Recenzja gry Wolfenstein: Youngblood – to nie jest Wolf, na jakiego czekaliśmy

Ponoć każde pokolenie chce zmienić świat. Córki B. J. Blazkowicza zmieniły Wolfensteina w looter-shootera bez lootu i RPG-a. Co z tego wyszło? Nie uprzedzajmy faktów, ale napiszmy, że ojciec nie byłby dumny.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE.

Nie naprawia się czegoś, co działa. Tę fundamentalną prawdę twórcy Wolfensteina: Youngblood najwyraźniej zignorowali. Mieli przecież tuż pod nosem świetne przykłady tego, że wskrzeszanie kultowych protoplastów strzelanek FPP ma sens, o ile trzyma się dość wiernie materiału źródłowego. Nowy Doom oraz ostatnie części Wolfensteina zachwyciły nieskomplikowaną, soczystą i dynamiczną demolką, zupełnie jak za dawnych lat.

Dzieci lubią jednak robić wszystko na opak, często psując dokonania rodziców. Sophie i Jess, córki Williama J. Blazkowicza, a zarazem bohaterki Wolfensteina: Youngblood, tak właśnie postąpiły ze spuścizną po Wolfie – oczywiście w przenośni. To twórcy z Arkane Studios i MachineGames przesadzili, dodając do sprawdzonej formuły tryb kooperacji, elementy RPG, dzienne wyzwania, wszechobecny grind czy kuloodpornych przeciwników. W efekcie powstała niestrawna mieszanka, która po prostu się nie sprawdza i ciężko znaleźć w niej coś, co rzeczywiście sprawia frajdę.

Zmiana warty - podstarzałego Blazkowicza w nowej grze zastępują jego córki.

„Replay, replay! No nie dały z tego replaya...”

PLUSY:
  1. ciekawe projekty poziomów z więcej niż jedną drogą do celu;
  2. tryb kooperacji ze znajomym potrafi dostarczyć trochę zabawy;
  3. dużo ułatwień, by szybko znaleźć kompana do wspólnej gry;
  4. zróżnicowani, fajnie zaprojektowani przeciwnicy oraz spluwy.
MINUSY:
  1. beznadziejny system odradzania się w środku bitwy lub na początku lokacji;
  2. backtracking i respawn tych samych wrogów w tych samych miejscówkach;
  3. głupawa, szczątkowa fabuła bez ciekawych postaci;
  4. elementy endgame’u w małym świecie i looter shooter bez lootu nie motywują;
  5. wrogowie – gąbki na pociski – psują całą frajdę z mechaniki strzelania.

Wolfenstein: Youngblood to tylko spin-off kultowej serii i oczywiście na pewne zmiany czy odstępstwa można by przymknąć oko. Pomysł na grę w kooperacji z udziałem dwóch sióstr jako taki nie jest zły. To właśnie rozgrywka z bliskim znajomym, a od biedy nawet z losowym kompanem, zapewnia najwięcej frajdy. Widać, że twórcy robili wszystko, by to co-op był domyślnym trybem. Dostaliśmy nawet możliwość zaproszenia do zabawy kogoś, kto nie posiada gry (niestety, tylko jeśli kupimy jej droższą edycję), a tryb dla pojedynczego gracza został dość starannie ukryty w menu.

Jeśli jednak zdecydowanie wolimy bawić się w pojedynkę lub trafimy na wyjątkowo słabego towarzysza, musimy przygotować się na sporą przeszkodę, jaką jest beznadziejny systemem zapisu postępów. Zamiast punktów kontrolnych mamy tradycyjne trzy życia do wykorzystania – i to na obie postacie! Łatwo je stracić przez niekompetencję siostry sterowanej przez SI, zwłaszcza podczas walk z bossami, a wtedy gra perfidnie cofa nas na sam początek lokacji. Jeśli znajdujemy się już w ostatniej fazie misji, wymusza to kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt minut ponownego przedzierania się przez całą mapę. Nie dość, że marnujemy sporo czasu, to jeszcze pogłębia się wrażenie wszechobecnego backtrackingu.

Kooperacja to domyślny tryb rozgrywki. Z dobrym kumplem potrafi dać trochę frajdy - zwłaszcza na początku.

