Po 21 latach ta zapomniana gra powraca na Steam. To ostatnie udane dzieło autorów Władcy Pierścieni: Dwóch Wież
Stormfront Studios zaskarbiło sobie sympatię wielu graczy za sprawą gry Władca Pierścieni: Dwie Wieże. Debiut na platformie Steam ich ostatniego udanego dzieła, czyli Forgotten Realms: Demon Stone, to dobra okazja, by przypomnieć tę produkcję.

Swoją przygodę z grami wideo zaczynałem na komputerach osobistych. Choć ponad dwie dekady temu na tej platformie królowały strzelanki i strategie, którymi sam się zachwycałem, to jednak od początku moje zainteresowanie wzbudzały slashery. Niestety poza kilkoma wyjątkami był to gatunek, którego środowiskiem naturalnym były wówczas konsole. Dlatego też gdy doczekałem się własnego PlayStation 2, jedną z pierwszych produkcji, które na nim ograłem, był Władca Pierścieni: Dwie Wieże.
O tej grze wspominam nie bez powodu, bowiem po opracowaniu wirtualnej wersji przygód Aragorna, Legolasa i Gimliego, stojące za nią Stormfront Studios postanowiło przenieść się ze Śródziemia do Zapomnianych Krain i osadzić w nich swój następny projekt. Mowa o Forgotten Realms: Demon Stone, czyli slasherze ładniejszym i zdecydowanie bardziej rozbudowanym, bo romansującym z gatunkiem RPG.
Sierpniowa premiera tej produkcji na platformie Steam (po niespełna 21 latach od jej debiutu na PC) to dobra okazja do tego, by przypomnieć sobie, jak wyglądało pierwsze spotkanie z tym dziełem.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Trójka bohaterów
Pomimo że Forgotten Realms: Demon Stone robiło wiele, by stanąć na własnych nogach, to jednak rodowód tej produkcji był wyczuwalny już od pierwszego uruchomienia. Podobnie jak Dwie Wieże, gra oddawała nam do dyspozycji trójkę głównych postaci, w które mogliśmy wcielić się w trakcie rozgrywki. Niemniej, w przeciwieństwie do tamtej produkcji, autorzy nie zmuszali nas do wyboru herosa przed rozpoczęciem misji, pozwalając swobodnie przełączać się pomiędzy nimi w dowolnym momencie.
Owe postacie to wyposażony w dwuręczny miecz wojownik Rannek, skradająca się i atakująca z zaskoczenia swoimi sztyletami elfka Zhai, a także dzierżący magiczny kostur czarnoksiężnik Illius. Pierwszy z protagonistów był moim ulubieńcem, bo zarówno w grach RPG, jak i w hack’n’slashach czy slasherach, preferuję postacie walczące w zwarciu, dla których miecz wbity w klatkę piersiową to tylko powierzchowna rana, a nie śmiertelny cios. Niemniej możliwości oferowane mi przez opisywaną grę sprawiały, że z niemałą przyjemnością od czasu do czasu szukałem „odskoczni” od niego w skórze pozostałych herosów. Było to o tyle łatwe, że pod moją „nieobecność” kontrolę nad Rannekiem i drugim z jego towarzyszy przejmowała całkiem sprawnie działająca sztuczna inteligencja.
Poza tym od czasu do czasu gra wymuszała „przesiadkę” na określoną postać. W jednym miejscu musieliśmy przekradać się za plecami wrogów w skórze Zhai, natomiast w innym – rozpętać chaos w szeregach nieprzyjaciół, rzucając w nich zaklęciami z magicznego kostura Illiusa. Poza tym tytuł pozwalał wejść w buty innych postaci, w tym pewnego słynnego drowa…

Siecz i rąb… ale nie tylko
Jak już wspomniałem, Forgotten Realms: Demon Stone było slasherem z krwi i kości. Gra została podzielona na misje, których akcję osadzono w różnych charakterystycznych lokacjach. Przygoda wiodła nas między innymi przez krasnoludzką twierdzę Mithrall Hall, nieprzebytą dżunglę Chult czy Podmrok (którego nie mogło tu zabraknąć).
Jak przystało na przedstawiciela tego gatunku, po drodze zajmowaliśmy się przede wszystkim eliminacją przeciwników. Na naszej drodze stawali między innymi orkowie, wężowe istoty Yuan-Ti, a także trolle czy potężny smok będący jednym z bossów.
Oparty na combosach system walki był satysfakcjonujący – postacie znacząco różniły się między sobą, co w połączeniu z możliwością swobodnego przełączania się pomiędzy nimi skutecznie zapobiegało wkradaniu się monotonii do rozgrywki. Dodatkowe urozmaicenie stanowiły superciosy i ataki drużynowe, które można było wyprowadzać po wypełnieniu związanych z nimi wskaźników.
Choć Forgotten Realms: Demon Stone nie było grą RPG, to jednak zapożyczało z tego gatunku niektóre elementy. Oprócz bohaterów reprezentujących odmienne klasy, mowa o rozwoju ich umiejętności pomiędzy misjami, a także o zaopatrywaniu ich w coraz lepsze wyposażenie.

