Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 29 lipca 2005, 09:21

Darwinia - recenzja gry

Dziwny to produkt. Niby stworzony w XXI wieku, a bliżej mu do pozycji sprzed dziesięciu lat. Nie ma żadnych wątpliwości, że jest to gra dla wymagających użytkowników. Nie oferuje wodotrysków, ale w zamian daje rzecz niezwykle pożądaną – oryginalność.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

W 1996 roku ukazała się gra, która choć nie podbiła światowych list bestsellerów, złotymi zgłoskami zapisała się w historii „przygodówek”. Program nosił nazwę The Neverhood i był pierwszym poważnym projektem potężnego koncernu, jakim jest dziś Dreamworks. Nie zobaczyliśmy w nim rewolucyjnego interfejsu, zaprezentowane przez scenarzystów zagadki nie wywołały szoku wśród największych firm od lat wyciskających ostatnie soki z gatunku. Cóż więc w omawianej grze było takiego pasjonującego? Przede wszystkim klimat. Perypetie ulepionego z plasteliny ludzika, przemierzającego stworzony z tego samego materiału świat zniszczyły mnie dokumentnie. W wykonującym śmieszne i niezdarne ruchy Klaymenie można było się zakochać. Takiego samego uczucia doznałem po pierwszej sesji z Darwinią.

Porównać Darwinię do kolejnego, zwykłego RTS-a, to obelga. Produkt firmy Introversion Software co prawda kopiuje znane od lat patenty, ale czyni to w tak interesujący i oryginalny sposób, że wymyka się zbitej masie ogromnej ilości produkcji, które już dłuższy czas zalewają rynek w zastraszającym tempie. Zacznijmy jednak od początku...

O co tu chodzi?

Fabuła programu koncentruje się wokół nietypowego świata, świata sieci komputerowej, w której niejaki doktor Sepulveda stworzył wirtualne królestwo o nazwie Darwinia. Kraina zamieszkana jest przez małe, dwuwymiarowe sprite’y, pod wieloma względami przypominające prawdziwych ludzi. Stworki potrafią wykonywać rozkazy i podejmować różne działania. Mają też elektroniczne dusze, które są im niezbędne do egzystencji. Sepulveda dzielnie opiekował się swoim zerojedynkowym „potomstwem”, pełniąc funkcję Boga. Niestety nie przewidział on, że ten piękny i malowniczy świat może zostać zaatakowany przez wirusy. Czerwona zaraza wykorzystując lukę w systemie wdarła się siłą do Darwinii, podbijając większość stanowiących wirtualny park wysp i spychając mieszkańców do podziemia. W tym momencie do akcji wkraczasz Ty, graczu. Twoje zadanie wydaje się proste. Musisz zniszczyć wirusy i tym samym uratować Darwinian od całkowitej zagłady.

Nasze dzielne komando walczy z wirusami.

Twoim jedynym przyjacielem w walce o przyszłość zielonych „ludzików”, a zarazem przewodnikiem po wirtualnym świecie Darwinii, jest doktor Sepulveda. Nie będzie on bezpośrednio uczestniczył w potyczkach z wrogiem – zajmie się natomiast opracowywaniem nowych programów, które pomogą osiągnąć Ci stawiany przez grę cel. Podobnie jak w innych RTS-ach, tak i w produkcie Introversion Software znajdziemy rozbudowaną kampanię, podzieloną na kilkanaście misji. Gra rzuca nas po kolejnych wyspach wirtualnego parku, gdzie musimy wykonać określone z góry zadania. Jeśli zmagania w danym rejonie zakończymy sukcesem, ujawniane są kolejne terytoria, które możemy podbijać w dowolnym porządku.

Początkowo wydaje się, że Darwinia ogranicza się tylko i wyłącznie do eksterminacji wirusów. Owszem, głównym punktem zmagań jest walka, ale wraz z rozwojem sytuacji, Sepulveda wynajdzie nam cele poboczne. Może to być np. przeprowadzenie Darwinian z jednego miejsca do drugiego, otworzenie wszystkich bram do kolejnych terytoriów, czy też uruchomienie i zagospodarowanie rozrzuconych tu i ówdzie instalacji, przynoszących określone profity w przyszłości. W tym ostatnim przypadku będziemy musieli skorzystać z pomocy zielonych sprite’ów. Gracz nie może samoistnie uruchomić jakiegokolwiek urządzenia, sam nie tworzy też budynków – aby to zrobić, należy doprowadzić „ludzików” na miejsce – oni zajmą się resztą.

Gramy!

