Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 2 marca 2011, 08:07

autor: Krzysztof Gonciarz

Marvel vs. Capcom 3: Fate of Two Worlds - recenzja gry

Marvel vs. Capcom 3 to wilk w owczej skórze. Pod szaloną, wesołą oprawą i porywającym zderzeniem światów kryje się trudny do opanowania system walki, zabugowany multiplayer i skromna liczba trybów zabawy. Tylko dla hardcore’owych fanów bijatyk.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Szaleństwo capcomowych bijatyk wchodzi w Marvel vs. Capcom 3 na jeszcze wyższy poziom. Gra odrzuca wszystkie bariery, ograniczenia i konwenanse – miksuje najbardziej odjechane pomysły, jakie wpadły do głowy jej twórcom. Epileptyczne ultracombosy, fantazyjni bohaterowie, złożony system walki, powalająca ilość drobnych, wizualnych akcentów, jakie można dostrzec tylko na stop-klatkach. To gra dla ludzi, którzy chcą się nią rozkoszować. Dla wiernych fanów. I chyba tylko dla nich.

Patrząc na skład dostępnych postaci, można spodziewać się szaleństwa tak na płaszczyźnie rozgrywki, jak i treści gry. Niestety, tej ostatniej nie ma w ogóle: jedyny właściwy tryb dla pojedynczego gracza to smętny, konserwatywny arcade. Szereg walk zakończonych bossem (Galactusem) i krótkim outrem – nara, zacznij od nowa. Brak tu jakiejkolwiek introdukcji, przerywników, akcentów (jak postać „rywala” w Street Fighterze IV) – widać Capcom uznał, że zestawienia tak wielu światów i bohaterów w jednym miejscu nijak nie da się uzasadnić na piśmie. Więc olał sprawę, z takim skutkiem, że mamy słabą motywację do przechodzenia gry różnymi postaciami. A czwórkę początkowo ukrytych wojowników – jedyny sensowny bonus do odblokowania – odkrywamy jakoś tak mimochodem, nie wiedząc nawet, za co.

Wśród doskonale znanych bohaterów, nie zabrakło też postacieksperymentalnych, takich jak np. M.O.D.O.K.

W obliczu braku fabuły i ciekawych trybów rozgrywki, pozostaje skupić się na samych walkach. Stają do nich trzyosobowe zespoły: za każdym razem wybieramy więc aż trójkę bohaterów. Podnosi to oczywiście poprzeczkę „wejścia” w ten świat, bo nie wystarczy już pamiętać Hadoukena i Shoryukena, trzeba ogarnąć coś nowego. Na szczęście poznawanie bohaterów w grze to świetna zabawa.

Wojownicy podzieleni są oczywiście na tych wywodzących się z komiksów Marvela oraz tych znanych z gier Capcomu. Po obu stronach znajdziemy zarówno postacie konwencjonalne (Wolverine, Ryu, Dante, Thor), jak i eksperymentalne (Amaterasu, Arthur, Deadpool, M.O.D.O.K.). Od preferencji gracza zależy więc, czy chce pójść w stronę przystępnej klasyki, czy pobawić się w trochę dziwniejszy sposób. Ja jestem po stronie eksperymentów, analiza zagrań Viewtiful Joe i Tron (Mega Man Legends) sprawiła mi mnóstwo frajdy. Postacie Capcomu ewidentnie lepiej się „czują” w tym środowisku, bo ich ciosy często są pośrednimi easter-eggami. Zwłaszcza ultracombosy: taki na przykład Wesker używa w walce szeregu zagrań znanych z finalnych scen Resident Evil 5. Jeśli ktoś lubi cross-overy, uśmiechnie się na fakt, że twórcy ciągle puszczają do nas porozumiewawczo oko. Marvel vs. Capcom 3 to takie geekowskie kompendium, w którym gracz rozumiejący konwencję Deadpoola jako postaci przełamującej czwartą ścianę poczuje się jak w domu.

