Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Mafia: Edycja Ostateczna Recenzja gry

Recenzja gry 24 września 2020, 17:00

Recenzja gry Mafia: Definitive Edition – Pan Remake przesyła pozdrowienia

Edycja ostateczna Mafii wzbudziła wśród fanów wiele emocji, wszak studio znane ze słabej Mafii 3 postanowiło ulepszyć grę, która zyskała status legendy. Efekt końcowy jest więcej niż zadowalający, choć do kilku rzeczy można się przyczepić.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Kiedy ktoś bierze się za bary z legendą i zamierza ją ulepszyć, to zadanie wydaje się być z góry skazane na porażkę. Pierwsza Mafia, ukochane „dziecko” czeskiego studia Illusion Softworks, które dość niespodziewanie zrobiło zawrotną karierę nad Wisłą, jest takiej legendy przykładem. Już po publikacji wrażeń z prasowego dema kilka tygodni temu w sieci dało się usłyszeć okropny jęk zawodu, a obelgi rzucane przez rozczarowanych fanów skutecznie zagłuszyły nieliczne głosy aprobaty. A to twarze nie takie jak trzeba, a to strzelanie słabe i jeszcze te mityczne uproszczenia, choćby w postaci osłon dla „konsolowych leszczy”. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że za zamachem na rzeczoną świętość stało studio Hangar 13, znane głównie z przeciętnej – przyznaję – Mafii 3. Osobiście cieszę się jednak, że ktoś z tej ekipy wpadł na pomysł, żeby ten remake zrobić, bo doskonały to on, owszem, nie jest, ale i tak była to jedna z najmilej spędzonych przeze mnie sesji z grą od dłuższego czasu.

Początek życia gangstera.

Opowieść, którą znacie

PLUSY:
  1. szacunek dla pierwowzoru – brak poważnych ingerencji w scenariusz, ale też dodatki w postaci nowych scen;
  2. bardzo dobrze wyreżyserowane cutscenki, nowi aktorzy dają radę;
  3. częściej pojawiający się bohaterowie drugiego planu;
  4. kapitalny klimat lat trzydziestych;
  5. świetne modele samochodów;
  6. wyścig wciąż potrafi dać w kość;
  7. epilog wreszcie spina „jedynkę” z „dwójką”;
  8. fantastycznie wykonane miasto...
MINUSY:
  1. ...które wymaga wypełnienia go treścią – brak aktywności pobocznych w kampanii;
  2. można było pokusić się o więcej dodatkowych scen, skoro i tak przygotowano je od zera;
  3. zdecydowanie muzyka.

Zacznijmy od odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Tak, remake Mafii jest wierny scenariuszowi, który od lat kilkunastu stanowi oczko w głowie fanów pierwowzoru. Wspinając się po przestępczej drabinie w rodzinie Salierich, Tommy pokonuje dokładnie te same szczeble, które zaliczał wcześniej – innymi słowy, autorzy odtworzyli absolutnie wszystkie wydarzenia, które wpłynęły na jego karierę, oczywiście w tych samych lokacjach. Mafijnych purystów, których w naszym kraju nie brakuje, z pewnością ucieszy też fakt, że nie ma tu żadnej poważnej ingerencji w materiał źródłowy, więc wyznaczeni do odstrzału bohaterowie giną dokładnie tam, gdzie ginąć powinni, i dzieje się wszystko to, co znamy już na pamięć. Reasumując, zero niespodzianek w rzeczach najbardziej istotnych, co nie oznacza, że w tych mniej ważnych zmian nie poczyniono w ogóle – wręcz przeciwnie.

Autorzy – co się chwali – dokładnie przestudiowali oryginalne misje i w mniej lub bardziej udany sposób rozwinęli wybrane wątki, dając więcej czasu antenowego postaciom potraktowanym po macoszemu przez pierwowzór. Świetny przykład stanowi tu Sarah, która nie jest już bohaterką jednej dedykowanej jej misji, tylko regularnie pojawia się też barze Salieriego i występuje również w innych przerywnikach filmowych, na ogół wieńczących krwawe wypady jej męża.

