autor: Bolesław Wójtowicz
Joint Operations: Typhoon Rising - test przed premierą - Strona 4
Wieloosobowa taktyczna gra akcji z widokiem z perspektywy pierwszej osoby o nazwie Joint Operations przygotowana przez ekipę developerską z firmy NovaLogic (autorzy m.in. Delta Force: Black Hawk Down).
Przeczytaj recenzję Joint Operations: Typhoon Rising - recenzja gry
Szkoda, że nie dane było mi wypróbowania innych trybów, ale i te trzy, które udostępniono w wersji beta, sprawiły mnóstwo frajdy. Walki na poszczególnych mapach, których nazwy, takie jak Laba-Laba Archipelag, Karo Highlands, Dormant Volcano Isle, Tenaga Delta, czy też Mureau Water Castle lub Kombang Valley, nie mówią nam jeszcze zbyt wiele, przyczyniły się do tego, że znów poczułem ten charakterystyczny dreszczyk emocji...
Zapraszamy więc do tańca...
Kurtyna się unosi i oto na mapie pojawiamy się - my. Chwilę wcześniej powiedziano nam jakie mamy zadania, do czego powinniśmy dążyć w swoich działaniach, pokazano na mapie konkretne cele do osiągnięcia... i pozostawiono samemu sobie... A tu tak pięknie... I tak niebezpiecznie.... Wszędzie słychać strzały i wybuchy, nad głową co i rusz przelatują śmigłowce, w słuchawkach słychać wrzaski i jęki rannych, nawoływania o medyka i prośby o wsparcie.. I wszędzie tak zielono, słońce świeci, ptaki śpiewają, trawy szumią, plaże kuszą...
Nic to. Zadanie jest do wykonania. Ruszamy więc przed siebie. Tyle tylko, że do celu jest ponad kilometr, co ewidentnie potwierdza wyświetlacz, a słońce wali prosto w oczy. Mam taki kawał drałować na piechotę?! Ja rozumiem, że wędrówka przez cudowną, przesyconą zielenią dżunglę może być miła, ale nie w pełnym rynsztunku! Na szczęście nieopodal stoi jeep. Jeden skok i... Nawet nie wiedziałem, że tak świetnie potrafię kierować. W słuchawkach coraz głośniej... Widać zbliżam się do miejsca, gdzie moi toczą ciężkie walki. Trzeba im pomóc! Wyskoczyłem z pojazdu i skulony, mijając innych wojaków, przemknąłem szybciutko w stronę bunkra. Już widziałem się schowanego bezpiecznie za murem, gdy... Nic nie usłyszałem... Nawet strzału... Dlaczego ta ściana tak ucieka? I gdzie podziali się wszyscy? Ponieważ nawoływanie medyka nie przyniosło rezultatu, zostało mi „odżyć” w jednym z punktów obrony mojego oddziału. Udało się!
Ruszamy! Go, go, go... Zobaczyłem, że oto grupka chłopaków ładuje się do Black Hawka. Pewnie będą z powietrza atakować wrażą bazę rebeliantów. Podbiegłem do maszyny i wskoczyłem na pokład. Nad głową bez przerwy przelatywały pociski, ale pilot bohatersko wystartował. Lecieliśmy nad błękitną taflą morza, gdy nagle, nie wiadomo skąd, zaczęła ostrzeliwać nas Super Puma. O, tam jest! Ale żołnierz obsługujący karabin pokładowy właśnie dostał, więc ja doskoczyłem do działka i zacząłem pruć w stronę przeciwnika, unieszkodliwiając po drodze także kuter patrolowy. Akcja miała szansę na powodzenie... Tyle tylko, że pilot nie potrafił sobie przypomnieć, jak się ląduje, więc skończyliśmy w wodzie. Mnie się udało w porę wyskoczyć i w pełnym zanurzeniu, obserwując pasek powietrza, podpłynąć do brzegu. Wyszedłem na piasek, by szybko... Rety, jak ja nienawidzę snajperów...! Odżyłem w bunkrze...
O, zaczyna zmierzchać i słońce powoli kryje się za horyzontem. Znów pędem w stronę punktu na mapie. Kryjąc się wśród zarośli, uważając na krążące nad głową śmigłowce, dotarłem powoli do zabudowań. Wyjrzałem niepewnie zza krzaka... Nikogo. Skulony pobiegłem w stronę tego domku na palach i schowałem się w środku. Wychyliłem się i szybki rzut oka w stronę zarośli. Są! Dwóch bandytów przedziera się pomiędzy palmami. Spojrzałem delikatnie przez lunetę mojego karabinka i kiedy rebeliant pojawił się w celowniku... Trach! Padł. Drugi rzucił się w zarośla, ale nie był zbyt szybki... Ja zresztą też... Rakieta, wystrzelona ze śmigłowca, odesłała mnie błyskawicznie do punktu, skąd wyruszyłem... Teraz spróbuję inaczej...