filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 14 września 2005, 13:26

1... 2... 3... 4... Doom!

Do tej pory ekranizacje gier komputerowych wywoływały raczej rozpacz niż jęk rozkoszy. Czy film Doom reżyserowany przez naszego rodaka – Andrzeja Bartkowiaka – ma szanse przełamać ten stereotyp? Przekonamy się o tym już niedługo...

Nie wiem, z czym Wam kojarzy się pojęcie „film na podstawie gry video”. W moim przypadku odpowiedź jest prosta: z gniotem. Gdy przypomnę sobie wszystkie „dzieła”, jakie było mi dane oglądać na przestrzeni ostatnich kilku lat, ogarnia mnie czarna rozpacz. Oczywiście, wśród ekranizacji programów elektroniczno-rozrywkowych trafiały się też lepsze produkcje, które można było nawet polubić (np. Mortal Kombat czy Tomb Raider), ale bez co najmniej kilku piw przed seansem proces akceptacji przebiegał bardzo boleśnie.

Duży udział w takim a nie innym wizerunku ekranizacji gier video ma oczywiście doktor Uwe Boll – sztukmistrz z Wermelskirchen i cudowne dziecko niemieckiej kinematografii, który rujnuje kolejne licencje z charakterystycznym dla siebie wdziękiem, przy okazji przekonując w licznych wywiadach samego siebie, że jego filmy to dzieła sztuki. O tym jak wspaniałym reżyserem jest boski Uwe przekonamy się zresztą po raz kolejny 6 stycznia, kiedy na ekrany kin – na szczęście nie u nas – wejdzie BloodRayne. Redaktorzy serwisu FilmForce, którzy mieli okazję zobaczyć ten obraz uczciwie przyznali, że Niemiec wreszcie uczy się kręcić, co może być dobrym prognostykiem na przyszłość, wszak dwie gwiazdki na pięć to już wyjątkowo wysoka ocena filmu.

John i Samantha Grimm – filmowe rodzeństwo.

Wybaczcie mi ten przydługi wstęp, ale bez jasnego określenia marazmu, w jaki popadł cały gatunek filmów opartych luźno bądź wiernie na grach komputerowych, nie mogę nic napisać o Doomie. Nie ukrywam, jestem zaślepionym fanatykiem całej legendarnej trylogii o eksterminacji potworów z piekła rodem i jeśli ten film nie spełni moich oczekiwań, to uzbieram na bilet do Stanów Zjednoczonych i po kolei, od scenarzysty do producenta, powieszę ludzi odpowiedzialnych za jego stworzenie na suchej gałęzi.

Tak naprawdę Doom ma duże szanse, aby przełamać wreszcie złą passę i sprawić, że wizyta w kinie nie spowoduje kilkudniowych ataków wymiotów. Podobne zresztą nadzieje żywię w stosunku do Silent Hilla – kolejnej produkcji, która może choć nie musi okazać się najlepszym dziełem tego typu magików z Hollywood.

Wróćmy jednak do głównego tematu tej opowieści. Okazuje się, że nie tylko ja mam dotychczasowe ekranizacje gier video tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Równie krytycznie o panu doktorze i jemu podobnych wyraża się John Wells. Jeden z producentów filmowego Dooma twierdzi nawet, że sceptycyzm, jaki fani gry żywią do pracy Andrzeja Bartkowiaka jest całkowicie zrozumiały – przez lata wciskano nam gnioty, więc nikt nie spodziewa się już dzieła sztuki. Na szczęście wytwórnia Universal Pictures dołożyła wszelkich starań, aby Doom nie podzielił losu – nie przymierzając – Alone in the Dark. Wells otwarcie twierdzi, że nie da się zrobić dobrego filmu science-fiction bez solidnego budżetu (a Doom takowy posiadał), w dodatku z ludźmi, którzy o robieniu potworów nie mają zielonego pojęcia.

Losy filmowego Dooma przez lata układały się fatalnie. Firma id Software postawiła takie warunki, że nie sprostała im nawet wytwórnia Warner Bros. Przede wszystkim film miał być brutalny (żaden z producentów obawiając się o mniejsze zyski nie chciał zaakceptować kategorii wiekowej bardziej rygorystycznej niż „film dla ludzi od lat trzynastu”), z dobrym scenariuszem (kontrolowanym przez producentów gry) oraz z konkretnym reżyserem. Tym ostatnim okazał się Polak Andrzej Bartkowiak, który na koncie ma już filmy akcji – może nie wybitne, ale całkiem niezłe. Na wszystkie te wytyczne zgodziła się dopiero wytwórnia Universal Pictures, która miała już chęć na Dooma wcześniej, ale musiała cierpliwie poczekać, aż wygaśnie poprzedni kontrakt (panowie z id Software dawali wszystkim zainteresowanym rok czasu na wyprodukowanie czegoś konkretnego, potem licencja przepadała).

