Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 7 listopada 2007, 10:47

autor: Maciej Kurowiak

Hellgate: London - recenzja gry

Hellgate: London jest trochę jak ładna dziewczyna (lub facet, by uniknąć seksizmu), z którą nie ma niestety o czym rozmawiać. Mimo dużej ilości potworów, zadań i przedmiotów, to gra nie wymaga od gracza właściwie niczego.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Kopiowanie nie zaczęło się od funkcji copy-paste, ani klonowanie od owcy Dolly. Kopiowano wszystko przez stulecia i proces ten nie ominął czegokolwiek, co tylko wytworzył człowiek. Klony zaatakowały nawet naszą ojczyznę, ale przede wszystkim nie ominęły gier. W tej branży wyjątkowo mało jest pozycji, których by na dziesiątki sposobów nie skopiowano, sklonowano czy splagiatowano – czasem zupełnie bezczelnie i na żywca, a czasem z woalką i w rękawiczkach. Oczywiście, mimo że na przykład taki Grand Theft Auto III ma już bardzo wielu swoich braci bliźniaków, nie ma absolutnie powodów, by na taki stan rzeczy się obrażać. Dobrze skrojony klon może być czasami lepszy niż oryginał, zawierając obok skopiowanych i świeże pomysły, idee i tak dalej. Historia kołem się toczy także w świecie gier. Mając ten fakt na uwadze, grupa dawnych twórców z trzęsącej od lat rynkiem MMO korporacji Blizzard, postanowiła na własną rękę stworzyć ideowego potomka prekursora współczesnych rąbanek – Diablo. Zgromadzeni pod szyldem Flagship Studios, wzięli się ostro do pracy i tak zrodził się Hellgate: London. Zapowiadany od wielu miesięcy i oczekiwany przez tysiące wiernych fanów obu części Diablo, wyszedł właśnie z czeluści piekielnych wprost na sklepowe półki. Miejmy jednak na uwadze, że w tym świecie nie ma nic za darmo. Szanując więc swoje portfele, przygaśmy nieco kuchenkę z piekielnym żarem i sprawdźmy czy Piekielne Wrota są naprawdę tak bardzo diabelskie czy też inni szatani są tam czynni.

Jak w życiu – my jesteśmy mali, a oni duzi.

Hellgate przenosi nas do Londynu roku 2038, gdzie wśród zgliszcz Downing Street i Piccadilly Circus niedobitki ludzi walczą o przetrwanie, przeciwstawiając się inwazji demonów wprost z czeluści piekieł. Moment, gdy śmiecący i brudzący homo sapiens miał wreszcie zostać zastąpiony przez rogatych nieprzyjaciół z zaświatów był tuż tuż. Tak się jednak złożyło, że pomimo, iż parzystokopytnym rogaczom kibicowała cała biosfera, ostatni obrońcy Londynu zdołali schronić się w gigantycznym labiryncie tuneli metra. Ruch oporu kierowany przez masonów, wyklętych od czci i wiary przez niemal wszystkie betonowe stowarzyszenia, zdołał przetrwać. Z pomocą ostatnich potomków templariuszy, wytrenowanych w zwalczaniu wszelkiego, co rogate, możesz stanąć do walki o to co najdroższe, czyli wygodne życie na powierzchni, po której w najlepsze chodzą teraz różnorakie bestie. Historia nie jest więc specjalnie skomplikowana i w zupełności wystarczy jako tło do całkiem przyzwoitej nawalanki z gatunku siecz i rąb. Jeśli ktokolwiek łudził się, że Hellgate to MMORPG z dodatkową opcją single, niech porzuci wszelką nadzieję – gra, owszem, posiada pewne elementy rzeczonej kategorii, ale nie wychodzi poza ramy narzucone przez aksjomat zawierający się w zdaniu: zabij go, zanim on zabije ciebie. Zarówno tryb dla jednego gracza, jak i multiplayer pokrywają się ze sobą i rozgrywają w dokładnie tych samych miejscach. Można więc swobodnie stwierdzić, że opcja dla wielu graczy to nic innego jak standardowy co-op, gdzie łączymy swoje siły z innymi graczami, by skuteczniej drażnić biesy.

