Recenzja gry Battleborn – niezła strzelanka, zły marketing
Nowy gatunek FPS-ów stał się faktem. Premiera Battleborna, czyli pierwszej bohaterskiej strzelanki, nie spełniła jednak oczekiwań twórców z Gearbox Software. Zawiedli... marketingowcy.
- 25 postaci z krwi i kości;
- komiksowa oprawa w stylu Borderlandsów;
- kilka(naście) godzin szalonej akcji dla jednego gracza;
- wielofazowe walki z bossami;
- masa elementów do odblokowania (skórki, tytuły, bohaterowie);
- duża dawka humoru;
- najlepsza misja eskortowa w historii.
- jest i PvP, i co-op, i misje fabularne, ale żaden element nie został dopracowany;
- niezbyt porywająca fabuła;
- brak polskiej wersji językowej;
- nieudolny marketing, a w efekcie niewielka liczba graczy;
- problemy z optymalizacją i błędy kodu sieciowego.
Moda na superbohaterów trwa w najlepsze – nie sposób tego nie zauważyć. Wydawnictwa Marvel i DC Comics prześcigają się w masowej produkcji kolejnych hollywoodzkich hitów – na ekranach kin właśnie zadebiutował Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów, a sierpniu zobaczymy Legion samobójców. Nas szczególne interesuje fakt, że popularność herosów dotyczy także gier wideo. Rodzi się bowiem na naszych oczach gatunek nazywany bohaterskimi strzelankami (hero shooters), a pierwszym z reprezentujących go tytułów jest Battleborn, czyli gra studia Gearbox, które zasłynęło przede wszystkim serią Borderlands.
W opowieści o Battlebornie występują dwa czarne charaktery – źle poprowadzona kampania marketingowa oraz niepotrzebna chęć upchnięcia w grze zbyt wielu elementów. Dopiero za nimi kryje się całkiem przyjemna strzelanka utrzymana w stylu Borderlandsów, która ma spory potencjał.
Czym NIE jesteś, Battlebornie?
Krótko po zapowiedzi Battleborn okrzyknięto grą w stylu Overwatcha i do dzisiaj nie udało się twórcom pozbyć tej etykietki. Tymczasem nadchodzący tytuł Blizzarda i recenzowaną produkcję więcej dzieli niż łączy. W Overwatchu nie ma bowiem w ogóle np. odblokowywania i rozwijania postaci czy kolekcjonowania dodatkowego ekwipunku. Nie znajdziemy tam również jakichkolwiek jednostek sterowanych przez sztuczną inteligencję, a tych w Battlebornie jest od groma. Owszem, obie gry należą do tego samego gatunku (FPS-y), a nawet podgatunku (bohaterskie strzelanki), obie też stanowią względem siebie bezpośrednią konkurencję, ale to zbyt mało, żeby mówić o nich jako o produkcjach pokrewnych. Podobnie jak Battlefield i Call of Duty – sztandarowe przykłady strzelanin wojennych – to dzieła zupełnie inne, choć niewprawnemu oku mogą wydać się podobne.
Battleborn nazywany bywa też MOB-ą i porównywany np. do Paragonu, czyli klasycznego reprezentanta tego gatunku, choć z nietypową, bo trzecioosobową perspektywą. I znów – gra Gearboxu sięga po wzorce z produkcji typu MOBA, ale podobieństw jest znacznie mniej niż różnic. Te ostatnie to m.in. rozbudowany tryb solowy (z opcją kooperacji), dużo większy nacisk na umiejętności gracza czy brak charakterystycznych dla MOB wież.
Czym zatem jesteś?
Battleborn to przede wszystkich strzelanka, która oferuje zabawę zarówno dla jednego gracza, jak i miłośników sieciowych starć. Pod względem mechaniki czerpie sporo z Borderlandsów, doprawionych trybami wieloosobowymi w stylu gier MOBA. Mamy więc dziewięć misji, których przejście zajmuje od kilkunastu do kilkudziesięciu godzin, a zaliczać możemy je zarówno sami, jak i w zespole składającym się maksymalnie z pięciu osób. Poza tym dostępne są trzy tryby multiplayerowe, w których ścieramy się na różnych mapach z innymi graczami. Całość oprawiono w komiksową szatę graficzną, która wywołuje oczywiste skojarzenia ze stylem wspomnianych już Borderlandsów. Nie zabrakło również rozwijania postaci i kolekcjonowania rzadkich przedmiotów, które łączymy potem w specjalne zestawy – do wykorzystania w trakcie meczu. Wszystko to dostępne jest w cenie ok. 160 zł, ale za to w grze nie ma żadnych mikropłatności, a całość, niczym w Diablo III, wymaga połączenia z serwerem.

Battleborn to nie pierwsza strzelanka, której twórcy mieli ostatnimi czasy problem z wyjaśnieniem, czym tak naprawdę jest ich dzieło. Najnowszy przykład stanowi The Division, często postrzegane jako tytuł dla jednego gracza. Co jest z tymi strzelaninami, że tak trudno je opisać?
Jak widzicie, wydawca Battleborna nie poradził sobie z poprawnym zaprezentowaniem tej produkcji potencjalnym graczom. Tuż przed premierą i krótko po niej powstało co prawda wiele sponsorowanych artykułów i materiałów wideo, które miały wyjaśnić, czym Battleborn tak naprawdę jest, ale próbę tę podjęto zbyt późno, o czym świadczą niskie wyniki sprzedaży – na Steamie w premierowy weekend w Battleborna grało tyle osób, ile w niszowe Factorio, a w momencie pisania tego tekstu było ich nawet mniej niż spędzających czas z... Borderlands 2, tytułem z 2012 roku! Cwany ruch wykonała także firma Blizzard, która zorganizowała darmowe testy nadchodzącego Overwatcha właśnie w momencie premiery Battleborna.