Aby móc działać, gracz musi stworzyć wpierw programy. Ich liczba jest początkowo ograniczona jedynie do produkcji piechurów, ale wkrótce – wraz z badaniami Sepulvedy (o których zresztą decydujemy my sami) – szybko się to zmieni. Żołnierze to podstawowa jednostka do walki z wirusami. Gracz kontroluje ich podobnie jak w starym programie o nazwie Cannon Fodder. Lewym przyciskiem myszy przesuwamy ich z miejsca na miejsce, natomiast wciskając prawy klawisz uruchamiamy broń laserową, której wiązki posyłamy w wybranym przez siebie kierunku. Oprócz piechurów, w późniejszych misjach pojawiają się także inne jednostki. Najważniejszymi są bez wątpienia inżynierowie, którzy zbierają „dusze” poległych wirusów i w specjalnych generatorach zamieniają je w Darwinian. Są też ruchome działa strzelnicze, pozwalające prowadzić ciągły ogień w kierunku wroga. Aby móc wykorzystać drzemiącą w nich moc, trzeba najpierw zaopatrzyć je w załogę złożoną z mieszkańców wirtualnego świata. Z racji tego, że jest to duża pomoc w utrzymaniu atakowanego przez wirusy terytorium (a gracz potrafi obsługiwać tylko jedną jednostkę naraz), szybko przekonasz się o potrzebie produkcji nowych Darwinian, gotowych do obsługi wszystkich wynalazków, na jakie natrafisz podczas tej jedynej w swoim rodzaju przygody.

Oficerowie pozwalają utrzymać nieostrożnych Darwinian w ryzach.

Oczywiście wroga armia nie będzie biernie przyglądać się z boku, jak coraz śmielej poczynasz sobie w świecie Darwinii. Z misji na misję rośnie ilość wojsk, jakie wysyłane są przeciwko Tobie, a także ich rodzaj. Do klasycznych, dwuwymiarowych wirusów przyłączają się śmiertelnie niebezpieczne dżdżownice, potrafiące wykonywać potężne skoki pająki, a także lewitujące nad mapą stwory, produkujące nowych wojowników z prędkością światła. W walce z czerwoną zarazą szybko przestają wystarczać klasyczne lasery, dlatego Sepulveda wyposaży Cię w inne środki zagłady, np. granaty, niszczące wszystko w promieniu kilku metrów oraz rakiety, niezwykle skuteczne przeciwko najgroźniejszym odmianom wirusów. Gracz sam decyduje o rodzaju uzbrojenia, w jaki chce wyposażyć swoich podwładnych. Robi to tradycyjnie, wykonując odpowiednie programy.

Darwinia to gra, która na początku nie oferuje zbyt wiele. Kolejne elementy ujawniane są stopniowo i tyczy się to zarówno celów misji, jak i oferowanych przez Sepulvedę możliwości walki z wirusami. Przyznam szczerze, że w tej kwestii programiści z Introversion Software zaimponowali mi. Zawsze kiedy wydawało mi się, że gra pokazała już wszystkie możliwości, do głosu dochodziły kolejne nowości, pozwalające cały czas podtrzymywać euforię, z jaką niszczyłem niezliczone zastępy obrzydliwie paskudnych wirusów.

W tym miejscu należy wyraźnie zaznaczyć, że rozgrywka ma charakter wybitnie zręcznościowy. Piechurami trzeba zajmować się cały czas, bowiem sami nie potrafią ostrzeliwać wroga. Chcąc więc wykonać inne działania, musimy robić to w ekspresowym tempie. Klikania myszką będzie sporo, a to już niekoniecznie musi przypaść do gustu zwolennikom spokojniejszych pod względem akcji RTS-ów. Mimo to, gra ma do zaoferowania dużo również pod względem taktycznym. Metoda czołgu Stalina w ogóle nie zdaje w Darwinii egzaminu. Gracz musi dokładnie przemyśleć, gdzie ruszyć swoje wojsko i co zaatakować, aby osiągnąć określone profity. Na nic nie zdaje się eksterminacja wroga, jeśli przemykający po polu bitwy inżynierowie nie dysponują generatorem potrzebnym do produkcji nowych Darwinian. W pewnym momencie może się okazać, że bez wytworzenia odpowiedniej liczby jednostek nie będziemy mogli obsłużyć zlokalizowanych na planszy urządzeń i wówczas całą misję trzeba będzie powtórzyć od początku, pamiętając już o zapotrzebowaniu na wirtualną siłę roboczą.

Zarażeni (czerwoni) Darwinianie próbują nam odebrać stacjonarne działo i tym samym zaprzestać eksterminacji skażonych mieszkańców wirtualnego świata.

Oprawa wizualna...

