Śmierć Neda Starka już była. Mam dość seriali i nie wiem, czy jestem z tym sam
Śmierć Neda Starka już była
Niektórzy starsi widzowie się tym przejedli – jak ja. Pewnie, sprawdzenie czegoś nowego lub powrót do kolejnego sezonu ulubionej serii wciąż zdarza się każdemu, ale to już bardziej rutyna i próba odtworzenia dawnych wrażeń. Poza tym spora część z nas stała się bardziej świadomym widzem, potrafiącym uświadomić sobie wszystkie te sztuczki, cliffhangery, które mają nas angażować w seans. Bo wszystkie już na nas zastosowano, nawet te najostrzejsze, w stylu Gry o tron. Dalej się wciągamy, ale z pewną dokładnością potrafimy przewidzieć, nawet w świetnym serialu, kiedy pojawi się jakaś superistotna-komplikacja-która-spowolni-fabułę. I czasem się cieszymy, a czasem przewracamy oczami, bo ile można.
Aura nowości i podjaru wyparowała, gdy poznaliśmy te sztuczki. I pewnie, czasem znów czymś się masowo zainteresujemy, jak Squid Game w zeszłym roku, ale ma to moc głośnego, istniejącego chwilę newsa, który po chwili znika w szumie informacyjnym. Potrafimy się jeszcze złapać na jakąś wyrazistą ideę czy koncept, ale tylko na chwilę, potem ślemy kolejnego zużytego mema z Gry o tron, bo pasuje do większości sytuacji.

Młodsi widzowie zaś urodzili się już w świecie po Lostach i innych gigantach. Albo rośli równo z nimi. Dla nich to naturalne, nie ma o czym gadać w kontekście serialowego zjawiska jako całości, co najwyżej o jakiejś pojedynczej produkcji, vide Euforia albo Sex Education.
Czy to źle? Nie, po prostu mam wrażenie, że seriale weszły do stałego repertuaru człowieka jak nigdy dotąd, rozepchnęły sobie niszę mocno podłączoną do codzienności. Są taką samą rutyną jak przegląd feeda na Instagramie, Fejsie czy Tik Toku.
Prywatnie zaś w pewnym momencie odczułem fizyczne zmęczenie, kiedy miałem siadać do kolejnego serialu, poza może DuckTales i tym dokumentem o facecie z osobowością wieloraką. Po pierwszym odcinku kusi mnie też PeaceMaker, bo to dziecko Jamesa Gunna, ale nie umiem się przemóc. Sprawdzam te seriale, bo muszę, taka praca, ale mam wrażenie, że jeśli robię to poza obowiązkową pulą – wtapiam czas. Chyba że trafię na jakąś zamkniętą w jednym sezonie perełkę w stylu Queen’s Gambit. Ale wtedy ogląda się to jak wydłużony film, a ja wiem, że jakiś finał dostanę. W innym wypadku, cóż… Ryzykuję najcenniejszy, nieodnawialny surowiec, który mogę przeznaczyć na coś innego (z tego samego powodu odpuszczam sobie ostatnio komiksowe superbohaterskie telenowele, które tak kochałem jeszcze dwa–trzy lata temu), nawet sesyjkę w Doom Eternal, która zawsze zagwarantuje mi odrobinkę satysfakcji i wyrzut adrenaliny.

I to nie tak, że nagle wszystko stało się gorsze, kiedyś to było, teraz to nie ma. Kapitalne produkcje zrywające czapki z głów przecież wciąż powstają, czasem nawet wzbudzają zażarte dyskusje – jak choćby Euforia i kwestia substancji odurzających. Na takie The Boys wciąż czekam – nie mam tylko potrzeby poznawać nowości, choć muszę, taka praca. Ale to ja. Giganci VOD rosną w siłę i konsolidują swoje wpływy, o rząd dusz walczy Netflix, Amazon Prime Video i HBO MAX. I ofertę miewają coraz ciekawszą. Zmieniłem się ja (może „my”), zmieniła się rzeczywistość medialna. Przepływ informacji przyspieszył do wycieńczającego tempa, które już naprawdę ciężko znieść.
Coś, co kiedyś mnie jarało – perspektywa długaśnej opowieści, w którą mogę wrosnąć – teraz jakoś mnie odrzuca. Przytłacza. Z dłuższymi grami mam tak samo, choć nie zawsze. Ale seriale to często powstająca na bieżąco masa treści, którą trzeba śledzić cierpliwie przez lata – a rezultat może ostatecznie rozczarować lub zmęczyć w połowie drogi. I nie zawsze będzie sycącym daniem.
Dla kontrastu – wciąż potrafię zajarać się filmem. Taka porcja, choćby trwała trzy (The Batman) lub nawet cztery (Liga Sprawiedliwości Snydera) godziny – jest w stanie mnie przykuć do fotela w kinie lub kanapy w mieszkaniu. W domowym zaciszu najwyżej sobie to poporcjuję. Ale widzę w tym cel, a nawet jeśli wtopię czas, to zdecydowanie mniej. Chcę poznawać nowe treści, formy, dlatego czasem szperam lub korzystam z cudzych polecanek, nawet jeśli to dziwności. Nawet durna rozrywkowa papka w stylu Szybkich i wściekłych potrafi dać mi wystarczająco dużo frajdy. Trochę gorzej czuję się z Marvelem, który do niedawna był dla mnie ważny, ale stał się strukturą zbyt serialową. Zwyczajnie nie chce mi się nadążać za dziesiątką powiązanych i wynikających z siebie filmów. Niemniej jakoś tam to śledzę, a przynajmniej czekam na dwie–trzy produkcje.

Pracuję w mediach, obserwuję znajomych, starszych, młodszych, rówieśników – oraz ich reakcje, porównuję to z tym, jak zachowywaliśmy się, powiedzmy, dziesięć lat temu, jakie artykuły wtedy pisano. Obserwuję też siebie i swoje reakcje. Tak powstał ten tekst. Ze spostrzeżeń, przemyśleń, chęci podzielenia się tematem. Normalnie w tym miejscu wstawiłbym jakąś mniej lub bardziej zgrabną puentę (a może tym razem jej funkcję pełni ramka „Od autora”?). Może podkreśliłaby ona wydźwięk całości, a może dorzuciła jakiś mały zwrot akcji, ale w tym wypadku wolę po prostu zapytać – bo mówię o czymś, co towarzyszyło mi i pomagało kształtować dorosłe życie – też tak macie?
Wszystkie nowości obejrzysz na HBO Max
Amazon Prime Video kupisz tutaj
OD AUTORA
Pewnie mi przejdzie. I tak nadążam za wszystkim, za czym trzeba, bo taka praca, a filmy sprawiają mi wciąż radość, mam kupkę wstydu z potencjalnie świetnymi polecankami od przyjaciół, ale tymi serialami chyba faktycznie jestem przejedzony. No chyba że ALEX HIRSCH WRESZCIE ZROBI NOWY SEZON GRAVITY FALLS, WTEDY BIERZCIE MOJE PIENIĄDZE.
PS. No i zapraszam na mój fanpage oraz instagrama.
ZASTRZEŻENIE
Firma GRY-OnLine S.A. otrzymuje prowizję od wybranych sklepów, których oferty prezentowane są powyżej. Dołożyliśmy jednak wszelkich starań, żeby wybrać tylko ciekawe promocje – przede wszystkim chcemy publikować najlepsze oferty na sprzęt, gadżety i gry.
