Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 czerwca 2008, 17:00

autor: Krzysztof Gonciarz

Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots - recenzja gry

Najlepszy exclusive na PlayStation 3? Przecież nie mogło być inaczej.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3.

Niezwykłym zjawiskiem jest dzieło, w którym twórca próbuje podsumować samego siebie. MGS4 taki właśnie jest. Hideo Kojima przez ponad 20 lat zajmował się tworzeniem przygód Solid Snake’a, bawiąc się przy tym z nami w sposób niespotykany w zasadzie całej popkulturze. Domysły, zaskoczenia, podpuchy, niedopowiedzenia – taką narracją operował sympatyczny okularnik. Mało kto umie w tej branży utkać tak gęstą pajęczynę, żeby byle pojedynczy screenshot z gry był w oczach użytkowników zarówno cenną wskazówką co do treści, jak i znienawidzonym spoilerem. Znudziło mu się? Chyba nie, ale jak sam mówi w wywiadach – z wiekiem stał się sympatyczniejszy. I to może dlatego wieloletni fani serii dostają teraz w ręce produkt, który ostatecznie rozwieje wszystkie wątpliwości.

Zarys fabuły powszechnie znany był od miesięcy: kilka lat po wydarzeniach z MGS2, żyjący w ciele Ocelota Liquid Snake kontroluje już armię porównywalną wielkością do amerykańskiej. Snake otrzymuje od pułkownika Campbella swoją ostatnią misję – zabić swojego brata i tym samym zlikwidować zagrożenie wojny nuklearnej. I z grubsza tak to wygląda w praktyce, ale każdy miłośnik Hideo wie, że nie będzie tak prostolinijnie. Co by nie zdradzać zbyt wiele, dodajmy tylko dwa założenia, które są podstawą przedstawianego tutaj świata. Wojna stała się biznesem, a prywatne koncerny militarne stoją w centrum światowej gospodarki. Ponad to, każe pole bitwy na świecie kontrolowane jest przez globalne sieci informacyjne, monitorujące kondycję żołnierzy oraz nadzorujące ich dostęp do uzbrojenia. No i jak można się domyśleć, sznureczki Systemu sięgają głębiej, niż się wydaje.

System celowania spełnia współczesne standardy.

Snake się zestarzał. Nie z powodu upływu czasu, ale na skutek pewnej anomalii medycznej. Nie wiadomo, czy jest to efekt działania wirusa FOXDIE, czy też wada procesu klonowania. Bohater wie tylko, że nie zostało mu wiele życia. Widok jednego z największych twardzieli gier wideo zredukowanego do postaci staruszka z wąsami sam w sobie jest dość szokujący, ale to co widzimy w samej grze potrafi aż przygnębić. Snake stopniowo niedołężnieje, coraz częściej łapie zadyszkę, kaszle, wywraca się przy co drugiej akrobacji, a z głosu brzmi niczym nieumyty pijaczyna gruźlik. Jeszcze nigdy w historii serii nie mieliśmy do czynienia z tak... zaszczutym klimatem. Gracz wie, że Snake zmierza do nieuchronnej śmierci – i wątpi, czy tracący siły bohater ma jakąkolwiek szansę zwycięstwa. Widmo porażki jest realniejsze niż kiedykolwiek.

Ciekawym zabiegiem ze strony Hideo jest brak wprowadzenia jakichkolwiek nowych postaci istotnych dla fabuły. Przewijają się tu co prawda trzecioplanowi członkowie oddziału Rat Patrol czy członkinie oddziału specjalnego Beauty and the Beast, ale to co najważniejsze rozgrywa się na starej szachownicy. I można tu mieć do twórcy drobny zarzut, że nieco zbyt wiele asów z rękawa powypadało mu w miarę wypuszczania zwiastunów. Powroty znanych i lubianych bohaterów to piękna, charakterystyczna dla MGS sprawa, ale mało który nas w istocie zaskakuje. Słusznie jednak wskazuje to na próbę rozliczenia z poprzednimi grami. Mnogość nawiązań, smaczków i wyjaśnień jest zadowalająca, a przy tym umiejętnie nieprzedobrzona.