Co warte podkreślenia, deweloperom udało się w tych dodatkowych scenach zbudować tę postać i nadać jej głębię, czego nie można powiedzieć o totalnie bezpłciowej wybrance serca Tommy’ego z oryginału. Mocno popracowano też nad postaciami Pauliego i Sama, dorzucając im wiele dodatkowych kwestii dialogowych, które – co tu dużo mówić – lepiej nakreślają ich charaktery oraz motywacje, istotne zwłaszcza w kontekście wielkiego finału. Nawet Salieri zyskał w tej grze, zmieniając się z typowego dla takich opowieści ojca chrzestnego w bardziej prężnego i aktywnego herszta bandy, który pewnie podejmuje kluczowe decyzje podczas mafijnej wojny, a czasem nawet potrafi pobrudzić sobie ręce. W kontekście tych usprawnień najbardziej żałuję braku ingerencji w postać dona Morello, który w remake’u wciąż jest tym samym bezwzględnym sukinsynem, ale na ekranie pojawia się tylko odrobinę częściej niż w pierwowzorze. Jest go zdecydowanie za mało.

Sarah dostała zdecydowanie więcej czasu antenowego niż w pierwowzorze.

Warto podkreślić, że modyfikacji uległy też postacie trzecioplanowe, które w 2002 roku zaliczyły jedynie krótki gościnny występ. Pamiętacie Salvatore, czyli mafijnego Egona Olsena, eksperta od sejfów? W pierwowzorze był to wyjątkowo małomówny typ – jego wypowiedzi można było policzyć na palcach obu rąk. W remake’u nie tylko dodano mu nowe kwestie dialogowe, ale też sprawiono, że jegomość posługuje się głównie językiem włoskim. Prowadzi to do zabawnych sytuacji już w samej willi, bo kiedy przedzieramy się przez okalający ją ogród, Salvatore dokładnie wyjaśnia plan naszemu podopiecznemu, wskazując, gdzie znajduje się ich cel i jakie czyhają w związku z tym niebezpieczeństwa. Z racji tego, że Tommy nie jest w stanie zrozumieć tego bełkotu, nie rozumiemy go również i my, bo kwestie te nie są tłumaczone. Na swój sposób jest to bardzo urocze.

Powyższe przykłady dość dobrze obrazują to, czym remake Mafii jest u samych podstaw: wiernie odtworzoną historią Tommy’ego, która miejscami doczekała się różnych i – co tu dużo mówić – potrzebnych usprawnień. Dzięki nim udało się wzbogacić całą fabułę i sprawić, że poszczególne rozdziały bardziej łączą się ze sobą. Ta gra prosiła się jednak o więcej tego typu ingerencji. Choć jestem wielkim fanem pierwowzoru, nie uważam fabuły „jedynki” za opowieść kompletną – zawsze wydawało mi się, że wojna rodzin przebiega tu w zbyt szybkim tempie, a końcowy epizod jest nieco oderwany od reszty. Studio Hangar 13 miało świetną okazję, żeby to zmienić, ale nie chciało lub nie miało odwagi tego zrobić. Kilka nowych misji z pewnością by tej grze nie zaszkodziło.

Don Morello to jedna z najlepszych postaci w tej grze. Szkoda, że pojawia się tak rzadko.

Nie ma czasu na zwiedzanie

W głównym wątku zabrakło mi też tego, na co po cichu liczyłem, testując kilka tygodni temu prasowe demo. W żaden sposób nie zmieniono struktury gry i nie dano nam pomiędzy misjami czasu wolnego. Remake serwuje więc misję za misją i nie pozwala bezstresowo pozwiedzać bardzo ładnie wykonanego miasta. Trochę szkoda, bo wzorem drugiej Mafii wystarczyłoby Tommy’ego wysyłać po robocie do domu (zwłaszcza że Angelo faktycznie takowy w grze posiada) i umieścić na mapie markery rozpoczynające kolejny epizod.

Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi zapewne w tym, że w Lost Heaven nie ma po prostu co robić. Mapa nie sprawia wrażenia niewielkiej, ale samo miasto okazuje się mało interaktywne – nie uświadczymy w nim żadnych sklepów, do których można by wejść i coś kupić, nie weźmiemy też udziału w jakichkolwiek aktywnościach pobocznych, nie licząc kolekcjonowania aut dla Lucasa Bertone’a, ale tych wozów jest raptem kilka. Ludzie, którzy wcześniej nie zetknęli się z „jedynką”, nie będą nawet wiedzieć, że w remake’u działają stacje benzynowe, gdyż gra nigdy nie zmusza nas do tankowania pojazdów. Taka sztuka dla sztuki, bo choć trudno nie docenić ogromu pracy włożonego w stworzenie tej wirtualnej metropolii, to zapomniano wypełnić ją jakąkolwiek treścią poza kiepskimi znajdźkami.

DRUGA OPINIA

Recenzja gry Mafia: Definitive Edition - ilustracja #4

W Mafię: Edycję ostateczną grałem z głową pełną wspomnień z oryginalnej wersji, którą w 2002 roku byłem kompletnie oczarowany. Zamiast więc czekać na kolejne zwroty akcji, skupiałem się głównie na porównaniach i różnicach, co zrobiono lepiej, a co słabiej. Ale gdybym poznawał na świeżo tę czeską wersję Ojca chrzestnego, nadal byłbym pod wrażeniem niezłej fabuły, bohaterów, ciekawych misji i świetnie wykreowanego klimatu.

Sam remake ogólnie się udał. Zachował wszystkie zalety oryginału i na szczęście nie dodano żadnych udziwnień na siłę. Wszystko w sumie rozbija się o detale. Spodobały mi się lepiej napisane dialogi i voice acting, a także nowy Tommy czy poprawki w niektórych misjach. Rozczarowało nieco szybsze tempo, bo twórcy wycięli parę „dłużyzn”, które w oryginale fajnie budowały klimat i napięcie. Szkoda też, że strzelanie wyszło drętwo, głównie przez fatalne udźwiękowienie. Takich technicznych detali na plus i minus można by wymieniać wiele, ale na tle pozostałych dokonań studia Hangar 13 i tak jest nieźle. Pierwsza część Mafii pozostaje najlepszą odsłoną całej trylogii.

MOJA OCENA: 8.0/10

Dariusz Matusiak

W trybie swobodnej jazdy czekają na nas nowe, z reguły fikuśne samochody.

Owszem, wzorem pierwowzoru gra oferuje tryb jazdy swobodnej, gdzie czekają na nas różne wyzwania inicjowane w budkach telefonicznych, ale równie dobrze można było je też wrzucić do kampanii w charakterze przerywników. W trybie opowieści nie można nawet przebrać Tommy’ego w inne wdzianko, mimo że wyposażono go w co najmniej 21 kompletów strojów (tyle udało mi się odblokować – możliwe, że jest ich więcej). Da się to zrobić wyłącznie we wspomnianym module swobodnej jazdy, korzystając z szafy ulokowanej nad barem Salierich.

Szkoda również, że studio Hangar 13 kompletnie zignorowało tereny wiejskie. W kilku misjach (np. już na początku kampanii w „Uciekinierze”) możemy sami zerwać się ze smyczy i wyjechać z miasta, ale w sumie nie ma tam czego szukać poza znajdźkami. Większość domostw jest zrujnowana i opuszczona, ludzi brak, a jakiekolwiek przejawy życia obserwujemy jedynie w postaci przejeżdżających od czasu do czasu samochodów. Dla odmiany w Lost Heaven ruch uliczny okazuje się naprawdę spory i świetnie to wygląda, chyba że akurat musimy kogoś ścigać w misji. W takich przypadkach większość aut i tramwajów w magiczny sposób znika i robi się tak pusto, jak po wprowadzeniu obostrzeń w polskich miastach z powodu koronawirusa.