Olduvai – tak nazywa się placówka na Marsie.

Od samego początku filmowi towarzyszyła atmosfera niepewności. Fani postawili krzyżyk na filmowym Doomie, zanim ktokolwiek z otoczenia producentów zdążył się na jego temat wypowiedzieć. Wells nazywa rzecz po imieniu – dezinformacja. Jedną z najbardziej absurdalnych rzeczy, jaką zdaniem producenta wymyślono na wczesnym etapie produkcji było to, że akcja nie będzie rozgrywać się na Marsie, ale na planecie o nazwie Olduvai. Wells nie miał żalu do ludzi, że przeinaczają fakty i zasypują media wyssanymi z palca bzdurami – wszak o filmie cały czas się mówiło, a to pozytyw – ale, że próbują od razu zniechęcić fanów zainteresowanych projektem. W rzeczywistości okazało się, że Olduvai to nazwa placówki naukowo-badawczej na Marsie, do której zostaną teleportowani główni bohaterowie filmu.

Paradoksalnie, dezinformacja przysporzyła filmowi licznego grona zwolenników. Pierwsze zdjęcia z filmu nie napawały jeszcze optymizmem, ale kiedy w Internecie zadebiutował oficjalny zwiastun, fani zaczęli coraz śmielej mówić, że może to nie będzie taki gniot jak wcześniej podejrzewali. Kiedy na tegorocznej edycji QuakeCon urządzono specjalną konferencję z twórcami filmu w roli głównej i pokazano kolejny trailer, publiczność nagrodziła projekcję oklaskami.

Wciąż jednak nie wiemy, dokąd zaprowadzi nas opowieść o inwazji potworów na Marsie. Pierwsze sygnały dotyczące scenariusza jasno wskazywały, że to nie szatański pomiot, ale efekt zabaw z silnym mutagenem doprowadzi do masakry w bazie Olduvai. Do Dooma przylgnęła nawet etykietka „Resident Evil w kosmosie”, co raczej żadnego fana pierwowzoru nie napawało optymizmem. Tymczasem okazuje się, że film może mieć więcej wspólnego z Piekłem niż się to pozornie wydaje, a odwiedziny po drugiej stronie będą wielkim finałem tej opowieści. Razaaq Adoti (jeden z aktorów grających w filmie) otwarcie mówi o „demonach i potworach Bóg wie skąd”, a zapytany o podobieństwo Resident Evil i Dooma (ów jegomość miał przyjemność grać w obu filmach) stanowczo odrzuca porównania i nie zgadza się z głoszoną przez sceptyków teorią. Na korzyść pozytywnego myślenia wpływa jeszcze jedna rzecz. Wszyscy doskonale znamy fabułę gier z serii Doom – może więc autorzy próbują nas utrzymać w przekonaniu, że historia będzie zupełnie odmienna, a w trakcie projekcji zobaczymy coś zgoła innego, czyli właśnie Piekło? Odpowiedź na to pytanie uzyskamy już za niewiele ponad miesiąc.

Pracownicy studia Stana Winstona podczas pracy.

Dobry film nie może obejść się bez solidnej obsady aktorskiej. Dużo kontrowersji wzbudził wybór Dwayne’a Johnsona do roli głównej – Sarge’a. Dziś wiemy, że to nie on, ale Karl Urban (jako John Grimm) będzie centralną postacią opowieści. Eomer z The Lord of the Rings będzie niczym Ripley z Aliens – prawdopodobnie to on zada ostateczny cios hordzie potworów. Porównania z Aliens są zresztą na miejscu – cały film utrzymany jest w podobnej konwencji – grupa kosmicznych marines rozprawia się z tajemniczymi kreaturami, a jej członkowie systematycznie padają pokotem. W filmie pojawi się też Rosamund Pike (znana m.in. z przygód Jamesa Bonda – Die Another Day), filmowa siostra Johna Grimma, przeprowadzająca na potworach badania. Ten wątek będzie zresztą dość istotny, gdyż wiadomo już, że film skupi się wokół nagannych etycznie eksperymentów medycznych. Można przypuszczać (ale jest to więcej niż prawdopodobne), że takie zabiegi zostaną przeprowadzone na Pinkym, czyli Dexterze Fletcherze. W grze Doom 3 Pinky Demon posiadał mechaniczne nogi, w filmie Pinky porusza się na wózku i to raczej on zostanie wytypowany do roli tłustego i obskurnego „pieska”.

