Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 listopada 2011, 12:55

autor: Przemysław Zamęcki

Krwawa jatka w Śródziemiu - recenzja gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy

Nowe spojrzenie na wojnę o Pierścień przenosi nas na północ Śródziemia, gdzie czyha nieznane wcześniej zagrożenie.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3. Dotyczy również wersji X360

Dobre gry są jak cukierki z mieszanki wedlowskiej. Czasem niepozorny papierek kryje cudny, rozpływający się w ustach smak. Taką przygodę przeżyłem przy okazji zaznajamiania się z kolejną pozycją przygotowaną na licencji Władcy Pierścieni. Wojna na Północy autorstwa Snowblind Studios (tego samego, które przed kilkoma laty miało romans z marką Baldur's Gate przy okazji produkcji bardzo fajnego Dark Alliance), pod pretekstem pokazania graczom wojny o Pierścień z nieco innej niż dotychczas perspektywy, przedstawia nową historię, której bohaterowie i wydarzenia tylko od czasu do czasu nawiązują do wędrówki Froda do Góry Przeznaczenia. I to na szczęście nie w formie kolejnego nudnego RTS-a czy Conquer-nie-wiadomo-czego, tylko rasowego, brutalnego slashera z nienaturalnie jak na ten gatunek rozwiniętą warstwą fabularno-dialogowo-statystyczną.

Wielkie orły to nasi główni sprzymierzeńcy w grze.

Upraszczając, Władca Pierścieni: Wojna na Północy to wyjątkowo zręcznościowy hack n' slash z tonami klamotów do zbierania, miejscami zachwycającą oprawą graficzną i absolutnie fantastycznie zrealizowaną warstwą dźwiękową. Nie mam tu na myśli muzyki, która jest taka sobie i obok wykorzystanych w filmie kompozycji Howarda Shore'a nawet nie stała, ale wszystko pozostałe, co dociera do uszu gracza. To zabawne, że recenzję zaczynam od tego akurat elementu, ale to właśnie on wywarł na mnie największe wrażenie. Gra dostępna jest w wersji kinowej z polskimi napisami, za co wieczna chwała wydawcy, który nie zdecydował się zniweczyć pracy oryginalnych aktorów wcielających się w postacie. Może nie wszystkie głosy stoją na tak samo wybitnym poziomie, ale zapewniam, że większość z nich brzmi idealnie. Zresztą nic dziwnego, skoro do udziału w nagraniach zaproszono częściowo te same osoby, które tchnęły życie w wizję Tolkienowskiego świata według Petera Jacksona. Równie znakomicie, a może i nawet jeszcze lepiej, prezentują się odgłosy otoczenia: zawodzenie wichru w górach, okrzyki orków, szmer strumienia. Padam na kolana przed dźwiękowcami i zalecam w miarę możliwości odpalenie gry na dobrym zestawie kina domowego.

Fabuła skupia się na zagrażającym północnym krainom sojuszniku Saurona, złym czarowniku, który przy pomocy orków i barbarzyńskich plemion próbuje podbić okoliczne ludy. Przeciwstawić się temu może jedynie trójka nowych bohaterów, wśród których jest twardy krasnolud – weteran Bitwy Pięciu Armii, Strażnik i elfia czarodziejka. Każda z postaci walczy nieco inaczej oraz posiada zupełnie inny zestaw umiejętności i w każdą z nich może wcielić się gracz. Albo nawet i trzech graczy, ponieważ całą kampanię da się przejść w trybie kooperacji. Gra została zaprojektowana jednak tak, żeby świetnie bawić się również w pojedynkę, choć herosi sterowani przez sztuczną inteligencję nie grzeszą zbytnio lotnymi umysłami. Przede wszystkim objawia się to ciągłym blokowaniem przez nich wąskich przejść, których tutaj nie brakuje. Niemniej gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że zdarza się, iż oferowana przez nich pomoc w trakcie starć przychodzi w odpowiednim momencie.

Znak firmowy filmów Petera Jacksona jak widać został zachowany.

Autorzy każdej z ras przypisali standardowe specjalizacje. Rozwijając postać krasnoluda, inwestujemy w walkę dwuręcznymi toporami i mieczami, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by używać też broni jednoręcznej i tarczy. Z tym nieźle radzi sobie także strażnik, który z kolei wyposażony jest w łuk. Elfka przy pomocy kostura rzuca czary. Również czary ochronne i wspomagające, bo choć gra jest brutalnym slasherem, to odrobina taktyki też się w niej przydaje.

Z zabitych przeciwników wypada mnóstwo różnego rodzaju ekwipunku, który nie został potraktowany po macoszemu. Stosowne menu – jak na gatunek, który reprezentuje Wojna na Północy – jest bardzo rozbudowane. Rozdzielono poszczególne elementy zbroi – osobno zakładamy karwasze, naramienniki, nagolenniki, zbroję właściwą, buty i hełm. Co najciekawsze, duża część wyposażenia pochodzi z konkretnego zestawu, którego skompletowanie daje postaci dodatkowe bonusy. Do tego wszystkiego dochodzą pierścienie i amulety, a niektóre z powyższych elementów można wzmocnić jeszcze różnymi efektami poprzez dodanie do nich znajdowanych w trakcie zabawy elfich kamieni. Rasowe RPG nie powstydziłoby się równie złożonych rozwiązań.