... dla jednych będzie obrzydliwa, inni z kolei będą się nią zachwycać. Muszę przyznać, że trudno odmówić grafikom pomysłów w przygotowaniu wirtualnego świata Darwinii. Wszystkie wyspy zbudowano z siatki polygonów (trójkątów), których nie pokrywają żadne tekstury. Trójwymiarowe instalacje, jakie zobaczymy na mapach, są wręcz obskurne – brak im jakichkolwiek detali. To samo tyczy się postaci wrogów oraz naszych podopiecznych. Jakby tego było mało, w menu gry możemy uruchomić specjalną opcję „pikselozy”, która dotyka wszystkie ruchome obiekty w grze. Nie ukrywam, że całość zauroczyła mnie. Darwinia ma totalnie „odjechany” wygląd i wręcz klasyczny „feeling” – na dobrą sprawę w ogóle nie czuje się, że ten program został wydany w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wręcz przeciwnie, czuć w nim powiew pierwszych w pełni trójwymiarowych produkcji z połowy lat dziewięćdziesiątych.

Jedyne bajery wizualne ujawniają się, kiedy rozpoczynamy walkę. Nie widać tego jeszcze podczas batalii z użyciem lasera, ale kiedy w ruch wchodzą granaty i rakiety, rozpoczyna się prawdziwy pokaz fajerwerków. Wierzcie mi na słowo, wybuch kilku granatów pod rząd, połączony z rozpadaniem się na części największych kreatur i przeraźliwymi hukami dudniącymi w uszach może wywołać u gracza jęk rozkoszy. Tak przynajmniej było w moim wypadku.

Skoro dotknęliśmy kwestii dźwiękowych, warto wspomnieć do końca, co w grze możemy właściwie usłyszeć. Na początek niespodzianka – Darwinia muzykę przewiduje tylko w menu – w dodatku są to ambientowe klimaty. Podczas właściwej rozgrywki nie usłyszymy ani jednej melodii, wszystko odbywa się w ciszy i spokoju, wzmagając atmosferę wyobcowania. W pewnym sensie to nawet lepiej, gdyż podczas walki i tak nie byłoby słychać muzyki. Huk wybuchów potrafi rozerwać membrany w głośnikach i przy okazji zdenerwować wszystkich sąsiadów w promieniu kilku pięter (o ile mieszka się w bloku), a także doprowadzić do szewskiej pasji rodzicieli (o ile przesiadują tuż obok). Wniebogłosy „drą się” również zabijani Darwinianie, a właściwie kot Maddie, którego miauczenie posłużyło twórcom gry do przygotowania wydawanych przez sprite’y dźwięków.

Końcowa ocena...

... może być tylko jedna: Darwinia to niesamowita gra. Zarówno ogólne opracowanie, jak i pomysły dotyczące rozgrywki zasługują na najwyższą notę. Mimo, iż cały czas miałem świadomość przebywania w zupełnie obcym świecie, pokochałem zielonych „ludzików” i z ogromną przyjemnością dążyłem do tego, aby uwolnić ich spod jarzma niewolnictwa. Mało który RTS przyniósł mi ostatnio tak dużo pozytywnych wrażeń, jak właśnie Darwinia. Produkt doskonały niemal w każdym calu.

Każdy kij ma jednak dwa końce. To co podoba się mnie, niekoniecznie musi innym entuzjastom elektronicznej rozrywki. I jak znam życie, z pewnością znajdzie się wielu graczy, dla których oprawa audiowizualna będzie koszmarna, a rozgrywka nieciekawa. Wydaje mi się, że produkt firmy Introversion Software skierowany jest raczej do starszych i nieco bardziej wymagających graczy, a zwłaszcza tych, którzy stawiają oryginalny pomysł ponad wszelkie wodotryski, jakie przynoszą nam inne produkcje XXI wieku.

Darwinia to moim zdaniem ewenement na niezwykle aktywnym rynku RTS-ów i zarazem najdziwniejszy program od czasów The Neverhood, w jaki kiedykolwiek grałem.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

Plusów i minusów nie będzie. To, co dla zwolenników Darwinii może być pozytywem, dla jej przeciwników okaże się negatywem. Ten produkt można albo kochać, albo nienawidzić. Innej opcji nie ma.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Darwinia - recenzja gry
Darwinia - recenzja gry

Recenzja gry

Dziwny to produkt. Niby stworzony w XXI wieku, a bliżej mu do pozycji sprzed dziesięciu lat. Nie ma żadnych wątpliwości, że jest to gra dla wymagających użytkowników. Nie oferuje wodotrysków, ale w zamian daje rzecz niezwykle pożądaną – oryginalność.

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.

Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Nic dziwnego, że to najbardziej wyczekiwana gra na Steamie
Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Nic dziwnego, że to najbardziej wyczekiwana gra na Steamie

Recenzja gry

Polski średniowieczny city builder Manor Lords ma potencjał, by okazać się jedną z najciekawszych gier tego roku. Jak jednak wygląda na początku swojej przygody z Early Accessem? I czy spełnia pokładane w nim nadzieje? Sprawdziłem.