Oczywiście marny byłby to Doom, gdyby nie potwory. W tej kwestii nie powinno być żadnych obaw, gdyż za produkcję kreatur wzięło się studio Stana Winstona (liczba filmów, przy których brali udział ludzie z tej ekipy jest tak znamienita, że nie trzeba jej tutaj przypominać). Efekt pięciomiesięcznych prac mogliśmy oglądać już na dwóch zwiastunach. Potwory wyglądają bardzo obiecująco, w dodatku poruszają się nad wyraz realistycznie. Do realizacji niektórych pomysłów użyto efektów CGI, ale większość prac skoncentrowano na przygotowaniu odpowiednich figur, kostiumów i tym podobnego asortymentu. Twórcom filmu bardzo zależało, aby nie zrzucić całego wysiłku przy tworzeniu monstrów tylko i wyłącznie na komputery. To odważna w dzisiejszych czasach decyzja. Nie do końca wiadomo, jakież to kreatury zobaczymy w trakcie projekcji. Na pewno będzie Imp, Hell-Knight oraz Pinky Demon. Na pewno nie będzie Cacodaemona, czyli kuli z jednym okiem ziejącej ogniem (w Doom 3 ów stworek wyglądał nieco inaczej). Realizatorzy długo pracowali nad majestatycznym wyglądem tego siejącego zniszczenie potwora, ale niezadowoleni z ostatecznych wyników, postanowili porzucić pomysł jego adaptacji. Nie jest to pozytywna wiadomość, ale fani całej serii gier nie mają powodów do rozpaczy. Wells zdradził, że wizerunki potworów oparto zarówno na najnowszej odsłonie cyklu, jak i jej poprzedniczkach. Biorąc pod uwagę, że dotąd niewiele nam pokazano, można być pewnym, iż w filmie zobaczymy jeszcze inne wspaniałe prace Stana Winstona i spółki.

Sarge odnajduje w bazie BFG 9000.

Autorzy położyli też duży nacisk, aby świat w filmie odzwierciedlał to, co widzieliśmy w grze, zwłaszcza tej ostatniej, opatrzonej cyfrą „3”. Zobaczymy więc podobne korytarze, monitory i wszędobylskie logotypy UAC (Union Aerospace Corporation). Maksymalnemu zbliżeniu z grą mają też służyć sceny z perspektywy pierwszej osoby, które można było podziwiać na drugim zwiastunie. W moim mniemaniu prezentują się one wyjątkowo smakowicie, ale boję się, żeby autorzy zbytnio nie przesadzili z ich liczbą. Wiadomo już, że film zawierał będzie długą scenę oferującą właśnie ten sposób patrzenia na świat, a związana ona będzie z samotnym przemierzeniem najdalszych zakątków stacji Olduvai przez Johna Grimma.

Twórcy filmu oraz aktorzy w nim występujący są bardzo z niego zadowoleni, nawet Rosamund Pike powiedziała, że efekt finalny jest bardzo zadowalający – zwłaszcza, że żywiła wielkie obawy do jakości tej produkcji przed rozpoczęciem zdjęć. Entuzjazm osób odpowiedzialnych za powstanie Dooma zostanie już wkrótce zweryfikowany przez fanów. Jeśli film odpowiednio na siebie zarobi, a reakcja wielbicieli gry będzie przychylna to powstanie kolejny epizod – kto wie, może z akcją rozgrywającą się już na Ziemi? Chęć zarobienia dodatkowych pieniędzy to w Hollywoodzkiej kinematografii rzecz codzienna. Na to jednak, czy chcemy, aby Doom dorobił się sequela, musimy poczekać do 21 października, może bowiem się okazać, że była to burza w szklance wody, a coraz śmielej reklamowany film dołączy do arcydzieł Uwe Bolla. Oby nie, czego sobie i Wam życzy...

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej