Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

War Thunder Recenzja gry

Recenzja gry 12 stycznia 2017, 14:45

Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu

Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji... i premiery War Thundera! Skoro do niej doszło, czas na recenzję jednej z najładniejszych gier free-to-play na rynku. Gdyby tylko grind tak nie męczył...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. w zasadzie dwie gry – jedna o samolotach (lepsza), druga o czołgach (gorsza), a już niedługo pojawią się okręty;
  2. realistyczna oprawa graficzna czyniąca z War Thundera jedną z najładniejszych pozycji free-to-play;
  3. realistyczny model obrażeń oparty na destrukcji maszyn wroga, a nie zmniejszaniu ich liczby punktów „życia”;
  4. trzy tryby rozgrywki (arcade, realistyczny i symulacja) oferujące odmienne doznania;
  5. słuszna decyzja o wprowadzeniu do gry pojazdów i samolotów powojennych;
  6. bogactwo mikromechanik – od rakiet przez koleiny po hydrauliczne zawieszenie;
  7. w przypadku samolotów – odwzorowanie fizyki maszyn (np. zachowanie energii);
  8. świetne mapy – i to nawet w wersji lotniczej, gdzie mgła, chmury czy góry potrafią wpływać na rozgrywkę;
  9. niezłe udźwiękowienie i klimatyczna muzyka;
  10. porządna optymalizacja.
MINUSY:
  1. wysokie mikropłatności;
  2. masa grindu skłaniającego do opłacania konta premium;
  3. tendencja do dodawania mocnych pojazdów dostępnych tylko za gotówkę;
  4. nie wszystko jest dopracowane (strategia ucieczki do przodu);
  5. niewiele polskich akcentów (a mamy się czym pochwalić w kwestii militariów z tamtej epoki).

Nie co dzień publikujemy recenzję gry, która tak naprawdę zadebiutowała kilka lat temu. Co więcej, w momencie zaskakującego ogłoszenia oficjalnej „premiery” nie otrzymała nawet znaczącej aktualizacji – bitwy okrętów nadal dopiero majaczą na horyzoncie. Nie zmienia to jednak faktu, że po wielu latach rozwoju War Thunder stanowi tytuł rozbudowany i kompleksowy – choć wciąż jeszcze niedokończony. Do tego twórcy mogą pochwalić się efektowną oprawą graficzną, świetnym silnikiem, który pozwala na pomysłowe rozwiązania (rakiety, koleiny) i ciekawymi mapami. Na tej darmowej produkcji największym cieniem kładzie się jednak model free-to-play – powolne tempo odblokowywania kolejnych maszyn zniechęca do grania... lub zachęca do regularnego sięgania po portfel.

O dziele rosyjskiego studia Gaijin można powiedzieć wiele, ale jedno jest pewne – bez War Thundera rynek byłby uboższy o ciekawą grę, która w warstwie lotniczej nie ma sobie równych, a w czołgowej stanowi jedyną sensowną konkurencję dla World of Tanks. „Wojenny grzmot” od lat przykuwa do ekranów miłośników tego typu symulatorów – i wcale nie powinno to dziwić. To niezła gra, choć nie bez wad.

Wojna totalna

W Uncharted 4 twórcy umieścili starą platformówkę Crash Bandicoot – grę w grze. To jednak nic przy War Thunderze, bo na ten sieciowy symulator składają się dwie ogromne produkcje – początkowo oferowane były tylko zmagania samolotów, ale od ponad dwóch lat odpalić można także rozgrywkę w niezależnych od nich trybach czołgowych. Coraz bliżej jest też trzeci moduł, w którym przyjdzie nam dowodzić statkami. W ten sposób twórcy domkną wreszcie formułę gry totalnej – i choć nie uda się im zapewne wprowadzić wszystkich pojazdów na jedną mapę, aby w kolosalnych starciach na przestrzeni wielu kilometrów walczyły ze sobą równocześnie samoloty, czołgi i statki (takie były pierwotne plany), to i tak całość już teraz robi wrażenie.

