Recenzja gry Chernobylite - polski STALKER na miarę naszych możliwości
Polska gra Chernobylite to niezwykle klimatyczny powrót do czarnobylskiej Zony. Na dodatek intryguje fabułą, wyborami i daje dużo swobody podczas rozgrywki. Czy więc fani kultowego STALKER-a mają powody do świętowania?
- rewelacyjnie odtworzone tereny czarnobylskiej Strefy Wykluczenia;
- świetna oprawa audiowizualna;
- całkiem intrygująca fabuła z kilkoma zakończeniami;
- liczne wybory potrafiące zmusić do przemyśleń;
- zróżnicowane mechaniki rozgrywki;
- spora swoboda podczas wykonywania misji;
- klimat, klimat i jeszcze raz klimat!
- kiepska inteligencja przeciwników;
- słabe odczucia podczas strzelania;
- nadmiar wątków w fabule, przez co nie wszystko zostało wystarczająco zaakcentowane.
Nigdy nie byłem w czarnobylskiej Strefie Wykluczenia, ale po przejściu gry Chernobylite czuję się, jakbym znał tam każdą ścieżkę, każdy wrak, a także rozkład i położenie budynków. Ba, jestem niemal pewny, że przy okazji wchłonąłem też zbyt dużą dawkę promieniowania przez zaglądanie w te szczególnie zapuszczone miejsca. To przede wszystkim zasługa niesamowitej oprawy graficznej, która zachwyca chyba nawet bardziej niż w innej tegorocznej polskiej grze – The Medium.
Mogę Was jednak zapewnić, że Chernobylite nie jest kolejnym symulatorem chodzenia, tylko pełnoprawną grą akcji ze strzelaninami, craftingiem, elementami survivalu i rozwoju postaci. Pomimo braku otwartego świata mamy tu dość dużą swobodę podczas rozgrywki, a intrygująca fabuła, pełna wyborów moralnych na każdym kroku, wciąga do samego końca i nawet zaskakuje w finale.
Premierę gry poprzedziła zakończona sukcesem zbiórka na Kickstarterze oraz poprawianie gameplayu pod okiem fanów w steamowym programie Early Access. Warto więc pamiętać, że niedobory budżetowe trochę widać, choć z drugiej strony nie ma też jakichś ewidentnych niedoróbek. Czuć raczej, że twórcy mierzyli siły na zamiary i starali się pokazać głównie to, co wyszło im najlepiej.
Nie ujrzymy tu więc widowiskowych cutscenek na silniku gry ani wirtualnych twarzy bohaterów. Jak na stalkerów przystało – każdy z nich nosi jakąś wersję maski przeciwgazowej. W ogóle większość wad Chernobylite albo jest dość standardowa, albo niezbyt dokuczliwa, albo raczej subiektywna. Jak na pierwszego polskiego S.T.A.L.K.E.R.-a – wyszło bardzo dobrze.

OD PROGRAMU EDUKACYJNEGO VR DO GRY AKCJI
Polskie studio The Farm 51 wcześniej stworzyło projekt o nazwie Chernobyl VR, pozwalający zwiedzać czarnobylską Zonę dzięki goglom rzeczywistości wirtualnej. Ta sama technologia skanowania prawdziwych miejsc i fotogrametrii posłużyła do przygotowania lokacji w grze Chernobylite.
„Kiedyś mieszkało tu 50 tysięcy ludzi. Teraz to miasto duchów”
Pomimo niezłej fabuły najbardziej wyrazistym bohaterem Chernobylite jest bezsprzecznie sama czarnobylska Strefa Wykluczenia, odtworzona dzięki skanowaniu 3D i fotogrametrii. Wygląd lokacji po prostu wciska w fotel! Niezależnie od tego, czy patrzymy na promienie słońca przenikające przez gęstą roślinność, opuszczone dekady temu mieszkania w blokowiskach, Hotel Polesie (skąd strzelał kapitan Price w Modern Warfare) czy wesołe miasteczko w Prypeci z kultowym diabelskim młynem – wszystko prezentuje się niezwykle autentycznie i tworzy niezapomniany klimat.