OFFLINE BEZ PAUZY

Tytuł ten tak mocno bierze sobie do serca tryb kooperacji, że nawet grając solo offline, nie mamy do dyspozycji opcji pauzy. Do menu gry czy ekwipunku warto zaglądać jedynie w bazie w paryskich katakumbach, poza nią bowiem non stop jesteśmy narażeni na ataki wrogów. Warto o tym pamiętać, gdy musimy nagle odejść od komputera, bo ewentualna strata wszystkich żyć w tym czasie oznacza konieczność długiego powtarzania etapu. Mamy nadzieję, że sytuację zmieni jakiś nadchodzący patch.

Siostra kierowana przez SI często woli strzelać niż nas podnieść, co może skończyć się powtarzaniem długiej misji.

„Ja tu widzę niezły burdel!”

Twórcy przygotowali coś na wzór Metroidvanii, czyli powracanie do tych samych miejsc i odblokowywanie kolejnych przejść nowo nabytymi gadżetami. Ponowne odwiedziny jednak nie bawią, bo poza jakąś małą znajdźką nie przynoszą żadnych korzyści. Uwypuklają jedynie coraz bardziej dokuczliwe wady gry, na czele ze wspomnianym przenoszeniem na sam początek lokacji za porażkę w walce. W efekcie każdą późniejszą misję rozpoczynamy sprintem przez mapę ze slalomem specjalnym przy omijaniu przeciwników.

Unikamy starć, bo ci sami wrogowie są zawsze rozstawieni w tych samych miejscach oraz przede wszystkim dlatego, że strzelanie nie sprawia już takiej przyjemności jak we wcześniejszych odsłonach cyklu. Z pewnych powodów twórcy wprowadzili tu erpegowy rozwój broni i postaci wraz z mozolnym grindem ulepszeń oraz system znany z Destiny lub The Division, czyli poziomy przeciwników z paskami zdrowia i tarczami do zbijania. W efekcie większość wrogów to typowe gąbki na pociski, których pokonanie (po wywaleniu pięciu magazynków w głowę) nie przynosi żadnej nagrody, żadnego lepszego lootu. Już za drugim czy trzecim razem jedynym sensownym rozwiązaniem zaczyna wydawać się przebiegnięcie przez lokację zamiast walki.

To dziwi, bo przecież siostry Blazkowicz używają w dużej mierze tych samych, fajnie zaprojektowanych spluw, co ich tata w poprzednich grach. Równie pomysłowo wyglądają zróżnicowani przeciwnicy i jeśli tylko trafimy na najsłabszego wroga bez tarczy, który pada po jednym strzale, frajda z unieszkodliwiania cybernazistów wraca w jednej chwili. Szkoda, że nie zdecydowano się na jakąś pomysłową mechanikę wspólnego działania przy pokonywaniu mocniejszych niemilców, zamiast tylko podbijać im paski zdrowia.

Wolfenstein: Youngblood

Wolfenstein: Youngblood

PC PlayStation Xbox Nintendo

Data wydania: 26 lipca 2019

Informacje o Grze
5.9

GRYOnline

4.9

Gracze

4.5

Steam

OCEŃ
Oceny

„Późne rokokoko”

Wolfenstein: Youngblood nie zachwyca również pod względem otoczki fabularnej. Choć początek wydaje się nawet dość obiecujący, z ciekawym intro, z polskimi akcentami, wszystko szybko traci rozmach. Historia poszukiwań zaginionego B.J. Blazkowicza przez jego córki gdzieś w sercu okupowanego przez nazistów Paryża to płycizna, którą wypełniają jedynie kuriozalne dialogi. Brakuje też ciekawych postaci pobocznych, z których zapamiętujemy jedynie Abby – córkę Grace Walker z The New Colossus, rówieśniczkę Jess i Sophie. Same siostry to taka mieszanka Beavisa i Buttheada z girlpower – czasem są zabawne, ale zwykle denerwują. W następną grę z ich udziałem już bym nie zagrał.

Fabuła jest płytka, bez wielu przerywników filmowych. Abby to jedyna postać, jaką zapamiętamy z tej historii.

Twórcy bardzo nieporadnie wykorzystali również motyw lat 80., w których toczy się akcja Wolfensteina: Youngblood – i to nawet biorąc pod uwagę alternatywną przecież historię. Ulice Paryża czy rozrzucone tu i tam samochody przypominają raczej jakieś „późne rokokoko”, a nie kolorową dekadę kiczu. Jedyny wyraźny akcent stanowią znajdźki w postaci kaset magnetofonowych. Zamiast jednak pomysłu z Metal Gear Solid V i możliwości włączenia sobie walkmana z hitami disco-popu w trakcie misji i strzelania, kawałków stylizowanych na lata 80. można słuchać tylko w menu gry i przy radiach.