Dla kogo w sumie jest ta gra? Fabułę da się bez problemu ogarnąć bez jakiejkolwiek wiedzy na temat serii, ale częste odniesienia do przeszłych wydarzeń mogą niektórych graczy onieśmielić. Laikowi trudno też będzie wyczuć dramaturgię lub humor niektórych momentów. Dość drastycznym przykładem jest (nie będzie spoilera) sposób, w jaki dowiadujemy się prawdy o Patriotach. Dla fana serii będzie to jedno, wielkie „aaahaaaa!”, a dla każdego innego – zwykłe „mhm”. Ogólnie, cała fabuła opracowana została jako olbrzymi prezent dla tych, którzy byli serii wierni przez lata. Ale nie znaczy to na szczęście, że pozostali nie mają tu czego szukać. Znajdą po prostu trochę mniej.

Kiedy pisze się o MGS-ie, rozgrywka jakoś zawsze schodzi na dalszy plan. Dyktuje to struktura gry, w której – jak zawsze – oglądanie filmików przeważa nad wciskaniem przycisków. Jak słusznie Shuck zauważył, bez sensu jest używanie w kontekście tej gry terminu „cut-scenka”, bo mamy tu prędzej „cut-gameplay”. Owszem, zdarzają się ewidentne dłużyzny i nie do końca potrzebne wątki. Czasami w połowie 10-minutowej sceny śmierci chcesz już, żeby bohater w końcu kopnął w kalendarz i przestał nudzić. Najczęściej jednak krytyka o długość przerywników idzie ze strony ludzi, którzy tego klimatu zwyczajnie nie czują – podobnie jak czepianie się nierealistycznej fabuły, co już jest absurdem do kwadratu. Aha, na marginesie: można pauzować filmiki!

Gra dzieli się na 5 epizodów, pomiędzy nimi uczestniczymy w odprawach.

Przejdźmy do gry-gry. Podstawy są jasne: mamy tu strzelanko-skradankę TPP. Jest krycie się za zasłonami, jest kamera znad ramienia, jest tryb FPP do celowania i tak dalej. Wydaje się, że siłowe rozwiązania są tu milej widziane niż w poprzednich częściach, ale wbrew pozorom nie ma w tym absolutnie nic złego. Gra wymaga przez to trochę mniej cierpliwości. Do naszej dyspozycji jest wielki zasób technologicznych gadżetów i typów broni, ale pamiętajmy, że Snake to nie Sam Fisher. Mechanika skradania i uciekania pozostała z gruntu niezmieniona, a sztuczna inteligencja przeciwników jest, jak zawsze, trochę ujemna. Zmieniły się natomiast otoczenia: większość głównych obszarów „gameplay’owych” w MGS4 to pola bitwy, na których obie walczące ze sobą strony tak naprawdę nic do Snake’a nie mają – co nie znaczy, że nie otworzą do niego ognia przy pierwszej okazji. Wojenna zawierucha sprzyja jednak pozostawaniu niezauważonym, a wrażenie „życia” po drugiej stronie telewizora jest dzięki niej trochę większe.

Snake dysponuje kombinezonem kamuflującym, który automatycznie dostraja się do koloru otoczenia. Upraszcza to system znany ze Snake Eatera, chociaż możemy ręcznie zmieniać typ maski (raczej easter eggi, niż praktyczne rzeczy) i kolor kamizelki bohatera. Zrezygnowano całkowicie z konieczności odżywiania się, pasek staminy został zastąpiony licznikiem kondycji psychicznej. Jego funkcja jest jednak podobna: im niżej zejdzie, tym wolniej będzie regenerować się zdrowie. Warto za to zauważyć, że kultowe „racje żywnościowe” (Rations) wracają do oryginalnego zastosowania, czyli właśnie uzupełniania życia.