Nie gaś silnika

Skoro o samochodach mowa, to trochę miejsca wypada poświęcić kwestii, która osiemnaście lat temu mocno wyróżniała Mafię na tle konkurencyjnych produkcji – chodzi oczywiście o działanie policji. Część fanów obawiała się, że restrykcje dotyczące jazdy po mieście zostaną usunięte, więc od razu donoszę, że mandaty za przekroczenie prędkości w „edycji ostatecznej” zostały, ale stróże prawa zaczynają baczniej nam się przyglądać dopiero po włączeniu odpowiedniej opcji w menu ustawień. Tego samego w odniesieniu do przejazdu na czerwonym świetle powiedzieć już nie mogę, bo nigdy nie zdarzyło mi się być na tym złapanym. Wynika to bezpośrednio z faktu, że sygnalizatorów jest dużo mniej niż w pierwowzorze i na ogół umieszczono je tylko na większych skrzyżowaniach (w sumie naliczyłem ich pięć, czyli bardzo niewiele). Dodam jeszcze, że surowsza policja jest obowiązkowym składnikiem klasycznego poziomu trudności, o którym więcej przeczytacie w osobnej ramce.

Niektóre lokacje można solidnie zdewastować, ale jest ich bardzo mało.

Gansterzy też używają komunikacji publicznej.

Funkcjonariusze wykazują za to normalną aktywność podczas popełniania przestępstw, a że strzelania w tej grze trafia się sporo (głównie w drugiej fazie kampanii), to radiowozom często zdarza się siedzieć nam na ogonie. Ogólnie rzecz biorąc, cały moduł wymiany ognia z przeciwnikami do złudzenia przypomina to, co widzieliśmy w trzeciej Mafii – można więc chować się za osłonami i stamtąd przeprowadzać w miarę bezpieczny ostrzał. Część fanów zdążyła już skrytykować takie rozwiązanie, uznając, że jest kompletnie niepotrzebne, bo w końcu w „jedynce” Tommy do ścian i obiektów się nie przylepiał.

Szczerze? Cały model strzelania wyprzedza ten z pierwowzoru o kilka długości, a to, że bezpiecznie ulokujemy się za czymkolwiek, nie przesądza tak naprawdę niczego. Przeciwnicy są zaskakująco mobilni i choć nie grzeszą inteligencją, potrafią zmieniać pozycje, a czasem nawet udaje im się zaatakować nas z flanki. Potyczki utrudnia też fakt, że zdrowie Tommy’ego nie regeneruje się automatycznie (są apteczki jak dawniej), a naraz może mieć on przy sobie tylko dwie pukawki i niewielką liczbę naboi. W tej wersji gry zginąłem około 20 razy na „piecu” (mysz i klawiatura) i na... średnim poziomie trudności, co było dla mnie zaskakującym doświadczeniem. W związku z dużym odrzutem broni zabijanie niemilców nie jest tak łatwe jak w innych produkcjach i trzeba się do tego wszystkiego przyzwyczaić. Kiedy nabierze się wprawy, robi się lżej. Poprawioną wersję gry przeszedłem dwukrotnie, za tym drugim razem na poziomie klasycznym z padem w rękach – i poszło gładko.

KLASYCZNA TRUDNOŚĆ

Klasyczny poziom trudności ma w domyśle zaoferować graczowi doświadczenie porównywalne z obcowaniem z pierwowzorem, który – delikatnie rzecz ujmując – grą łatwą i przyjemną nie był. Co to właściwie oznacza? Ano mniejsze szanse na przeżycie w starciu z przeciwnikami (boleśniejsze ciosy w walce wręcz, więcej strat na pasku po trafieniu), mniej znaczników na ekranie (bez większego znaczenia, szczerze mówiąc), zwiększoną aktywność policji, która karze nas również za wykroczenia drogowe, mniej minut na wykonanie zadań ograniczonych czasowo i zwiększoną szybkość przeciwników ściganych autem, również podczas pamiętnego wyścigu. Ukończenie rywalizacji na torze, jak i całej gry w trybie klasycznym, nagradzane jest dodatkowymi trofeami i osiągnięciami, ale konsolowcy nie powinni panikować, mimo że wyzwanie na pierwszy rzut oka wydaje się ogromne. Z niewiadomych względów na „klasyku” da się zwiększyć (odrębną opcją) namierzanie przeciwników, więc likwidowanie rywali zza osłony jest tutaj szalenie proste.

Samochody prezentują się wybornie.

