po części zawdzięcza filologii angielskiej. Mimo że obecnie pracuje na wielu frontach, najbliższy jego sercu nadal pozostaje gaming. W wolnych chwilach czyta książki, ogląda seriale i gra na kilku instrumentach. Nieprzerwanie od lat marzy o posiadaniu Mustanga.

więcej

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.

Recenzja gry Pacific Drive - to najdziwniejszy, najbardziej wciągający survival od dawna
Recenzja gry Pacific Drive - to najdziwniejszy, najbardziej wciągający survival od dawna

Recenzja gry

Pacific Drive udowadnia, że w oklepanym gatunku survivali jest jeszcze miejsce na nowe, świeże doświadczenia, nawet gdy składają się na nie znane pomysły. W żadnej innej grze nie poczujecie tak silnej więzi ze swoim samochodem – starym kombi!