Znacząco zmienia się system zarządzania uzbrojeniem. Snake zawsze pozostawiany był przez swoich pracodawców na lodzie i dysponował jedynie tym, co samodzielnie znalazł na polu bitwy. Tym razem na nasze usługi jest handlarz o imieniu Drebin. Z jego sklepu możemy korzystać w każdym momencie gry – jest to jedna z opcji w menu, które pojawia się po wciśnięciu Start. Walutą, którą płacimy za broń i przedmioty (są także gadżety do tuningu broni) są tzw. Drebin Points. Zbieramy je za podnoszenie giwer upuszczonych przez pokonanych przeciwników. Wszystko to ma swoje uzasadnienie fabularne: w tym świecie każda pukawka jest spersonalizowana tak, że działa tylko w rękach żołnierza o odpowiednim identyfikatorze; Drebin robi pieniądze na usuwaniu takich zabezpieczeń i sprzedawaniu broni na lewo.

W MGS-ach zawsze bardzo dużą rolę grali bossowie – zwykle wchodzący w skład jakiejś jednostki specjalnej: Cobra, FOXHOUND, Dead Cell, co tam chcecie. Tym razem są to wspomniane Beauty and the Beast, czyli doświadczone przez wojnę dziewczyny, którym się trochę poprzestawiało. Każda bitwa jest inna i dopracowana na swój sposób, a w zasadzie każda zasługuje na zapamiętanie. Męczą tylko cut-scenki przedstawiające bossów przed i po walce. Wszystkie są prawie takie same, a zawierają za dużo krzyków, ryków, warczenia i jojczenia.

Ekran instalacji w skróconej wersji pojawia się między rozdziałami.

Warstwa techniczna MGS4 to majstersztyk: grafika i animacja są prześliczne. Można by się czepiać o drobną sterylność czy zdarzające się wrażenie pustki – ale nie powinno się. Doskonale stworzono modele postaci, wśród których na pierwszy plan wysuwa się przecież piękna Naomi, wzorowana na Monice Belucci. Pomarszczony, zgorzkniały Snake budzi zarazem respekt i współczucie – jego kreacja w tej części jest na swój sposób epokowa. Idealnie spisują się też aktorzy podkładający głosy; zwraca uwagę chociażby głos Ocelota, który mówi z „brytyjskim” akcentem Liquida Albo dojrzały, całkowicie wyzuty z uczuć Raiden. Heh. W ogóle, te filmiki, te dialogi, te sceny. Coś pięknego.

Tak oto kończy się historia Solid Snake’a. Odchodzi z pompą, w swojej najdoskonalszej pod każdym względem przygodzie. I może zakończenie nie wyciska łez w tak inwazyjny sposób, jak robiły to ostatnie takty Snake Eatera, ale może i dobrze. Można śmiało powiedzieć, że Metal Gear Solid 4 to najlepszy exclusive na PS3 – ale i konkurencję ma na tyle słabą, że taki tytuł tylko go umniejsza. W często cytowanej wypowiedzi Kojima stwierdził, że nie jest Georgem Lucasem i nie planuje fabuły swoich gier naprzód. A wiecie co? Lepiej to wszystko pospinał, niż George tworząc Nową Trylogię. Czy trzeba mówić coś więcej?

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • jak zawsze niezwykła fabuła, *w miarę* zrozumiała bez znajomości serii;
  • niezliczona liczba smaczków dla fanów serii;
  • przepiękna oprawa audiowizualna;
  • w zasadzie brak niedomówień.

MINUSY:

  • filmiki zdarzają się być przemęczone;
  • bez znajomości angielskiego nie ma tu czego szukać;
  • archaiczność niektórych aspektów rozgrywki.
Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots - recenzja gry
Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots - recenzja gry

Recenzja gry

Najlepszy exclusive na PlayStation 3? Przecież nie mogło być inaczej.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.