O co to całe zamieszanie?
Warstwa fabularna Forgotten Realms: Demon Stone była czymś więcej niż tylko pretekstem do tego, by ruszyć na nieprzyjaciół z okrzykiem bojowym na ustach. Wszystko przez to, że czuwał nad nią sam R.A. Salvatore, czyli autor Trylogii Mrocznego Elfa (teraz chyba każdy już się domyśla, jaki to słynny drow pojawia się w tej produkcji).
Tytuł opowiadał o tytułowym Demonicznym Kamieniu, w którym uwięziono złowrogiego Lorda Ygorla i generał Githyanki – Cirekę. Po tym jak nasi podopieczni przypadkowo doprowadzili do uwolnienia tych złoczyńców, nie pozostało im nic innego, jak znaleźć sposób, by ponownie ich tam umieścić, nim ich konflikt sprowadzi zagładę na cały świat.
Najsłabsze ogniwo
Pomimo swojego rodowodu (Władca Pierścieni: Dwie Wieże to produkcja ciesząca się estymą wśród graczy i recenzentów), Forgotten Realms: Demon Stone nie było wielkim hitem, otrzymując jedynie umiarkowanie ciepłe przyjęcie ze strony graczy i recenzentów. Dotyczy to zwłaszcza wersji na komputery osobiste, którą deweloperzy potraktowali po macoszemu w okolicach premiery.
Narzekano na jakość oprawy graficznej, niedopracowane sterowanie na klawiaturze, a także rozmaite problemy z optymalizacją i bolączki techniczne, potrafiące uniemożliwić dalszą rozgrywkę. Sam na swoim komputerze miałem problem, przez który gra po prostu wyłączała się przed uruchomieniem jednej z misji i za nic w świecie nie chciała puścić mnie dalej. Ostatecznie sprawiło to, że z grą zapoznałem się na PlayStation 2.
Komputerowym graczom nie podobał się również system zapisu gry, oparty na checkpointach w trakcie misji i save’ach pomiędzy nimi.

Oprawa
Co ciekawe, prawdopodobnie należałem do mniejszości, której oprawa graficzna Forgotten Realms: Demon Stone podobała się nawet w wersji PC (ale przyznam szczerze, że z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się nieco zbyt szarobura). Autorzy wykorzystali tu technologię stworzoną na potrzeby Dwóch Wież, którą znacząco rozbudowali.
Za to chyba nikt nie narzekał na obsadę aktorską „Demonicznego Kamienia”, bowiem pojawiły się w niej takie osobistości, jak Patrick Steward czy Michael Clarke Duncan.
Co było potem?
Forgotten Realms: Demon Stone nie było hitem, co jednak nie pogrzebało Stormfront Studios. Cztery lata później deweloperzy oddali w nasze ręce grę Eragon, opartą na filmie pod tym samym tytułem, a po kolejnych dwóch latach stworzyli jeszcze jedną „egranizację”, czyli The Spiderwick Chronicles. Ostatnie z wymienionych dzieł było ich łabędzim śpiewem – jako że żadne z nich nie stało się nowymi Dwiema Wieżami, po jego premierze zespół zniknął z branżowej mapy.

Jak dzisiaj zagrać w Forgotten Realms: Demon Stone?
W chwili pisania tych słów Forgotten Realms: Demon Stone nie jest jeszcze dostępne na platformie Steam. Ma to się zmienić 12 sierpnia, kiedy to zadebiutuje tam lekko odświeżona wersja tej gry, wspierająca współczesne rozdzielczości i panoramiczne proporcje obrazu, a także wzbogacona o „płynniejszą rozgrywkę”, „zoptymalizowane cienie”, „pełną obsługę kontrolera” oraz „nowe menu ustawień”.
Wersji konsolowej próżno natomiast szukać w PlayStation Store i Xbox Store. Ceny używanych egzemplarzy pudełkowego wydania zaczynają się zaś od 45 zł.

Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Polecamy teksty wchodzące w jego skład. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- Takich gier już się nie robi i ciężko się dziwić. W 2001 roku Anachronox przerosło twórców, pozostawiając fanów na lodzie
- Ta gra porzuciła niemal wszystko, co „falloutowe”. Poznaj zapomniane Fallout: Brotherhood of Steel
- Click! przepraszał i naprawiał tę grę patchem. ToonCar przysporzył mi pierwszych siwych włosów
- Wrogowie strzelali przez ściany, a ja nie miałem celownika. Tak wyglądała moja trudna przygoda z Project I.G.I
- Najsłynniejszy symulator „niewidzialnego” samolotu, który nigdy nie istniał, to historia w stylu akcji dezinformacyjnej CIA