System potyczek jest rozbudowany na tyle, że łatwo w ferworze walki najzwyczajniej w świecie o czymś zapomnieć. No, bo tak: za zadawanie podstawowych ciosów odpowiadają trzy przyciski (jest to zmiana w stosunku do klasycznych bijatyk Capcomu, zwykle „nogi” i „ręce” są rozdzielone), do tego dochodzą dwa klawisze asyst/zmiany postaci, ataki crossoverowe, ultracombosy, system X-Factor, drużynowe combosy powietrzne, drużynowe kontry combosów powietrznych itd. Wymieniać można by długo, a myślę, że większość potencjalnych nabywców tej gry i tak dużej części tych systemów nie opanuje.

Walczy się tu zupełnie inaczej niż w Street Fighterze, inaczej niż we wcześniejszych Marvel vs. Capcom. Czuć za to wpływy Tatsunoko vs. Capcom, czyli niedawnego produktu na Wii. Bezmyślne klepanie w przyciski ma wbrew pozorom krótkie nogi, trzeba podejść do sprawy bardziej analitycznie. I tu pojawia się problem braku sensownego samouczka, który by tłumaczył poszczególne elementy starcia. Pojawia się znany z czwartego Street Fightera tryb wyzwań, jednak podobnie jak w tamtej produkcji jest on przeznaczony dla osób bardzo wprawnych w obsłudze gry. Pozostaje mozolna nauka metodą prób i błędów, lektura for internetowych i szukanie pomocy u bardziej doświadczonych graczy. Nie do końca tego oczekuje się po grze wydanej w 2011 roku. Japończycy chyba zapominają, że nie wszędzie na świecie są kwitnące społeczności salonów gier, które mogą się nawzajem napędzać. Dla wielu graczy Marvel vs. Capcom 3 skończy się niezrozumieniem, samotnością i odrzuceniem. Czuć, że nie każdy jest tu mile widziany.

Trójka w tytule zobowiązuje. Walczymy trzyosobowymi zespołami.

Niewielka liczba trybów dla pojedynczego gracza nie odnajduje przeciwwagi w bujnym multiplayerze: tam też jest ubogo. W multiku tworzymy swoją wizytówkę (bardziej rozbudowaną niż w Street Fighter IV, tym razem gra przedstawia na niej dość wnikliwą analizę naszego stylu i ulubionych postaci), po czym wkraczamy do walki. Rankingowej lub nie. Do meczów możemy wchodzić pojedynczo albo skorzystać z systemu lobby. I tu jest pies pogrzebany, bo każdy z tych trybów ma ewidentne wady na gruncie użyteczności. Wyszukiwanie meczów ranked/unranked w większości przypadków nie działa, gra po kilkunastu sekundach myślenia zwraca komunikat, że nie udało się połączyć. Serio, Capcom? Najważniejszy element bijatyki i dostajemy do tego stopnia wadliwy kod sieciowy? Żeby nie było: sprawdziłem to na trzech różnych łączach internetowych. Jeśli zaś chodzi o lobby, z możliwością połączenia jest lepiej, ale tam z kolei jest... nudno. Mamy pokój dla maksymalnie ośmiu osób, które toczą maksymalnie jeden (!) mecz w danej chwili. Czyli jeśli przegramy, czekamy na swoją kolej dobrych 10 minut. Bez możliwości oglądania starcia kolegów, bez czegokolwiek. Beznadzieja.

Najsensowniejszym trybem gry multiplayer w Marvel vs. Capcom 3 okazuje się... tryb arcade z singla. Bo możemy tam wybrać opcję zezwolenia innym graczom na dynamiczne dołączanie do nas – dawniej porównalibyśmy to do wrzucenia monety przez drugiego gracza. Walka jest automatycznie przerywana, a my cofani do ekranu wyboru postaci. Cały proces zajmuje raptem kilka sekund, jest skuteczny do tego stopnia, że jeśli gramy single-z-opcją-multi, to w samego singla w ogóle się nie pobawimy – zawsze po paru sekundach znajdzie się partner do walki.

