Borderlands 4 to podróż w przeszłość, której nikt nie chciał. Ta seria zatrzymała się w 2012 roku
Seria Borderlands zapisała się w historii gier i ma całkiem spore grono fanów. Tyle że głównie tych, którzy grają w nią od lat. Trudno jej przyciągnąć nowych użytkowników, a winić za to można wszelkie bolączki, które trawią ją od dłuższego czasu.
- W końcu zainwestujecie w ciekawszą rozgrywkę, tak?
- Narracja znów leży i kwiczy
- Technologiczna masakra
- Hasło o grze premium i obwinianie graczy raczej nie pomaga
Niedawno skończyłem The Borderlands 4 i uświadomiłem sobie, że temu uniwersum doskwiera kilka poważnych problemów, których twórcy albo nie widzą, albo nie chcą rozwiązać.
Uczciwie ostrzegam, że nie gryzłem się w klawiaturę, toteż w tekście znalazła się sekcja poświęcona fabule i nie oszczędziłem Wam spoilerów. Są pewne kwestie, do których musiałem się odnieść, aby móc w pełni nakreślić wszystkie mankamenty, jakie dostrzegam w tym cyklu. Pora zatem na małą spowiedź, ale czy będzie rozgrzeszenie?
W końcu zainwestujecie w ciekawszą rozgrywkę, tak?
Problemem „Rubieży” jest nużąca rozgrywka. O ile w „jedynce” i „dwójce” była ona jeszcze „świeża”, tak w kolejnych częściach nadal robiliśmy to samo. „Trójka” zadebiutowała w 2019 roku, czyli 6 lat temu. W międzyczasie pojawiło się Tiny Tina’s Wonderlands, ale – bądźmy szczerzy – był to tylko szybki skok w bok. Pomimo tylu lat nikt z deweloperów nie wpadł na pomysł, aby odświeżyć rozgrywkę – wszystko wciąż kręci się tu wokół strzelania i zbierania śmieci. Brak jakichkolwiek minigierek czy dodatkowych elementów gameplayu, które by urozmaicały wszechobecne strzelanie. Brakuje mi chociażby jakichś sekwencji platformowych oferujących nowe mechaniki poruszania się czy lepszego wykorzystania pojazdów w formie np. wyścigów lub innych wyzwań.
Może i strzelanie wciąż jest przyjemne, ale już po dwóch godzinach staje się nużące. Zwłaszcza że przeciwnicy to gąbki na obrażenia, osłonięte tarczami energetycznymi, pancerzem lub kilometrowym paskiem życia. Jednocześnie nie stanowią żadnego wyzwania i każdego bossa można pokonać za pierwszym podejściem. A w Borderlands 4 obiecywano „nowe wydarzenia i specjalne skarbce”. I co się okazało? Że wszystkie te dodatkowe czynności sprowadzają się do zabicia bossa lub bandy przeciwników. Zawsze. Wszędzie. Za pierwszym razem bawi, za drugim też (jak się gra z ekipą), a potem jest to już po prostu powtarzanie tego samego, trzymając kciuki, aby z tony śmieci wypadło coś godnego uwagi (o tym też sobie porozmawiamy).
Ogólnie cała kreacja świata okazuje się mało pomysłowa i Kairos nie przekonuje do siebie oryginalnością – przez cały czas miałem z tyłu głowy, że to taka Pandora, tyle że nieco bardziej zielona. Wszędzie leżą śmieci, wioski składają się z trzech budynków na krzyż, a mieszkańcy to powtarzające się modele NPC, stojące ciągle w jednym miejscu. Wypisz wymaluj – Pandora. Liczyłem na jakieś większe zmiany pod postacią dynamicznej pogody, jakiejkolwiek symulacji żyjącego świata czy też jego konstrukcji, która nie będzie kolejną powtórką z rozrywki. Brak tych elementów można jeszcze przeżyć, ponieważ seria Borderlands nigdy nie skupiała się narracji za pośrednictwem otoczenia. Tyle że sama fabuła także nie ma się najlepiej.

