Vabank
Wady te nie bolą jakoś szczególnie dzięki charakterowi filmu. Dzięki przekonaniu, z jakim Snyder odpala i prowadzi każdą sekwencję. Gość zagrał va banque. Slow motion – tym razem sensownie dawkowane – zabawa klimatem Vegas, przegięte, przypadkowe otwarcie oraz sceny rzezi i rozpierduchy… to wszystko jest głównie zabawą. Dobrze osadzoną w całości, która ma czas na rozpęd (parę razy ma go nawet aż za dużo), dość powietrza i śmiałości, by rozwinąć skrzydła. To wszystko powoduje autentyczny zaciesz, zwłaszcza że prowadzą nas ci prościutcy jak budowa cepa, ale przesympatyczni bohaterowie. Kumpelskie relacje autentycznie radują (zwłaszcza między kasiarzem Matthiasa Schweighöfera i obowiązkowym-kolesiem-z-piłą granym przez Omari Hardwicka).
Całość ma gdzie i kiedy wybrzmieć. Spektakularne ruiny Vegas nadają wydarzeniom niesamowite poczucie skali i klimatu oraz zgrywają się z realizacyjnym szaleństwem, w które Snyder z taką lubością popada. Armia truposzy to barwna zbieranina, w końcu większość ludzi padła tu ofiarą zarazy w trakcie pracy lub zabawy w przybytkach wszelkiej możliwej rozpusty. Zombie-Elvis idzie tu pod rękę z zombie-tancerkami i tygrysem. Bez wchodzenia w spoilery – charakter i podziały w tej grupie też cechują się paroma ciekawymi pomysłami. Może nie oryginalnymi, ale ubarwiającymi i podbijającymi stawkę w fabule. A to, jak zabijają co potężniejsze osobniki, to po prostu poezja. Armię ogląda się najlepiej, kiedy pokazuje, jaki z niej festiwal krwi, przemocy, slo-mo i strzelanin.

Takie filmy nie mogą się cofać. To gatunki narażone na skoki przez rekina. Lepiej brać przykład z nowych części Szybkich i wściekłych, które zamiast się wstydzić, biorą rozpęd, skaczą przez rekina i odlatują w kosmos. Dosłownie lub w przenośni.
Skok przez rekina (ang. jump the shark) – określenie filmowe, moment w historii, gdy fabuła staje się tak absurdalna, że nie da się już od tego uciec.
W tej szarży oczywiście zdarzają się fałszywe nuty, ale dzięki temu, jak została poprowadzona w całości, łatwiej przyjąć Armię z całą gromadką jej głupot. Nabieramy się na te spektakularne iluzje, bo jest w nich siła, impet i – zwłaszcza jak na Snydera – odpowiednie tempo akcji. Coś, czego brakowało nieszczęsnemu Mortal Kombat. Temu nowemu. I okej, ograniczeń budżetowych, których Armia nie miała, raczej by – tak czy inaczej – nie przeskoczyło, ale gdyby przygotowanymi elementami żonglowano z większą rozwagą i inaczej taktowano bijatyki, odbieralibyśmy ten film zdecydowanie lepiej niż tylko jako ciąg easter eggów z pretekstową fabułą i – niestety – równie pretekstowymi walkami.
Dlaczego zestawiam ze sobą te dwa filmy? Na podstawowym poziomie mają podobne założenia i wyszły w małym odstępie czasu. Oba są głupawymi akcyjniakami z dziurawym scenariuszem i powstały, by zachwycić nieco starszych miłośników rzezi i rąbanki. Tylko że Mortal Kombat AD 2021 mogłoby się uczyć, jak ogrywać swoje słabości od Armii umarłych. Do „demolkowego” charakteru całości trzeba podchodzić bez wstydu i trzymać fason do końca. To się Armii zdecydowanie lepiej udało, mimo średniego zakończenia.

Sztos
Armii umarłych nie oglądałoby się tak dobrze, gdyby nie kapitalnie dobrana muzyka. To w głównej mierze przeróbki utworów znanych i kojarzących się z miastem hazardu. Całość otwiera Viva Las Vegas, a potem Snyder serwuje wysłał prezent chyba specjalnie do mnie. Gdy bohaterowie przygotowują się do skoku, leci cover Bad Moon Rising (w oryginale Creedence Clearwater Revival). Cały ten film, mimo brutalności i głupot – a może właśnie dlatego – ma zapewniać pokłady radochy. Bawi się rzeźnią, muzyką, ujęciami, podstawowymi, ale fajnymi bohaterami. Po prostu nikt dawno tak pięknie nie naparzał zombiaków jak drużyna Dave’a Bautisty.
Obraz Snydera jest przestylizowany tak, jak tylko jego produkcje mogą być, ale przy tym sporo tu luzu i pełnej świadomości tego, co się właśnie tworzy. A jeśli dokładnie wiadomo, po co film powstaje, jakie ograniczenia ma konwencja, to można się tym bawić. To jak noc spędzona w Vegas. Mądrości czy pieniędzy z tego nie wyniesiemy, ale wrażenia – na granicy przeładowania – będą niezapomniane. Czasem po prostu trzeba odpalić wysokooktanową, bezrozumną rozrywkę jak Szybcy i wściekli czy właśnie Armia umarłych. Czasem przerost formy nad treścią, tajski masaż mózgu to wartość sama w sobie – zwłaszcza jeśli podaje się to z takim rozmachem jak w nowym filmie Snydera.
OCENA: 8/10
OD AUTORA
Możliwe, że jestem nieobiektywny. Snyder puścił cover jednej z moich ukochanych piosenek – Bad Moon Rising. Uwielbiam ją za katastroficzne, prześmiewczo-desperackie zacięcie i od dawna planuję wykorzystać jako motto książki, jeśli kiedykolwiek odważę się ją napisać. Natomiast puściłem ją sobie w chwili ponurego tryumfu – kiedy zabiłem ostatniego bossa w Dark Souls III. Pasowała do nastroju i otoczki. A, i wykorzystano ją w trailerze Darksiders: Genesis w tak wspaniały sposób... ach, same dobre skojarzenia. I Army of the Dead poprzez zaakceptowanie swojej absurdalności i festiwal przesady dołącza do tej kolekcji.
A użycie cytatu z Ricka i Morty’ego podsunęła mi nieoceniona kumpela, Kasia Huma.
Chcecie pogadać o Armii Umarłych lub Mortal Kombat? Zapraszam na mojego fanpage’a Hubert pisuje oraz instagrama.