Do wyboru mamy kilka klas podzielonych na profesje, które określają zarazem styl i charakter rozgrywki. Mistrz mieczy czy strażnik idealnie nadają się dla trybu dla jednego gracza, ale już inżyniera trudno wyobrazić sobie w innej roli niż typowo pomocniczej. Oczywiście znajdą się gracze, którzy będą umieli odnaleźć się w każdej roli i dla nich będzie to już tylko kwestia gustu. Ważne jest przede wszystkim to, że Hellgate, w przeciwieństwie do innych przedstawicieli gatunku, możemy przełączyć widok z trzeciej na pierwszą osobę. Jeśli więc wybierzemy postać strzelca, wtedy dominującym trybem będzie właśnie fpp, ale już mistrz mieczy częściej będzie oglądał swojego bohatera zza pleców. Akurat ta cecha gry czyni Hellgate tytułem wyróżniającym się na tle izometrycznych braci z tego samego podwórka. Gra dzieje się zarówno na powierzchni jak i w podziemiach, ale zawsze zachowany jest podstawowy podział na stacje metra stanowiące bezpieczne enklawy i całą resztę świata, gdzie roi się od potworów. Na stacji dostajemy zadania, kupujemy ekwipunek, dokonujemy modyfikacji itd., a w opcji dla wielu graczy łączymy się w grupy. Tak jak ongi w Diablo, tak w Hellgate każdy nowo poznany rejon jest generowany losowo zarówno jeśli chodzi o rozkład pomieszczeń, potwory, jak i znalezione przedmioty. Ma to swoje wady i zalety, ale po kilku godzinach rozgrywki i tak przestaje mieć to specjalne znaczenie, gdyż przyzwyczajamy się do widoku podziemi, kanałów i ruin.

Także jak w życiu – ich jest zwykle więcej,

To naturalne jednak, że żaden program nie stworzy świata lepiej niż zaprawiony scenarzysta, tak więc jednym nie zrobi to różnicy, a innym będzie doskwierać brak jakichkolwiek urozmaiceń i niespodzianek. Nie rozkład uliczek czy korytarzy jest jednak najważniejszy, ale to, co w nich, oprócz młócenia potworów, robimy. Otóż najgorsze jest to, że nic nie robimy. Pierwszym rażącym od pierwszych minut problemem Hellgate: London są właśnie niezwykle monotematyczne zadania. Trzeba się sporo nagłowić by poszukać współczesnej gry, w której większość zadań brzmi tylko i wyłącznie: zabij n potworów tego, czy tamtego rodzaju i tak w kółko. Oczywiście, na pewno znajdą się gracze, dla których ideą fix będzie właśnie wymiatanie potworów aż do rozwalenia lewego przycisku myszki, ale nawet oni powinni w końcu zwrócić uwagę na kolejny fatalny błąd koncepcyjny Hellgate. Parafrazując myśl pewnego filozofa, oczywistą oczywistością jest, że rdzeń każdej gry z gatunku bij zabij stanowi właśnie system walki. Jeśli on szwankuje, szwankuje cała reszta. W przypadku Piekielnych Wrót autorzy uznali widocznie, że miłośnikom tego typu tytułów w zupełności wystarczy jeden rodzaj ataku opierający się na zwykłym kliknięciu. Można przymknąć oko na brak uników czy zasłaniania się tarczą, ale żeby serwować graczom jeden backhand mieczem i na tym koniec?

Paradoksalnie, mimo bardzo uproszczonych potyczek, cała reszta systemu walki funkcjonuje dość sprawnie. Jeśli ktoś lubuje się w poszukiwaniu niezliczonych ilości wszelkiego żelastwa, to w Hellgate poczuje się jak w niebie. Przedmiotów, które możemy znaleźć jest wprost bez liku, a jakby tego było mało, możemy je na kilka sposobów modyfikować. Rozbudowany jest też bestiariusz i na ilość napotkanego ohydztwa trudno narzekać, choć stosunkowo niski poziom trudności i bardzo uproszczona walka, sprawiają, że z czasem przestajemy zwracać uwagę, przez kogo jesteśmy atakowani, ślepo przedzierając się przez hordy nieprzyjaciół. Sytuację pogarsza fakt, że stwory są bezmózgie i coś takiego jak sztuczna inteligencja ich zwyczajnie nie dotyczy. Niezależnie czy jest to zombie czy potężny demon ich reakcja będzie identyczna – bieg bykiem w kierunku bohatera. W efekcie gra staje monotonna, a jedynym wysiłkiem, jaki należy włożyć w osiągnięcie sukcesu jest… klikanie. Nawet z zamkniętymi oczami.

Czy to czasem nie są ręce Barreta z FFVII?

