Ktokolwiek widział, ktokolwiek grał – gry, które prawdopodobnie przegapiłeś w 2015 roku
Żywot gracza nie jest łatwy – nie dość, że zewsząd atakują go duże tytuły, to jeszcze od trzeba zwrócić uwagę na małe produkcje. Wiadomo, nikt nie zagra we wszystko, w co zagrać warto – prezentujemy więc listę perełek, które przez wielu zostały pominięte.
Spis treści
- Ktokolwiek widział, ktokolwiek grał – gry, które prawdopodobnie przegapiłeś w 2015 roku
- Armello
- Broforce
- Crypt of the NecroDancer
- Everybody’s Gone to the Rapture
- Hard West
- Helldivers
- Her Story
- Hotline Miami 2: Wrong Number
- Invisible, Inc.
- OlliOlli 2: Welcome to Olliwood
- Ori and the Blind Forest
- Renowned Explorers: International Society
- Ronin
- Satellite Reign
- Shadowrun: Hong Kong
- SOMA
- Stasis
- Sunless Sea
- Thea: The Awakening
- The Binding of Isaac: Afterbirth
- The Escapists
- TIS-100
- Undertale
Helldivers
Wybuchy! Wystrzały! Chaos! Helldivers w trybie kooperacji to rewelacyjna zabawa, nawet jeśli nie wymaga zbytniego angażowania szarych komórek.
Początkowo wydane wyłącznie na konsole Sony – PlayStation 3, 4 oraz Vitę – Helldivers w zasadzie pojawiło się znikąd. Ot, niezła zręcznościowa strzelanka, w której przetrzebiamy szeregi kosmitów, robaków, cyborgów i wszystkiego, co się pod lufę nawinie. Dzieło studia Arrowhead, odpowiedzialnego także za Magickę, z pewnością nie należało do gier brzydkich, choć nie wywoływało też opadu szczęki. Zdobywanie nowego wyposażenia, w tym mechów, dawało nieco radości, ale raczej na krótką metę. Same misje nie wyróżniały się na tle zadań z innych tytułów. Czym więc Helldivers zasłużyło sobie na miejsce w tym zaszczytnym gronie? Odpowiedź jest prosta: jednym z najfajniejszych trybów kooperacji ostatnich lat, wprost idealnym na kilkuosobowe imprezy. O ile podczas gry solo eksterminacja pozaziemskiego życia wiąże się z uważną obserwacją pola walki oraz ostrożnym przemieszczaniem się po terytorium wroga, tak gdy za pady chwycą cztery osoby, rozpoczyna się totalny odjazd. Wszelkie plany idą w kąt: choć głównym przeciwnikiem są tutaj obcy, największe zagrożenie niemal zawsze stanowi kolega z drużyny, który nie zwracając uwagi na to, gdzie strzela, szybko może nas posłać na tamten świat. Brzmi jak czyste szaleństwo? Cóż, głównie dlatego, że tak właśnie jest – ale bynajmniej nie traktujcie tego jako wady produkcji Arrowhead! Nawet przy którymś z rzędu powtórzeniu misji, gdy wszędzie zaczynają świstać kule, a my odskakujemy przed strzałami z granatnika kumpla, zabawa jest niezmiennie świetna.