Istotą rozgrywki jest walka. Podczas kilkunastu misji ścieramy się m.in. z kiepsko wyposażonymi goblinami, orkami, potężnymi Uruk-hai, trollami, upiorami kurhanów, a także z całkiem przyzwoicie zaprojektowanymi bossami. I to wcale słusznych rozmiarów, jak na przykład kamienny gigant czy smok. Mechanika potyczek sprawia dużą satysfakcję, co jest także zasługą wspomnianych wyżej umiejętności specjalnych i dobrze działającego bloku. Dzięki sporemu wachlarzowi różnych ciosów czuć, że chodzi o coś więcej niż tylko bezmyślne pałowanie grupki nieprzyjaciół. Ponadto w kilku misjach towarzyszy nam wielki orzeł, z którego pomocy możemy skorzystać w dowolnym momencie, o ile posiadamy przywołujące go pióra. Aby jednak nie przechwalić, przyznaję, że po dłuższym czasie do walki może wkraść się monotonia. Wynika to z pojedynkowania się jedynie z kilkoma rodzajami przeciwników i powtarzalnymi nieraz do znudzenia zagraniami w rodzaju konieczności korzystania ze stacjonarnych kusz w celu wyeliminowania napływających fal wrogów. Prawdą jest też fakt, że gra oferuje raczej rękawowy model zabawy, czyli przez cały czas poruszamy się niezbyt obszernymi korytarzami. Co cieszy, to niemała liczba sekretów, przy odnajdywaniu których trzeba nieraz mocno wytężyć wszystkie zmysły.

Rzadko spotykanym w slasherze zabiegiem jest takie nagromadzenie opcji dialogowych. Postaci gotowych z nami porozmawiać mamy pod dostatkiem, ponieważ odwiedzamy na przykład Rivendell, w którym rezyduje świeżo uformowana Drużyna Pierścienia, czy krasnoludzkie podziemia na północy. Podczas konwersacji bardzo często mowa jest o najróżniejszych wydarzeniach z wykreowanego przez Tolkiena uniwersum, również tych historycznych, co znakomicie buduje atmosferę żyjącego świata i nakręca klimat opowieści.

Namnożyło się też różnych niemilców.

Najważniejsze jest jednak pierwsze wrażenie, a to jest fatalne. Gra przez kilkadziesiąt początkowych minut robi wszystko, żeby z niej zrezygnować i wyprowadzić psa na spacer. Powiedziałbym nawet, że przez jakiś czas można poczuć się jak w typowej budżetówce, co potęguje nietykalne otoczenie, koszmarna animacja twarzy postaci i niezbyt czytelne tekstury. W trakcie startowej misji wręcz nie mogłem pozbyć się skojarzeń z pierwszą częścią Dragon Age, która na konsolach, ba, i na pecetach – delikatnie rzecz ujmując – nie rzucała oprawą graficzną na kolana. Na szczęście – im dalej, tym lepiej. W niektórych lokacjach otoczenie jest wręcz monumentalne – burzę nad kurhanami czy ośnieżone szczyty w wysokich partiach gór zapamiętam na bardzo długo.

Moim zdaniem to najlepsza gra wykorzystująca licencję na świat Śródziemia wydana w ostatnim dziesięcioleciu, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że konkurencja w postaci pozostałych tytułów powstałych na kanwie stworzonego przez Tolkiena uniwersum nie stanowi jakiegoś szczególnego powodu do chwały. To dobrze zrealizowana produkcja, której warto dać szansę rozwinąć skrzydła. Z oszczędności zapewne zawierająca wiele uproszczeń, ale dla fana Śródziemia może być to jedna z bardziej satysfakcjonujących podróży. Wydaje się, że Władca Pierścieni: Wojna na Północy stanęło trochę w rozkroku, nie wiedząc, czy chce być „nawalanką”, czy pełnoprawnym RPG. Możliwe, że nie znajdą tu dla siebie niczego interesującego zwolennicy obu tych podejść do zabawy. Może być tak, że tytuł ten spodoba się po prostu osobom bez szczególnych preferencji, lubiących gry tzw. środka. Trochę dla ciała i trochę dla duszy. Ja ze swojej strony grę polecam, ale z pełną świadomością, że robotę wykonali rzemieślnicy, a nie artyści. Poza dźwiękowcami, oczywiście.

g40st

PLUSY:

  • nowa historia, bohaterowie, wyprawa Drużyny Pierścienia jedynie w tle;
  • dużo dialogów poszerzających przeciętną wiedzę o Śródziemiu;
  • satysfakcjonująca, choć trochę zbyt powtarzalna młócka;
  • animacja postaci (głownie wrogów);
  • monumentalne krajobrazy;
  • duża satysfakcja z zarządzania ekwipunkiem;
  • tryb kooperacji;
  • warstwa dźwiękowa!!!

MINUSY:

  • fatalne pierwsze wrażenie;
  • nierówna jakość wykonania;
  • zupełny chaos w trakcie gry na podzielonych ekranie;
  • niemożność zmiany postaci w dowolnym momencie podczas zabawy solo;
  • powtarzalne walki, nierówny poziom trudności;
  • wybór innego wyglądu bohatera nie zapisuje się na stałe;
  • stojące w miejscu jak kołki NPC;
  • blokujące przejście postacie.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Krwawa jatka w Śródziemiu - recenzja gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy
Krwawa jatka w Śródziemiu - recenzja gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy

Recenzja gry

Nowe spojrzenie na wojnę o Pierścień przenosi nas na północ Śródziemia, gdzie czyha nieznane wcześniej zagrożenie.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.