Wszędzie rzuca się w oczy wszechobecny brud i rdza, a pozostawione tu i ówdzie zabawki czy przedmioty codziennego użytku potęgują niepokojącą atmosferę. Twórcy zadbali, by przekonać nas do eksploracji Zony różnymi opcjonalnymi wydarzeniami do sprawdzenia na mapie, ale już same postapokaliptyczne wnętrza budynków zachęcają chociażby do zwykłego zbierania złomu. Na dodatek część pomieszczeń jest zablokowana, dopóki nie zdobędzie się wytrychów.
Oprócz słynnego „miasta duchów” zwiedzamy jeszcze m.in. Czerwony Las i wieś Kopaczi. Brak jednego dużego otwartego świata absolutnie nie jest wadą gry i taki podział na mniejsze rejony jak najbardziej się sprawdza. Mimo powtórnych odwiedzin w każdym z nich, zawsze jest gdzie chodzić i nie ma się wrażenia backtrackingu.
Zaginiona dziewczyna
Nawet najlepiej wyglądające lokacje to jednak tylko tło samej akcji, jak się więc w Chernobylite gra? Zaskakująco dobrze, choć największe zasługi ma tu chyba warstwa fabularna. Opowiadana historia stale nas angażuje w związku z koniecznością dokonywania ciekawych wyborów – i po prostu wciąga. Wcielamy się w profesora Igora Chiminiuka, który po 30 latach od katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu wraca na tereny Zony opętany jedną myślą. Chce odnaleźć swoją narzeczoną Tatianę, która znikła w przeddzień tego tragicznego wydarzenia, a teraz nie dość, że zaczęła nawiedzać go w snach i różnych widzeniach, błagając o odnalezienie, to jeszcze otrzymał skądś jej zdjęcie. Igor, przekonany, że jego ukochana wciąż żyje, postanawia za wszelką cenę ją odszukać.
Strefa Wykluczenia została jednak opanowana przez armię najemników ochraniających jakieś tajemnicze eksperymenty związane z tytułową substancją – czarnobylitem. Zadanie nie jest więc łatwe i po pierwsze, wymaga odnalezienia odpowiedniej ilości informacji o Tatianie, a po drugie – zebrania drużyny stalkerów, którzy będą mogli pomóc w kluczowych momentach.
CZARNOBYLIT ISTNIEJE!
Tytułowy czarnobylit nie jest wymysłem twórców gry. To istniejąca faktycznie substancja krystaliczna o silnym promieniowaniu radioaktywnym. Odkryto ją w podziemiach reaktora numer 4 po tragicznej katastrofie z 26 kwietnia 1986 roku.
Początek tej historii brzmi niemal jak z Silent Hill 2, kiedy James wraca do miasteczka szukać swojej Marii, ale Chernobylite raczej nie nazwałbym survival horrorem. Fabularnie bliżej mu do innej kultowej produkcji, której nazwy nie wymienię, by uniknąć ewidentnych spoilerów. Opowieść z czasem wzbogaca się o wątek tajemniczej działalności naukowców i dziwnych eksperymentów. Sami na początku dysponujemy czymś w rodzaju portal guna do szybkiej teleportacji z Zony do swojej bazy, a dalej robi się jeszcze dziwniej.
W Zonie pojawiają się nawet jakieś ufopodobne istoty – Cienie, a dialogi obfitują w coraz bardziej fachowe terminy. Tutaj mam jedno z zastrzeżeń do gry, bo fabuła wydała mi się trochę przekombinowana w niektórych momentach, jednocześnie zbyt wcześnie porzucając parę innych wątków, znacznie ciekawszych. Przykładowo nie było chyba dobrego pomysłu na rolę Cieni w tej historii, przez co nie są one straszne i robią wrażenie dodanych na siłę – chyba tylko dlatego, że „w oryginalnym S.T.A.L.K.E.R.-ze były mutanty”.