Nad rzeczką opodal krzaczka, mieszkał Sherman-dziwaczka.

Wielki znak zapytania?

O rywalizacji firm Wargaming i Gaijin napisano już wiele – mimo że ich produkcje więcej dzieli niż łączy, przyciągają tych samych graczy, zainteresowanych sieciowymi symulatorami wojennymi. Największą różnicę stanowi oczywiście kompleksowy charakter dzieła studia Gaijin. Wargaming rozdzielił wodę, powietrze i ziemię, tworząc osobne tytuły (World of Tanks, Warplanes, Warships), War Thunder łączy te żywioły – obie te strategie mają swoje plusy i minusy.

Wojna totalna w przypadku War Thundera sprawia często wrażenie chaotycznej. Nawet wprowadzając drobną poprawkę, twórcy muszą brać pod uwagę tak wiele zmiennych, że trudno się dziwić, iż nie zawsze udaje im się dostrzec wszystkie negatywne konsekwencje. Odpowiedzią na to jest... strategia ucieczki do przodu – podczas gdy Wargaming dłubałby nad grą miesiącami, poprawiając wady, Gaijin zasypuje nas nowymi trybami, pojazdami i mechanikami – udając, że problemów nie ma. W tym szaleństwie jest metoda, bo War Thunder ciągle się zmienia, przeobraża i ulepsza. Czasem denerwuje, ale na dłuższą metę strategia przyjęta przez twórców wydaje się przynosić więcej korzyści niż strat.

Andrzeju, nie denerwuj się. Lufę się wyklepie.

Dobrym przykładem parcia do przodu i nieoglądania się za siebie był brak modeli lotu dla poszczególnych samolotów – gra korzystała wtedy z ustawień domyślnych, co powodowało, że maszyny miały zdecydowanie przesadzone osiągi, stając się prawie pojazdami UFO – latającymi niemal w pionie bestiami (Yaku 9T, ciebie mam na myśli). Na ziemi też nie brakuje wpadek: do tej pory zdarzają się sytuacje, gdy drużyna dominująca w pancernej bitwie obsadza pozycje snajperskie wokół punktu odrodzenia przeciwnika i bezlitośnie niszczy wraże czołgi w parę sekund po ich pojawieniu się na polu bitwy.

Wojna może być piękna

Na najwyższych detalach War Thunder wygląda świetnie!

Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu - ilustracja #2

Dagor to silnik, który napędza War Thundera. Engine ten jest stale rozwijany, a jego obecna wersja ma cyferkę 4. Najbardziej imponuje w tym narzędziu jego elastyczność. Twórcy ze studia Gaijin nie mają większego problemu z wprowadzaniem do swojej gry przeróżnych rozwiązań – przykładowo bez specjalnych kłopotów zaimplementowali czołgi z dwoma niezależnymi działami, nad czym od lat bezskutecznie pracuje Wargaming, który – oddajmy Białorusinom sprawiedliwość – bardziej liczy się z balansem rozgrywki.

Ale Dagor to także rakiety, fizyka statków, realistyczny model zachowywania się pocisków po przebiciu pancerza, naturalne funkcjonowanie podwozia, koleiny i wiele innych elementów, które sprawiają, że War Thunder nie ma pod tym względem konkurencji.

Jeśli – grając w War Thundera na najwyższych detalach – wyłączycie interfejs, to... kadry będą wyglądać niemal jak z filmu wojennego. Pod względem oprawy graficznej tytuł ten prezentuje się wyśmienicie. Tym, co uderza, jest fenomenalna szczegółowość modeli – zarówno samolotów, jak i czołgów. Blacha ma wgniecenia, stal rdzewieje, a wydobywające się z silnika odrzutowego powietrze jest rozgrzane, więc zakrzywia obraz.

Dodajmy do tego świetne kamuflaże, składające się np. z osłaniających czołg krzaków (przy War Thunderze działa prężna scena moderska, dzięki której nasze czołgi i samoloty mogą wyglądać niemal w dowolny sposób), a wyjdzie nam jedna z najładniejszych gier free-to-play – szczegółowością i przywiązaniem do detali bijąca na głowę konkurencję w postaci World of Tanks.