Dużo łatwiej prowadzi się natomiast samochody, które – i nie jest to tylko moje wrażenie – wydają się być szybsze i bardziej zwrotne niż w pierwowzorze. Po włączeniu trybu symulacyjnego sterowanie pojazdami staje się trudniejsze, zwłaszcza na mokrej nawierzchni, ale nadal nie jest to poziom, który uznałbym za wyzwanie. No może poza niesławnym wyścigiem, który nie tylko na „klasyku” naprawdę potrafi dać w kość i trzeba mocno się pilnować, żeby ukończyć go na pierwszej pozycji. Można też liczyć na łut szczęścia, bo inni kierowcy potrafią się sami wyłączyć z rywalizacji w efektownych kraksach, ale nie jest to regułą.

Co poza tym? Mafijne standardy. Możemy się skradać i eliminować rywali od tyłu, uwzględniono też moduł wymiany ciosów o stopniu skomplikowania jeszcze mniejszym niż ten z „dwójki”. Dużą zmianą z punktu widzenia rozgrywki jest usunięcie wskaźników energii życiowej kompanów, co sprawia, że w remake’u nie musimy się w ogóle o nich martwić. Mogą oni paść w boju, ale tylko wtedy, jeśli jest to przewidziane w scenariuszu.

Ładnie tu

Na koniec zostawiłem sobie kwestie audiowizualne. Gra jest bardzo ładna, a najbardziej podoba mi się miasto, zarówno za dnia, w pełnym słońcu, jak i nocą, w deszczu. Budynki z epoki, wszechobecne reklamy, nierzadko malowane bezpośrednio na fasadach, mnóstwo detali w otoczeniu – to robi wrażenie i przykrywa drobne mankamenty, jak chociażby to, że wszystkie zegary na ulicach zawsze wskazują godzinę trzecią. Dużo dobrego da się powiedzieć również o przerywnikach filmowych, których w tej edycji ogólnie jest sporo. Zostały one świetnie wyreżyserowane, a na dodatek błyszczą w nich zatrudnieni do głównych ról aktorzy.

Przy całej mojej miłości do pierwowzoru trudno mi po latach słucha się Tommy’ego z „jedynki”, bo Michael Sorvino miał wyjątkowo ubogi warsztat i wypadał blado na tle bardziej doświadczonych w tym fachu kolegów. Nowy Angelo, czyli Andrew Bongiorno, kładzie go po prostu na łopatki. Wielu weteranom nie spodoba się zapewne to, że nasz heros w remake’u jest zdecydowanie bardziej zadziorny i pewny siebie, ale akurat ta zmiana w charakterze gangstera wyszła całej opowieści na plus. Przynajmniej wreszcie widać targające nim emocje. Po ukończeniu gry odpaliłem sobie w pierwowzorze rozmowę Sama z Tommym w galerii sztuki i szczerze: nie ma czego zbierać. To po prostu warsztatowa przepaść, remake bez problemu z potyczki na tym polu wychodzi zwycięsko.

Klimacik? Obecny! Deweloperzy odwalili w tej kwestii kawał dobrej roboty.

Nowy Tommy, trudno go nie polubić.

Ale tęsknię za tamtą muzyką

Muzyka to jednak inna para kaloszy. Deweloperzy uwzględnili tylko kilka starych numerów, których można posłuchać za pośrednictwem radia (istnieją raptem dwie stacje, ale lepszy rydz niż nic), sporo jednak jest nowych i odnoszę wrażenie, że nie zawsze pasują one do tego, co dzieje się na ekranie. Najbardziej podobały mi się dynamiczne motywy rozbrzmiewające podczas wymian ognia, na resztę spuszczę zasłonę milczenia. Zdaję sobie sprawę, że twórcy pierwszej Mafii sięgnęli lata temu po wiele wybornych standardów z epoki i dziś pewnie byłby duży problem z uzyskaniem licencji, ale autorskie kompozycje w żadnym stopniu nie dorównują tym z oryginału. Cieszy jedynie to, że udało się pozostawić w grze dawny motyw przewodni, który zresztą wielokrotnie słyszymy gdzieś w tle podczas cutscenek.

