- Baldur's Gate - najlepsza ekranizacja RPG, o której nikt nie pomyślał
- Ciemna strona Mocy
- Baby Yoda z Wrót Baldura
Ciemna strona Mocy
Mamy zarys bohaterów i fabuły oraz konflikt i antagonistę. Pora nadać historii trochę głębi, rzucić światło na kilka czynników, które odróżniają letnie, sezonowe kino od przeboju, o którym pamiętamy latami, choć to „tylko” blockbuster. To dusza, cel, zasada projektowania – strategia, która nam przyświeca. Tematy przewodnie filmu. To odpowiedź na pytanie: o czym jest ten film? Jaką ma problematykę? Jeśli wierzyć podręcznikom, wielu scenarzystów od tego zaczyna.

W przypadku „Baldurów” łatwo znaleźć te tematy i się nimi bawić. W tej serii nie brakuje prostych, ale wżerających się głęboko w podświadomość dylematów. Baldur’s Gate pyta, w jakim stopniu definiuje nas pochodzenie i dziedzictwo? Gdzie leży granica człowieczeństwa w obliczu przemocy, straty i ciągłego zagrożenia? Jak rozgraniczyć wrodzone mordercze instynkty i wychowanie?
Było? Było. Ale tworzymy blockbuster, a nie rozprawę filozoficzną. W dodatku mówimy o całkiem aktualnych zagadnieniach. A że tu schowalibyśmy je za czymś, co wyobrażam sobie jako awanturnicze fantasy z przytupem – nie takie tematy żeniono z lekkim tonem. Taki Thor: Ragnarok w przerwie między serwowaniem heheszkowych koktajli z LSD wymierza razy polityce kolonialnej.
To się da pogodzić. Każdy scenariusz, opowieść, każda wyprawa potrzebuje sensownej, niepokojącej ciemnej strony. Czegoś, co kusi, co obiecuje siłę i podpowiada proste rozwiązania, które przez chwilę działają, ale ostatecznie wiodą na manowce. Bo każda historia potrzebuje zarówno konfliktu z otoczeniem, jak i wewnętrznego rozdarcia, swoistego Cienia. W Baldur’s Gate takie elementy byłyby łatwe do zaprezentowania, bo są tam od zawsze. Nawet członkowie drużyny ciągną w różne strony moralnego spektrum – nie mówiąc już o kuszeniu Sarevoka.
Jeśli spojrzeć na tę prostą w gruncie rzeczy opowiastkę z głównego wątku, to mamy tam klasyczne role i motywy, które odnajdziemy w wielu mitach i opowieściach świata. To archetypy, które wyodrębnił Carl Gustav Jung. Na ich podstawie można projektować bohaterów, ich osobowości i wątki niemal z automatu, a potem przetwarzać w swoje wariacje. Znajdzie się tu mędrzec (Elminster), kilkoro tricksterów (Imoen, w drugiej części Yoshimo, Jan Jansen czy Saemon Havarian), mag poszukiwacz wiedzy (Edwin, Dynaheir) i bez liku wojowników.

Do tego Baldur’s Gate bawiło się motywem psychodelicznych snów-prób, nieodzownych przy konstruowaniu fantastycznych opowieści, a całość wsparło wyrazistą symboliką, łącznie z rozpoznawalną czaszką, znakiem Bhaala. Jeśli znajdzie się reżyser, który dobrze rozłoży akcenty i wykorzysta wszystkie te klocki, to nawet lekka wariacja zapadnie ludziom w pamięć.
Archetyp to inaczej pierwotny wzorzec jakiejś postaci, motywu, wydarzenia, historii. Carl Gustav Jung sklasyfikował te archetypy, bo powtarzały się w baśniach, legendach i innych gatunkach. Powtarzały się nawet w snach.
Baldur’s Gate spełnia założenia wypracowane przez jeszcze jednego architekta współczesnej popkultury – Josepha Campbella. Ten pisarz i naukowiec, badając mity i legendy świata, doszedł do wniosku, że wszystkie znane nam opowieści to tak naprawdę jedna i ta sama historia ubrana w różne szaty dostosowane do czasu i miejsca. Wyodrębnił dwanaście etapów podróży bohatera, które w znakomitej większości naszych kultur się powtarzają. Niemal zawsze zaczynamy od jakiegoś status quo, potem pojawia się czynnik, który rzuca bohatera na szlak, często przy tym zostawiając go z traumą. W następnych etapach podróży heros mierzy się z kolejnymi przeciwnościami, własnymi demonami oraz antagonistą, który uosabia te wyzwania (Sarevok pasuje tu idealnie). Po drodze i na końcu przechodzi przemianę, czasem oznaczającą śmierć, nie zawsze symboliczną.
Po co nam jednak takie naukowo-kulturowe pierdoły, gdy przygotowujemy blockbuster? Cóż, wielkim fanem filozofii Campbella był George Lucas, facet, który może nie umie napisać zgrabnego dialogu, ale za to wymyślił Gwiezdne wojny. I wiedział, jak je sprzedać. Star Wars przy wszystkich swoich wadach obecnych od początku, było przecież cholernie chwytliwe. Podobnie jak Władca Pierścieni, co mocniejsze filmy Marvela, Batman, Flash Gordon, Indiana Jones, Xena, Lara Croft. Nawet Walter White z Breaking Bad przebył swoją drogę, tylko rezultat był inny. Możemy lubić te historie lub nie, ale nie odmówimy im rozpoznawalności.