MIKROOPŁATY NA RAZIE TYLKO ZA KOSMETYKI

W Wolfensteinie: Youngblood występują mikrotransakcje. W sklepiku za prawdziwe pieniądze kupimy sztabki, czyli walutę premium. W grze mamy sporo rzeczy do odblokowania, jak ulepszenia broni, kombinezonu czy perki, a także mnóstwo skórek na karabiny i pancerz. Póki co za pośrednictwem mikropłatności nabędziemy wyłącznie kosmetyczne elementy wyposażenia. Każdy z nich możemy też dostać za walutę zdobywaną w grze, co jednak wiąże się z wykonywaniem licznych zadań pobocznych oraz zaliczaniem wyzwań dziennych i tygodniowych.

Tak twórcy Wolfenstein: Youngblood widzą lata 80. Ta wystawa i słuchanie paru stylizowanych piosenek w menu gry to jedyne ślady dekady kiczu w grze.

„Jutro też wam uciekniemy!”

No dobrze, czy więc w takim razie Wolfenstein: Youngblood posiada jakieś jasne strony? Plusem są na pewno projekty i wygląd poziomów. Wielopiętrowe wieże, tajne laboratorium czy nazistowskie salony prezentują się nieźle i często znajdziemy w nich ukryte przejścia prowadzące do celu misji więcej niż jedną drogą. Czuć w tym trochę ducha Dishonored, zapewne dzięki zaangażowaniu studia Arkane w produkcję. Z drugiej strony – to jednak zupełnie inna liga i nie ma tu mowy chociażby o trybie działania „po cichu”, mimo wytłumionej broni czy kombinezonu z opcją niewidzialności.

W Youngblood zdecydowany prym wiedzie ciężkie uzbrojenie, a zwłaszcza rozmieszczone sporadycznie działka stacjonarne. Napakowani przeciwnicy wymagają tony ołowiu czy energii, więc walka zaczyna upajać dopiero wtedy, gdy jesteśmy uzbrojeni w broń właściwego kalibru. Kiedy połączymy to z trybem kooperacji z dobrym kumplem czy kumpelą, nowy Wolfenstein potrafi mieć swoje momenty. Ciekawe są również perki dedykowane wyłącznie wspólnej rozgrywce. Możemy przykładowo aktywować zdolność wskrzeszania siostry na odległość czy uzupełniać poziom jej pancerza.

Uber przeciwnicy z uber pancerzem na ulicach to część uber endgame’u - endgame’u bez uber lootu i uber otwartego świata.

„Co mnie obchodzi jakaś tam wasza wojna?”

Momenty to jednak o wiele za mało, by powiedzieć, że dobrze się bawiłem. Wolfenstein: Youngblood to dziwna hybryda gatunków, w której mozolne ciułanie punktów doświadczenia i waluty w misjach oraz dziennych wyzwaniach można wytłumaczyć jedynie opcjonalnymi mikrotransakcjami. To korytarzowa strzelania, która posiada grind i endgame na modłę gier z otwartym światem. To erpegowy looter shooter bez żadnego lootu i nagród. Jest sporo lepszych tytułów, w których można grać w co-opie, są też lepsze produkcje z przeciwnikami jak gąbki na pociski. Najbardziej boli jednak to, że płytka fabuła tak naprawdę nie wnosi niczego ciekawego do uniwersum Wolfensteina. Youngblood jest trochę jak głupawy wybryk nastolatków – zdarzył się, to zdarzył, po co dalej drążyć temat?

O AUTORZE

Z Wolfensteinem: Youngblood spędziłem około 11 godzin, zaliczając w tym czasie główny wątek fabularny i kilka zadań pobocznych. Choć gra posiada endgame i zmieniające się regularnie wyzwania, raczej już nigdy do niej nie wrócę. Ani świat tej pozycji, ani tony skórek do odblokowania do tego nie zachęcają. Lubię nowe wersje kultowych strzelanek id Software serwowane przez Bethesdę, ale Wolfenstein: Youngblood jest zbyt przekombinowany, by polecić go w dniu premiery.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Wolfenstein: Youngblood otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego wydawcy, firmy Cenega.

Podobało się?

