Recenzja Animal Crossing: New Horizons – gry, która się nie spieszy
Animal Crossing: New Horizons stanie się częścią waszej codziennej rutyny. Obok pracy, szkoły, obiadów i spotkań ze znajomymi każdego dnia będziecie więc łapać motyle i łowić ryby. I będziecie się z tego cieszyć, jak dzieci.
Recenzja powstała na bazie wersji Switch.
- przepiękna oprawa graficzna (zachody słońca to małe dzieła sztuki);
- tona zawartości na setki godzin – i to bez żadnych mikropłatności;
- ta gra zwyczajnie uzależnia;
- rozbudowany system craftingu i customizacji;
- wygodna aranżacja wnętrz;
- opcje zabawy ze znajomymi;
- to samo uroczo suche poczucie humoru;
- masa usprawnień rozgrywki względem poprzednich odsłon, ale…
- …to ciągle trochę za mało. Halo, Nintendo, mamy 2020 rok;
- brakuje paru rzeczy ze starszych odsłon (czyżby aktualizacje?).
W świecie, w którym wszyscy czegoś od Ciebie chcą, Animal Crossing jest jak upragniona wyprowadzka w Bieszczady. W świecie, w którym gry po zakończeniu kampanii fabularnej liczą sobie za dodatki i DLC-ki, Animal Crossing oferuje setki godzin bez naciągania na dodatkowe opłaty. W świecie, w którym koronawirus ciągle łypie na nas z czerwonych pasków wiadomości, Animal Crossing jest jakże potrzebnym momentem wytchnienia i relaksu.
Tak, tak. Od czasu Death Standing nie bawiłem się tak dobrze przez kilkadziesiąt godzin z żadną grą. A nawet w przypadku dzieła Kojimy nie znalazłem w sobie wystarczająco zapału, żeby po napisach końcowych spędzić z nią jeszcze przynajmniej połowę dnia. Natomiast po zainwestowaniu ponad 50 godzin w New Horizons nie mam najmniejszej ochoty przestać. Animal Crossing zawsze było serią, która potrafiła utrzymać swoich fanów przez setki godzin w ciągu kolejnych lat. Do niedawna nie rozumiałem tego fenomenu – był mi znany, ale kompletnie do mnie nie przemawiał. Przygotowując się do premiery najnowszej odsłony, kupiłem poprzednią część (na Nintendo DS) i… nagłe wyparowało mi 25 godzin z życia – i grałbym dalej, gdyby nie to, że dotarła do nas kopia recenzencka Animal Crossing: New Horizons. Jestem Adam i oto moja historia uzależniania.

Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady
Witam Państwa i zapraszam na scenę najważniejszą grę marca. Sorry, Doomguy, schowaj tego shotguna, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę, i zrób z łaski swojej miejsce, bo nie o ciebie chodzi. Największą premierą tego miesiąca, a może i pierwszej połowy roku, jest kolorowa i urocza gra – całkowite przeciwieństwo brutalnego i metalowego Dooma. Tak, tak, nowa odsłona popularnej serii symulatorów życia, na którą fani czekają już ósmy rok, pod względem popularności – a pewnie i sprzedaży – rozłoży na łopatki nadchodzącego Eternala.

Jeśli żyliście do tej pory pod kamieniem (albo – jak zdecydowana większość polskich graczy, nie interesujecie się Nintendo), to spieszę z wyjaśnieniem. Animal Crossing to seria symulatorów życia, w których tworzymy swoją postać, a następnie trafiamy na rajską wyspę – de facto właściwą bohaterkę gry. Naszym celem jest okiełznanie tego dzikiego skrawka terenu, rozbudowanie i upiększenie go – a także wypełnienie domu ładnymi meblami, udział w różnych świętach, turniejach czy wydarzeniach społecznych. Żeby to osiągnąć, zbieramy kasę, łowimy ryby, wydobywamy surowce i zapraszamy na nasze włości nowych mieszkańców – przeurocze zwierzątka. I zanim się spostrzeżemy, minie kilkanaście dni, na liczniku będziemy mieli kilkadziesiąt godzin, a przed nami – jeszcze całą tonę rzeczy do zrobienia.
CZY TO JEST NOWE STARDEW VALLEY?
Nie, to zupełnie inna gra. W Animal Crossing nie ma np. fundamentalnej dla Stardew Valley mechaniki zmęczenia, która ograniczała nasze możliwości w ciągu danego dnia. Zamiast tego jest coś zupełnie innego – realistyczny system dobowy. Dzień w AC trwa 24 godziny – a więc gdy za oknem robi się ciemno, to i w grze jest wieczór. W grze nie skupiamy się też na sadzeniu roślin, ani nie romansujemy z mieszkańcami naszej wyspy.
Jeśli miałbym wskazać największą zaletę Animal Crossing, to bez wahania wybrałbym nieprawdopodobnie wręcz uzależniający styl rozgrywki. W tej grze kolejne godziny po prostu mijają jak z bicza trzasnął – licznik rośnie w zastraszającym tempie, a w ogóle tego nie czuć. Nie obawiajcie się jednak: z AC spędzicie masę czasu, ale niekoniecznie będzie to 8 godzin dziennie, więc wasze szkoły, prace i związki nie ucierpią. Owszem, da się i jest co robić, ale seria znana jest z tego, że w szalenie satysfakcjonujący sposób podtrzymuje uwagę graczy przez całe… miesiące, wcale nie wymagając poświęcania codziennych obowiązków. Brzmi trochę jak gra mobilna? Błąd, to po prostu Animal Crossing.
TO NIE JEST GRA DLA POLAKÓW
Ciężko powiedzieć, czemu Nintendo nie jest w naszym kraju popularne. Na pewno firma z Japonii przegapiła swoją szansę przez wiele lat ignorując polski rynek – do dzisiaj nie ma w Polsce choćby lokalnego oddziału. Nie jest przypadkiem, że dominujące Sony czy walczący z nim Microsoft mają w Warszawie swoich przedstawicieli. To jedna strona monety. Ale kto wie – może kolorowe gry z konsol Wielkiego N nigdy nie miały u nas szans? Może lubimy mroczne historie w stylu Metro czy gry akcji „dla dorosłych” w stylu GTA? Popularność Fortnite’a zdaje się temu przeczyć, ale fakt jest jednak faktem – po nowe AC nie sięgnie u nas zbyt wielu graczy. Szkoda, bo to świetna gra.