Czołg Sherman. Model Ronson. Żart dla wtajemniczonych.

Nathan Drake i tajemnica zaginionego Tygrysa.

Ale oprawa to nie tylko detale i tekstury. W War Thunderze świetnie opracowano też oświetlenie – zachodzące słońce na pustynnej mapie wygląda po prostu przepięknie. Kapitalnie prezentują się również koleiny, które zostawiają nasze czołgi – to efekt podpatrzenia symulatora ciężarówek Spintires – a także dymy, ogień i wybuchy. Nie odstają od tego efekty wystrzałów, mgła czy dopracowane wizualnie mapy. Całość spina klimatyczna ścieżka dźwiękowa (mieszanka muzyki klasycznej i autorskich kawałków), a także soczyste dźwięki, jakie wydają nasze maszyny. Wszystko jest efektowne i zapadające w pamięć. Gry to nie tylko oprawa, ale to ona potrafi czasem pociągnąć cały tytuł – w przypadku War Thundera mówimy o najwyższej jakości grafiki.

RUSSIAN BIAS – czy rosyjskie maszyny są faworyzowane?

Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu - ilustracja #5

Od wielu lat wśród graczy krąży opinia, że w rosyjskiej grze, jaką jest War Thunder, rosyjskie pojazdy i samoloty są silniejsze niż ich odpowiedniki z innych państw. Od lat też studio Gaijin nie zdecydowało się na ujawnienie statystyk procentowych zwycięstw poszczególnych narodów.

Czy oznacza to, że wschodnie maszyny są mocniejsze? Bez twardych danych trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie – z wielu źródeł wyłania się brak balansu, odczuwalny chyba bardziej w czołgowym komponencie gry. Nie zmienia to faktu, że pojazdami wszystkich nacji można wymiatać, a przekonanie o pewnej (?) przewadze rosyjskich maszyn nie psuło mi zabawy.

Wojna realna

To nie był najszczęśliwszy atak na bombowiec.

Wyczekiwane latami kokpity bombowców pojawiły się w grudniu.

Poza atrakcyjną oprawą War Thundera od konkurencji odróżnia też silne przywiązanie do realizmu historycznego, odpowiadające częściowo za problemy z balansem. Mowa oczywiście o modelach pojazdów czy fizyce pocisków, a nie wizji historii, jaką serwują w filmikach promocyjnych twórcy – trudno dziwić się gloryfikowaniu rosyjskiego oręża w rosyjskiej grze; nam trudno się tym zachwycać.

Nacisk na wierność realiom nie powinien zaskakiwać, firma Gaijin miała w przeszłości styczność z symulatorami lotniczymi, ale dopiero przygotowanie gry łączącej czysto arcade’ową zabawę z daleko posuniętym realizmem przyniosło jej międzynarodowy sukces. Jak to wygląda w praktyce? W trybach zręcznościowych, nastawionych na rozrywkę i radosne likwidowanie przeciwników, model lotu samolotów wybacza prawie wszystko, a strzelając z czołgu, wiemy, gdzie dokładnie spadnie pocisk. W realistycznym trybie, nie wspominając o symulacyjnym, trzeba uwzględniać zachowanie energii, przegrzewanie silnika czy ostre zwroty (uwaga na skrzydła!), a celowanie wymaga już umiejętności, bo asystent znika, a na pociski działają prawa fizyki.

Tryb realistyczny ma jeszcze jedną cechę – starcia w nim zawsze sprowadzają się do walki konkretnych nacji. Z jednej strony, w połączeniu z przepiękną oprawą graficzną, daje to niesamowite uczucie udziału w konflikcie zbrojnym sprzed lat. Z drugiej generuje wspominane już problemy z balansem – bo samoloty lub czołgi danych narodów z podobnym współczynnikiem bitewnym (od niego zależy, kogo do bitwy wylosuje nam matchmaking) nie zawsze są równie skuteczne. Kiedyś na przekór wszystkiemu postanowiłem nauczyć się latać japońskimi maszynami, ale te z drugiej ery są wyjątkowo słabe (doskwiera szczególnie uzbrojenie). Frustracja wzięła górę i odpuściłem.