Gra jest piękna, choć jej docenienie wymaga kolejnych poświęceń. Większości masakrujących animacji nie uświadczymy bez oglądania jakiegoś nagrania w zwolnionym tempie. Fajnie, że autorzy bawią się w takie detale, ale w zasadzie, dla kogo to robią? Dla siebie? Kolejny powód, dla którego gracz może poczuć się wyalienowany. Czuć też niedostatek treści: chociaż postaci jest mnóstwo, to cienko już w kwestii aren. Jest ich raptem kilka i – jeśli mam być szczery – nie są zbyt szczęśliwie wybrane. Świetnym pomysłem jest arena stylizowana na Ghosts 'n Goblins, dlaczego nie pociągnięto tego tematu i nie dano większej liczbie postaci tak fajnych plansz? Ulica z Final Fight, laboratorium z Resident Evil 5... nieźle, ale to nie są jakieś ikoniczne lokacje. Dużo chętniej zobaczyłbym coś w stylu graficznym Okami czy knajpę z Devil May Cry. Nie było problemu z licencjami, więc chyba po prostu uznano, że zupełnie bezpłciowa arena Thora to lepszy pomysł. Niesłusznie.

Fajerwerki wizualne w wykonaniu Storm.

Brakuje też przerywników: zakończenia dla poszczególnych bohaterów to nędzne, statyczne plansze bez ciekawej fabuły, a „filmiki do odblokowania” dostępne z menu to po prostu zwiastuny gry, które fani znają już na pamięć. Miłym akcentem jest za to możliwość wyboru języka, którym operuje każdy bohater z osobna (!). Trochę fetyszystyczne, ale czemu nie? Fajna rzecz.

Marvel vs. Capcom 3 to gra, która wymaga poświęceń. Trzeba ją kupić z zamiarem głębokiej analizy (głównie na własną rękę), z postanowieniem niezrażania się po dziesiątkach przegranych meczów w multiplayerze, z przekonaniem, że nie będzie nam przeszkadzał brak konkretnej treści. Autorzy zrobili tę produkcję w całkowitej wierności hardcore’owym ideałom: liczy się sport, doskonalenie umiejętności, skopanie tyłka przeciwnikowi po miesiącach treningu. Po drodze zapomniano trochę, że przy okazji mogłaby być to gra bardziej przyjazna użytkownikowi, dająca więcej nagród za poświęcony trud, zawierająca więcej sensownych gadżetów do odblokowania. Jeśli jesteście fanami bijatyk, macie w nich doświadczenie i potraficie się wkręcić w powyższe założenia, to będziecie się doskonale bawić. Pozostali niech nie dają się zwieść wesołej, komiksowej otoczce, frywolnym wybuchom i kształtnym piersiom Morrigan. To wilk w owczej skórze.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • barwny zestaw postaci;
  • złożony, trudny system walki;
  • satysfakcjonująca, kopiąca rozgrywka dla wtajemniczonych.

MINUSY:

  • kompletny brak sensownego samouczka;
  • mało aren, mało treści, mało filmików, mało wszystkiego poza postaciami i mechanikami walki;
  • zabugowany multiplayer.
Marvel vs. Capcom 3: Fate of Two Worlds - recenzja gry
Marvel vs. Capcom 3: Fate of Two Worlds - recenzja gry

Recenzja gry

Marvel vs. Capcom 3 to wilk w owczej skórze. Pod szaloną, wesołą oprawą i porywającym zderzeniem światów kryje się trudny do opanowania system walki, zabugowany multiplayer i skromna liczba trybów zabawy. Tylko dla hardcore’owych fanów bijatyk.

Recenzja gry Tekken 8 - żarty się skończyły
Recenzja gry Tekken 8 - żarty się skończyły

Recenzja gry

Tekken 8 zaprasza na ring, a sam walczy o miano najlepszej bijatyki obecnej generacji. Ma duże szanse na zwycięstwo – twórcy nie idą na żadne kompromisy. Pora więc kolejny raz stanąć do rywalizacji o tytuł Króla Żelaznej Pięści – tym razem naprawdę warto.

Recenzja Mortal Kombat 1 - przyjemny, ale zachowawczy reset
Recenzja Mortal Kombat 1 - przyjemny, ale zachowawczy reset

Recenzja gry

Mortal Kombat 1 rozpoczyna nowa erę smoczej serii i wkracza w świeżą linię czasową, gdzie historia przebiega niby nieco inaczej, a mimo wszystko wiele rzeczy pozostało po staremu. Pora rozpocząć kolejną edycję krwawego turnieju.