Mój Panie, kultowy symulator średniowiecznych oblężeń w końcu wrócił na prawidłowy tor. Ale co dalej?
Twierdza Krzyżowiec: Edycja ostateczna to piękny przykład, jak robić remastery klasycznych gier. Pytanie jednak, co dalej z tym cyklem oraz samym Firefly Studios, bo kolejne remastery nie mają większego sensu.
Spis treści
Chłodny jesienny wieczór. Nudziłem się i czekałem na brata, który miał wkrótce powrócić, aczkolwiek nie spodziewałem się, że przyniesie dar. Dar wielkiej wagi – płytkę CD z pierwszą Twierdzą. Tematyka wydawała się prosta: cudowna gra o budowaniu zamków. Gdy uruchomiliśmy ją na wiekowym komputerze (tak, tym słynnym komputerze z pierwszej komunii!), nie spodziewałem się, że będzie to jedna z najważniejszych produkcji w moim życiu.
Twierdza (albowiem to najbardziej polska z niepolskich gier, a nie jakiś Gothic) zaszczepiła we mnie trzy miłości – do historii, szermierki oraz gier strategicznych z silnym naciskiem na ekonomię i linie zaopatrzenia. Stałem się więc ogromnym fanem Firefly Studios i z wypiekami na twarzy oczekiwałem kolejnych części. Każda z nich sprawiała jednak, że coraz bardziej traciłem nadzieję, iż jedna z moich ukochanych serii przetrwa kolejne lata...
Dziwne eksperymenty i paskudna grafika 3D
Po wyrobieniu sobie marki za sprawą Twierdzy oraz najbardziej kultowej Twierdzy: Krzyżowca Firefly Studios zaczęło brnąć w dziwnym kierunku – grafiki 3D. I o ile Twierdza 2 była przełomowa i wprowadzała przyjemne mechaniki (system sądownictwa oraz motyw szlacheckich uczt), tak nowa oprawa wizualna wydawała się paskudna. I powiem to bez ogródek – była paskudna nawet jak na standardy 2005 roku, gdy gra miała swoją premierę. Zwłaszcza że tekstury uwielbiały się przenikać, fizyka gry stanowiła „wolną amerykankę”, a wymagania sprzętowe okazały się tak wygórowane, że nawet mocniejsze komputery potrafiły złapać zadyszkę. Na dokładkę w grze występowała masa błędów i tragicznie słabe AI przeciwników, których nie tylko było bardzo niewielu, ale też praktycznie nie stanowili żadnego zagrożenia. Pamiętam jednak, że kampania okazała się świetna, z plot twistem na koniec, który pozwalał wybrać stronę konfliktu.
Z tych trójwymiarowych eksperymentów najmilej wspominam Twierdzę: Legendy. Dodanie odrobiny fantastyki do serii było świetne, ale ponownie dostaliśmy paskudny i zabugowany silnik 3D, wiele mechanik spłycono, a AI przeciwników znów budziło wyłącznie uśmiech politowania. Najsłabsza jednak była zdecydowanie Twierdza 3 i z nią spędziłem najmniej czasu. Żałośnie nudna kampania, masa błędów, bezsensowne limity jednostek czy niedziałające mechaniki, takie jak walki w nocy wymagające oświetlania przeciwników. To był prawdziwy szczyt, jeśli chodzi o najgorsze połączenie wad, do tego z paskudną grafiką 3D.
Po tym dramatycznym sięgnięciu dna zaczęło być nieco lepiej, ale wciąż realizowano nietrafione pomysły – kolejne odsłony cyklu uparcie szły w grafikę 3D, jak Krzyżowiec II czy Twierdza: Władcy, a przy okazji pojawiały się „odświeżone” wersje poprzednich gier. W tym wypadku rewolucji nie było, po prostu Twierdza: Legendy czy Twierdza 2 dostawały swoje edycje na Steamie. W końcu jednak Firefly Studios zaczęło słuchać graczy.