Strzelanie do czołgu z karabinków jest niezbyt skuteczne.

Przemyślane mapy

Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu - ilustracja #4

Jedno w przypadku map jest pewne – są efektowne i robią wrażenie. Bywa, że pejzaże, obserwowane czy to znad czołgu, czy z samolotu, wyglądają obłędnie, zwłaszcza gdy trafimy na odpowiednią porę dnia. Szczególnie doceniam fakt, że twórcom udało się wprowadzić na mapach lotniczych urozmaicenia, które pozytywnie wpływają na rozgrywkę.

Mogłoby się bowiem wydawać, że walki samolotów zawsze będą takie same – bo jak odróżnić powietrze nad morzem od tego nad dżunglą? Okazuje się, że się da – czy to za pomocą szczytów górskich, a nawet po prostu mgły i chmur. Atrakcyjności rozgrywce dodają także różne tryby (zniszcz pojazdy wroga, zniszcz bazy wroga, zatop statki wroga), które wymuszają inne podejście do każdego meczu.

Wojna darmowa?

Buszujące w zbożu.

Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu - ilustracja #2

5 NAJCIEKAWSZYCH MIKROMECHANIK:
  1. hydrauliczne zawieszenie (japońskie Type 74 i STB-1);
  2. rakiety na czołgach;
  3. dwie armaty na jednym pojeździe;
  4. koleiny;
  5. działa (nawet do 75 mm) na samolotach.

Brak balansu i okazjonalny chaos nie dyskwalifikują War Thundera. Nie robi tego również system mikropłatności, choć trudno nazwać go przyjaznym graczowi. Nie chodzi nawet o czołgi i samoloty premium, czyli dostępne tylko za gotówkę, które czasem wydają się zbyt mocne (rakietowy Sherman Calliope był tego skrajnym przykładem). Tym, co prawdziwie daje w kość, jest masa pracy, którą trzeba włożyć w odkrywanie maszyn i ich rozwijanie. Wszyscy słyszeliśmy opowieści o chińskich „kopalniach złota”, czyli zorganizowanych grupach, które dla pieniędzy żmudnie zdobywają „golda” w różnych grach sieciowych i handlują nim w internecie. W War Thunderze, grając bez konta premium, można poczuć się właśnie jak taki Chińczyk.

Choć lubię zmieniać nacje, którymi kieruję, to najwięcej godzin poświęciłem amerykańskim samolotom. Mimo ponad 150 godzin na liczniku, nigdy nie odkryłem najlepszego odrzutowca piątej ery (a inwestowałem w złote orzełki). W pewnym momencie zabrakło mi cierpliwości, której nie mam znowu tak mało, bo w konkurencyjnym Word of Tanks pojazdów z najwyższego poziomu zdobyłem siedem.

Progres w War Thunderze zwalnia w czwartej erze, a w piątej jest już boleśnie wolny. A pamiętajmy, że odkrycie danego samolotu czy czołgu to tylko część sukcesu – następnie trzeba odnaleźć poszczególne usprawnienia, które znacząco wpływają na jego skuteczność. Fakt, że w WT zdobywamy tę samą maszynę bez względu na to, czym gramy, łagodzi trochę sytuację (w World of Tanks czasem trzeba spędzić wiele godzin w beznadziejnym czołgu, bo tylko w ten sposób można pozyskać jego następcę), ale tylko trochę.

Bombowce potrafią kąsać.

640 km/h na liczniku – a więc to boom and zoom!