Rozwój bohatera jest zaczerpnięty z gier MMORPG – mamy typowe dla gatunku współczynniki, takie jak siła czy żywotność oraz drzewko umiejętności, które oferuje różne ścieżki rozwoju. Szkoda tylko, że nie przekłada się to na rozgrywkę i odpowiednio zaplanowany rozwój naszej postaci jest właściwie niepotrzebny. Wszystko i tak sprowadza się to siekaniny, z której wyjdziemy zwycięsko klikając lewym przyciskiem myszy wystarczająco szybko. Tryb multiplayer jest wprawdzie darmowy, ale nie zmienia jakości rozgrywki na tyle mocno, jakby się można po tego typu grze spodziewać. To właściwie wciąż ta sama gra; wykonujemy te same łatwe zadania z grupą innych ludzi, a wspomniane już wcześniej wady systemu walki sprawiają, że tylko najbardziej wytrwali zostaną w Londynie na dłużej. Jeśli ktoś ma ochotę, to ma możliwość uiszczania comiesięcznej opłaty w wysokości niespełna dziesięciu dolarów i cieszyć się dwukrotnie większą sakwą na przedmioty, dzierżyć specjalne bronie (spora przewaga w walkach gracz kontra gracz) i korzystać wielu innych udogodnień.

Graficznie Hellgate prezentuje się lepiej na zdjęciach niż w rzeczywistości. Nie znaczy to wcale, że jest brzydki. Wręcz przeciwnie, niektóre lokacje są nieźle dopracowane i mają swój klimat. Rzeczywistość zdemolowanego przez demony świata prezentuje się raczej w smutnych barwach i całkiem dobrze zostało to pokazane w grze. Postacie bohaterów w zbliżeniach także wyglądają atrakcyjnie, a jeśli dysponujemy mocnym komputerem możemy nasycić wzrok dodatkowymi efektami graficznymi spod szyldu Directx10. Oczywiście znajdziemy tu i ówdzie rozmazane tekstury, ale tak naprawdę przeszkadza głównie bardzo słaba animacja i dotyczy to właściwie wszystkiego, co porusza się w świecie Piekielnych Wrót. Ruchy postaci i potworów sprawiają wrażenie niedopracowanych, a środowisko, jeśli nie liczyć eksplodujących beczek i rozpadających się kartonów, jest w całości nieinteraktywne. Musimy tez liczyć się z tym, że Hellgate w swoich najwyższych ustawieniach wymaga bardzo mocnego sprzętu, a nawet jeśli nim dysponujemy, zdarzą się sytuacje gdzie gra z miarę płynnej zamieni się w prezentację slajdów. Budżetowe cięcia widać (a raczej słychać) w oprawie dźwiękowej gry. Jeśli muzykę można jeszcze zaakceptować, to trudno pogodzić się z faktem, że głosy są podłożone tylko symbolicznie. Można to wybaczyć twórcom World of Warcraft, gdzie ilość zadań jest wprost niezliczona, ale w przypadku Hellgate jest ich znacznie mniej, więc można by się pokusić o coś więcej niż dwa słowa na powitanie.

Hellgate: London jest trochę jak ładna dziewczyna (lub facet, by uniknąć seksizmu), z którą nie ma niestety o czym rozmawiać. Mimo dużej ilości potworów, zadań i przedmiotów, to gra nie wymaga od gracza właściwie niczego. Jeśli to miał być dobry RPG akcji, to dlaczego nie ma w nim interesujących misji, których poziom nie sprowadzałby się jedynie do znalezienia ucha demona lub pokrojeniu iluś tam zombie? A jeżeli mieliśmy otrzymać przyzwoitą rąbankę, to wypadałoby chociaż, by walka sprowadzała się do czegoś więcej niż naciskanie jednego przycisku myszy, gdyż podobne atrakcje zapewni nam każdy system operacyjny. Jeżeli jednak ktoś jest w stanie przymknąć oko na wyżej wymienione błędy, zebrać kilku znajomych i po prostu dobrze się bawić niszcząc setki różnorodnych potworów w mrocznych zakamarkach londyńskiego metra, to Hellgate może być na swój sposób atrakcyjny. Do rozważenia.

Maciej „Shinobix” Kurowiak

PLUSY:

  • Bogaty bestiariusz.
  • Duża ilość ekwipunku.

MINUS:

  • Niski poziom trudności.
  • Mało zróżnicowane zadania.
  • Niedopracowany system walki.
Hellgate: London - recenzja gry
Hellgate: London - recenzja gry

Recenzja gry

Hellgate: London jest trochę jak ładna dziewczyna (lub facet, by uniknąć seksizmu), z którą nie ma niestety o czym rozmawiać. Mimo dużej ilości potworów, zadań i przedmiotów, to gra nie wymaga od gracza właściwie niczego.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.