74

6.0
przeciętna

Wolfenstein: Youngblood

Obecne w grze fajne momenty to o wiele za mało, by powiedzieć, że dobrze się bawiłem. Wolfenstein: Youngblood to dziwna hybryda gatunków - korytarzowa strzelania, która posiada grind i endgame niczym gry z otwartym światem. To erpegowy looter shooter bez żadnego lootu i nagród. Jest dużo lepszych gier oferujących to, co próbuje pokazać Youngblood. Seria rozmienia się na drobne.

Wolfenstein: Youngblood

Recenzujący:
Platforma:
PC Windows PC Windows
Data recenzji:
29 lipca 2019

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz
Forum Gry Akcji
2019-07-30
22:14

Touro Centurion

Gierka nie jest wcale taka zła, tym bardziej jeśli brać pod uwagę fakt, że kosztuje też trochę mniej. Gram solo. Fakt, że bot sterujący drugą siostrą czasem nie daje rady (głównie w walkach z bossami), ale generalnie sprawuje się całkiem nieźle. Mnie osobiście denerwuje trochę jak zaprojektowane są zadania w środkowej części gry (dużo biegania po tych samych lokacjach w tą i z powrotem). Akurat rozwijanie postaci i wybór umiejętności mi się podoba. Wiem, jestem inny. :( Ogólnie, to zgadzam się z oceną 6/10 solo, ale w coopie można dorzucić punkcik i podbić do 7.

https://www.youtube.com/watch?v=TC20kEWR3bA

Komentarz: Touro
2019-07-31
14:13

Sebo1020 Senator

Sebo1020

W moim przypadku zainteresowanie grą oraz jej zakup opadł w monecie kiedy było wprost powiedziane że gra będzie nastawiona pod co-pa, jednakże patrząc z boku na całokształt gry widać ewidentnie ze jest to kolejna gra typu gra-usługa która jedynie co ma osiągnąć to namawiać i przyzwyczajać (zwłaszcza młodych) graczy do nabywania mikropłatności, już materiały takie jak

https://youtu.be/7S-DGTBZU14
https://youtu.be/yc2TJacPPwg

ładnie pokazują skąd takie zainteresowanie deweloperów AAA rynkiem mobilnym oraz ich modelem biznesowym który jest oparty przez analizy z dziedzin psychologi oraz uzależnień. Koronnym dowodem na to co tak naprawdę obchodzi developerów nowego wolfa jest patch który po cichu był wypuszczony bodajże przedwczoraj który zamiast poprawiać lub dodawać usprawnienia w rozgrywce np możliwość pauzy dla trybu SP lub ulepszyć sztuczna inteligencie bota to jedynie blokował używanie haków aby gracze nie mogli obejść zakupu pierdół w grze, dziwi ta decyzja bo przecież tak jak co poniektórzy twierdzą "to tylko kosmetyka co ma niby wspólnego z rozgrywką"...a może po prostu bethesda przygotowuje się aby po cichu parę tygodni po premierze dorzuci nie tylko skiny ale także rożnego typu wspomagacze pod samą rozgrywkę.....tak jak to zrobili przy Fallout 76

https://www.youtube.com/watch?time_continue=5&v=yPy1Fu0DIwM

Komentarz: Sebo1020
2019-08-01
11:24

Lothers Senator

Lothers
😂

Tak to jest jak Bethesda bierze się za uznane marki.

Komentarz: Lothers
2019-08-09
13:01

JÓZEK2 Generał

😒

No i dobrze, że nie nabyłem jeszcze. Paski zdrowia u przeciwników ?? No rzesz ku..., co za idiotyzm. Poczekam, może jakieś łaty coś zmienią a jak nie to niech mnie pocałują w d... nos !!
Zniszczyli cykl Wolfenstein"a ale to norma przy kontynuacjach gier niestety :/

Komentarz: JÓZEK2
2019-08-12
10:31

;-p Generał

Z solo experience zrobili gównianą Ubigrę

Komentarz: ;-p

GRYOnline.pl:

Facebook GRYOnline.pl Instagram GRYOnline.pl X GRYOnline.pl Discord GRYOnline.pl TikTok GRYOnline.pl Podcast GRYOnline.pl WhatsApp GRYOnline.pl LinkedIn GRYOnline.pl Forum GRYOnline.pl

tvgry.pl:

YouTube tvgry.pl TikTok tvgry.pl Instagram tvgry.pl Discord tvgry.pl Facebook tvgry.pl