
autor: Przemysław Zamęcki
Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021
Resident Evil 5 - recenzja gry na PC
Pół roku po premierze edycji konsolowej Resident Evil 5 wylądował w końcu na pecetach. Przekonajmy się, czy warto było czekać.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Pewne porzekadło mówi, że lepsze jest wrogiem dobrego. Zatem skoro Resident Evil 4 okazał się być jednym z największych hitów konsolowych poprzedniej generacji, to należy nadal iść tym tropem i kolejną grę przygotować na tę samą modłę. Porzucamy na dobre rzut izometryczny, stawiamy kamerę za plecami barczystego jegomościa, dajemy mu do ręki kilka fajnie wyglądających spluw, a całość przyozdabiamy ładną las… koleżanką z pracy. Schemat stary jak świat, wszak bez niego nie może obejść się żaden film akcji, ale schemat, do którego jako widzowie przyzwyczailiśmy się na tyle, że właściwie przestaliśmy go zauważać. Zamiast wymyślać coś nowego, zmieńmy tylko dekoracje! – zakrzyknął ktoś z głową na karku. I wiecie co? Po raz kolejny się to sprawdziło, bo choć przygody Chrisa i Shevy znam już z wydanej pół roku temu wersji konsolowej, to na pececie od nowa dałem się wciągnąć zabawie. I nie żałuję ani minuty.

Macki korporacji Umbrella obejmują dosłownie cały świat. Leon Kennedy w poszukiwaniu córki prezydenta przedzierał się przez szaroburą Hiszpanię, a Chris Redfield, będący członkiem organizacji zajmującej się zwalczaniem bioterroryzmu, otrzymał zadanie przyjrzenia się pewnej afrykańskiej wiosce, w której sprawy mają się, delikatnie rzecz ujmując, nie najlepiej. Weterani serii protagonistę pamiętają zapewne z pierwszej części gry, kiedy to penetrował on wielką rezydencję, a media obiegła plotka, że promująca grę fotka zombiaka z otwartym okiem ma ponoć źrenicę prawdziwego truposzczaka. Nie licząc wszelkich „celowniczków”, po raz drugi poczynaniami Chrisa mieliśmy okazję pokierować w Resident Evil: Code Veronica, który nigdy nie trafił na blaszaki. „Piątka” jest więc trzecim poważniejszym podejściem do bliższego zaprezentowania graczom tego bohatera i jeśli przymknąć oko na kult otaczający część pierwszą, to jest to podejście chyba najlepsze z dotychczasowych.
Chris jako agent B.S.A.A. zostaje wysłany z misją do Afryki w celu skontaktowania się z pewnym handlarzem broni, który może wiedzieć to i owo na temat biozagrożenia. Nasz mięśniak do pomocy otrzymuje miejscową agentkę B.S.A.A. – Shavę Alomar. Dziewoję tyleż urodziwą co niezwykle pomocną w penetracji zwiedzanych terenów. Możliwość zabawy w dwie osoby w trybie kooperacji jest właściwie największym krokiem naprzód od czasu „czwórki”. Oczywiście, jeżeli nie mamy z kim zagrać, sterowanie nad Shevą obejmuje AI. Dziewczyna towarzyszy nam przez całą rozgrywkę, nierzadko ratując pomocną dłonią czy też targając dodatkowy ekwipunek. Sztuczna inteligencja sprawuje się tu całkiem nieźle, choć w razie konieczności chwilowego rozdzielenia lepiej mieć oczy i uszy dookoła głowy, bowiem partnerka nie zawsze jest w stanie poradzić sobie sama. W odwrotną stronę jest podobnie i jeżeli jesteśmy w sytuacji krytycznej, często przenoszony przez nią medykament w ostatniej chwili ratuje nam życie.