Tommy z luparą - w mafijnym kręgu oznacza to egzekucję.

Werdykt? Nie jest to dzieło wybitne, ale w ogólnym rozrachunku gra prezentuje się bardzo solidnie i naprawdę mi się podoba. Uważam wręcz, że jest to jeden z ciekawszych remake’ów, jakie ukazały się w ostatnich latach, i produkt, który w ogóle na takie określenie faktycznie zasługuje, a to nie zawsze jest regułą. Deweloperzy ze studia Hangar 13 podeszli do tej przeróbki z odpowiednim szacunkiem, starając się zachować ducha oryginału i jednocześnie dorzucając od siebie coś, co pasuje do konwencji. Żałuję, że zabrakło im odwagi, by rozwinąć fabułę, ale zdaję sobie też sprawę, że fanatycznym miłośnikom pierwowzoru radykalne zmiany niekoniecznie przypadłyby do gustu – i autorzy, wprowadzając rozmaite poprawki do opowieści, cały czas mieli to na uwadze.

Czego zabrakło? Przede wszystkim czasu na doszlifowanie całości. Kłują w oczy wymarłe tereny wiejskie, brak aktywności pobocznych w kampanii, piekielnie nudne znajdźki i zauważalne od czasu do czasu pójście na skróty. Nie oczekiwałem po tej edycji takiej produkcji jak chociażby doskonałe Red Dead Redemption II, ale do wielu drobiazgów, jak np. owe nieszczęsne zegary, można było się przyłożyć. Nie do końca rozumiem też ideę przyświecającą niektórym nowościom, np. motocyklom, które są chyba najbardziej zbędną rzeczą w całym remake’u. W kampanii tylko raz obowiązkowo jedziemy jednośladem i z całej tej przejażdżki zapamiętałem jedynie to, że zaklinowałem się nim w stojących na drodze rurach. Obrazek prezentujący ten wyczyn znajdziecie zresztą powyżej.

Bugi? Obecne. Wpadka z motorem to jeden z ich jaskrawych przykładów.

Mafia to urodzaj unikatowych lokacji. Parowiec jest jedną z nich.

Mafia od dawna zasługiwała na remake, bo pierwowzór zestarzał się brzydko. Owszem, w Polsce żyje cała masa ludzi, którzy nadal będą uparcie twierdzić, że strzelanie w oryginale jest super, a w remake’u do chrzanu, ale nikt przy zdrowych zmysłach, kto nie zaczynał przygody z Tommym wiele lat temu, nie powie, że kiedyś było lepiej. Nie było i mówi to ktoś, dla kogo „jedynka” jest jedną z pięciu najbardziej ukochanych gier życia. Cieszę się, że ta przeróbka powstała, że mogłem raz jeszcze przekonać się o mocy tkwiącej w tej opowieści – ukończyłem ją z przyjemnością, a nie z musu. Jest to koronny dowód na to, że sequele nie mają do tej gry startu, mimo że nie wszystko jest w niej idealne. Zagrać trzeba koniecznie, w przypadku zatwardziałych fanów – po uprzednim otwarciu głowy. Ja to zrobiłem i nie żałuję.

O AUTORZE

Jestem fanem serii Mafia, ukończyłem jej wszystkie odsłony, przy czym „jedynkę” i „dwójkę” co najmniej kilkakrotnie, „trójkę” raptem raz, ale za to na maksa. Edycję ostateczną zaliczyłem dwukrotnie, za pierwszym razem na standardowym, za drugim na klasycznym poziomie trudności, korzystając zarówno z myszy i klawiatury, jak i z pada. Pobawiłem się trybem jazdy swobodnej i nadal nie uważam go za najbardziej rajcującą część gry. W sumie remake wyjął mi z życia około 30 godzin.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskie wydawcy gry, firmy Cenega.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Który element pierwszej Mafii jest dla Ciebie najistotniejszy?

Klimat i miejsce akcji
21,8%
Detale
1,2%
Realizm
2,4%
Tryb jazdy ekstremalnej
2,8%
Warstwę audiowizualną
1,2%
Fabułę
69,5%
Postacie
1,2%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.