W tym szaleństwie jest metoda

Do War Thundera wróciłem po dłuższej przerwie z okazji oficjalnej premiery. Przypomniałem sobie dzięki temu, za co lubię tę grę. W przeciwieństwie do rzetelnie zaprojektowanego World of Tanks (tam nawet błędy sprawiają wrażenie przemyślanych), WT jest uroczo chaotyczny. To źródło siły tej produkcji, lecz zarazem i jej słabości. Dzięki temu mamy wielodziałowe czołgi, tryb symulacyjny, w którym o zwycięstwie decyduje spostrzegawczość, ale i braki w balansie czy błędy.

Wady nie powinny jednak przesłonić zalet, a te zdecydowanie górują. Bo War Thunder po prostu sprawia frajdę – latanie jest super, a czołgi stanowią niezłą odskocznię od World of Tanks. Jeśli miałbym rozdzielić ocenę na poszczególne elementy, to samoloty dostałyby mocną ósemkę, a rozgrywki na lądzie – siódemkę. Wychodzi solidne 7,5/10. Grających nie muszę przekonywać, a sceptycznych zachęcam – warto spróbować. Gdzie indziej możecie ustrzelić z działa kalibru 75 mm zamontowanego na samolocie wrogi czołg? W tym szaleństwie jest metoda!

O AUTORZE

Z War Thunderem znamy się nie od dzisiaj. W 2014 roku ściągnąłem grę ze Steama i nabiłem w niej do tej pory ponad 170 godzin. Skupiłem się na amerykańskich samolotach (moim ulubieńcem jest P-51) i czołgach, ale sprawdziłem wszystkie nacje. W powietrzu preferuję tryb arcade’owy, z wyjątkiem odrzutowców, w przypadku których wybierałem realistyczny. Czołgami również grałem głównie w tym drugim trybie. Symulacja – lądowa i powietrzna – nie jest dla mnie.

Przygodę z sieciowymi symulatorami wojennymi rozpocząłem wiele lat temu od War Birds, a potem zaliczyłem wszystkie większe produkcje tego typu, spędzając ponad 1000 godzin w samym World of Tanks.

ZASTRZEŻENIE

Z okazji recenzji otrzymaliśmy od firmy Galaktus PR kody na dwa japońskie czołgi premium oraz pokaźną liczbę złotych orłów pozwalającą sprawdzić nieodblokowane pojazdy i samoloty innych nacji. Wcześniej autor w ciągu paru lat włożył w War Thundera ok. 400 zł.

Adam Zechenter

Adam Zechenter

W GRYOnline.pl pojawił się w 2014 roku jako specjalista od gier mobilnych i free-to-play. Potem przez wiele lat prowadził publicystykę, a od 2018 roku pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Obecnie szefuje działowi wideo i prowadzi podcast GRYOnline.pl. Studiował filologię klasyczną i historię (gdzie został szefem Koła Naukowego); wcześniej stworzył fanowską stronę o Tolkienie. Uwielbia gry akcji, RPG-i, strzelanki i strategie. Kiedyś kochał Baldur’s Gate 1 i 2, dziś najczęściej zagrywa się na PS5 i od myszki woli pada. Najwięcej godzin (bo blisko 2000) nabił w World of Tanks. Miłośnik książek i historii, czasami grywa w squasha, stara się też nie jeść mięsa.

więcej

Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu
Recenzja War Thunder – piękna gra w cieniu grindu

Recenzja gry

Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji... i premiery War Thundera! Skoro do niej doszło, czas na recenzję jednej z najładniejszych gier free-to-play na rynku. Gdyby tylko grind tak nie męczył...

Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE
Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE

Recenzja gry

Expeditions: A MudRunner Game to powolna jazda w terenie dla cierpliwych kierowców. Świetną mechanikę jazdy ze SnowRunnera opakowano tu jednak w nudną otoczkę ekspedycji naukowych, które głównie irytują prymitywnymi minigrami.

Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą
Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą

Recenzja gry

Tytułowe "flippowanie" domów to tylko część atrakcji oferowanych przez najnowszą grę studia Frozen District, część wcale nie najważniejsza. House Flipper 2 zaskoczył mnie bowiem osobistym podejściem do tematu.