Wielowątkowość nie zawsze jest atutem. Nie musisz zabijać tych szczurów - o sidequestach
- Nie musisz zabijać tych szczurów – w obronie sidequestów
- Wybór należy do gracza
- Wielowątkowość nie zawsze jest atutem
- Najlepsze i najgorsze sidequesty
Wielowątkowość nie zawsze jest atutem
Przyzwyczajeni do wygód i możliwości gracze przestali je doceniać. Wymagania wzrosły i każdy teraz oczekuje intrygujących wątków i spektakularnych scen nawet w przypadku najmniejszych aktywności. Wypada to ciekawie w zestawieniu z sytuacją serialomaniaków czy czytelników, którzy – pozbawieni prawa wyboru – muszą akceptować obrany przez twórcę sposób prezentacji świata i historii. Oni też często kończą rozczarowani i z poczuciem zmarnowanego czasu. W przeciwieństwie do graczy nikt jednak nie dał im wcześniej żadnego wyboru.

Jeśli czytaliście w ostatnim czasie książkę beletrystyczną, prawdopodobnie mieliście okazję zauważyć jej wielowątkowość. Autorzy często odbiegają od głównej historii, by zarysowywać tło czy przybliżyć cechy bohatera i orbitujących wokół niego postaci pobocznych. Czasami nawet robią to, by zwyczajnie podsuwać czytelnikowi mylne tropy, aby ten za moment został czymś zaskoczony. Normalnością są kilkusetstronicowe pozycje w sporej części wypełnione elementami tylko obudowującymi główny wątek. I pomimo swojej funkcji są one obowiązkowe, bo podczas pierwszej lektury nie wiemy przecież, co można pominąć. Dlatego też za pierwszym razem w powieści political fiction poznacie, przykładowo, nie tylko przebieg konfliktu zbrojnego na globalną skalę. Tom Clancy opowie Wam też o wydarzeniach sprzed trzydziestu lat i podsunie wątek machlojek finansowych, do których dochodzi w Rosji. A wszystko to będzie połączone siecią mniej lub bardziej silnych powiązań.
Jako autor powiem, że pomysł książki z opcjonalną zawartością, wydzieloną np. stronami innego koloru, wydaje mi się jednocześnie szalony i genialny. Nie umiem też odpowiedzieć na pytanie, czy w trakcie lektury byłbym w stanie pominąć jakikolwiek fragment. Jednak jestem bardzo mocno przyzwyczajony do czytania od deski do deski.
Marcin Strzyżewski
Z serialami i filmami jest bardzo podobnie. Być może słyszeliście o tak zwanych „B stories”, w których pokazane są na przykład relacje uczuciowe głównego bohatera czy jego problemy rodzinne. Takie wątki pełnią bardzo ważną funkcję w pogłębianiu świata i postaci. Jednocześnie umiejętnie odkładają w czasie ważne wydarzenia, których oczekuje widz, wpływając na dłuższe utrzymanie jego uwagi. Odbiorca znów nie ma tu żadnego wyboru. Chcąc nie chcąc, jest świadkiem nie tylko treningów Rocky’ego i jego walki z Apollo Creedem, ale też życia prywatnego i uczuciowego pięściarza.
Jakość wątków pobocznych w książkach, serialach i filmach bywa różna. W grach też znajdziemy przykłady tych lepszych i gorszych. Często jednak zapominamy, że nawet te słabsze mają swoje dobre strony.
Nie jest tak źle
Zadania poboczne potrafią zrobić z bohatera kuriera, poszukiwacza zaginionych zwierząt i pogromcę gryzoni. Przydzielają mu role nieprzystające zarówno do skali głównego wyzwania, którego się podjął, jak i osiągnięć sprzed zaledwie paru minut. Gdy jednak wyjdziemy poza te podkreślane przez krytyków uproszczenia i schematy, mamy szansę dostrzec pozytywne aspekty nawet najsłabszych i najprostszych sidequestów ze szczurami.
Statystyki nie kłamią – niewielu z nas kończy gry i poznaje całą historię bohaterów. A skoro nawet główne wątki na kilka lub kilkanaście godzin nie potrafią nas zatrzymać przy komputerze czy konsoli, spokojnie możemy założyć, że wiele wirtualnych światów odkrywamy tylko częściowo. Jeśli nie jesteśmy zbieraczami lub nie kusi nas gromadzenie trofeów, zwiedzamy jedynie wycinki stworzonych przez twórców krain. To oznacza, że wielu miejsc nawet nigdy nie ujrzymy na własne oczy. Ominą nas dziesiątki poukrywanych ciekawostek i detali nadających charakter wykreowanym uniwersom. Misje poboczne – wysyłające graczy w obszary, które raczej by zignorowali – choć trochę motywują do podróży. To też naturalny pretekst, by popodziwiać przez moment kunszt twórców, którzy poświęcili czas na wymodelowanie tych wszystkich różnorodnych terenów i wrzucenie tam paru smaczków.

Sidequesty stanowią dobry pretekst, by na chwilę zboczyć z głównego szlaku. A gdy już skierują gracza na nowe ścieżki, zachęcają też do eksperymentowania. Jaka bowiem może być lepsza okazja do wypróbowania alternatywnych strategii walki, innego oręża czy lekceważonych do tej pory zdolności niż podczas dodatkowych zadań zleconych przez NPC? Gdy ważą się losy świata, z reguły korzystamy ze sprawdzonych rozwiązań. Często wręcz wymaga tego od nas sytuacja, bo nowy przeciwnik jest zbyt potężny, by pozwolić sobie na ekstrawagancje. Tymczasem w questach pobocznych presja bywa mniejsza, wyzwanie nie aż tak trudne, a okoliczności bardziej sprzyjające. Idealne środowisko do testów, prawda?
Wielu graczy zupełnie nie dostrzega tych możliwości, skupiając się jedynie na wartości fabularnej dodatkowych przygód. Z jednej strony ocenia się je jako istotny element zabawy, pomijając dobrowolność naszego w nich uczestnictwa. Z drugiej zupełnie ignoruje fakt, na jak wiele pozwalają graczom tworzącym najsilniejszego i najlepszego herosa w danym świecie.
