Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość gry 3 sierpnia 2025, 13:42

Jeden pechowy zrzut ekranu może zniszczyć grę w oczach graczy. „Ludzie są bardzo wrażliwi na takie rzeczy”, a „stawka jest niesamowicie wysoka”

Internetowa krytyka graczy potrafi skutecznie wpłynąć na zainteresowanie danym tytułem. Do jej spotęgowania czasem wystarczy jeden niefortunny zrzut ekranu.

Źródło fot. Capcom.
i

Internet ma ogromną siłę, a publikowane w nim materiały mogą realnie wpływać na wizerunek konkretnego produktu. Przekonali się o tym twórcy Monster Hunter: Wilds gra, mimo spektakularnego startu, bardzo szybko straciła impet. Jednym z powodów była narastająca fala krytyki, wywołana między innymi zrzutami ekranu.

Jeden zrzut ekranu może zniszczyć grę

Niedawno prezes Ubisoftu, Yves Guillemot, zwrócił uwagę na wzmożoną krytykę ze strony graczy, która potrafi mieć negatywny wpływ na biznes firmy. Podobnego zdania jest Mat Piscatella, analityk branży gier z Circana (via GamesRadar+).

Jego zdaniem gracze mają dzisiaj dużo alternatywnych sposobów na spędzenie czasu i pieniędzy, dlatego szybciej rezygnują z gier, które nie spełniają ich oczekiwań. Zamiast inwestować w nowy tytuł, mogą wrócić do starszej, stale rozwijanej i dobrze znanej gry.

Na własnej skórze przekonał się o tym Capcom. Monster Hunter: Wilds zaliczyło rewelacyjny debiut – 10 milionów kopii rozeszło się w miesiąc – ale w ciągu kolejnego kwartału sprzedaż spadła do 500 tysięcy sztuk. Gdy problemy zaczęły wychodzić na jaw, fala niezadowolenia szybko się nasiliła.

Wilds to bardzo interesujący przypadek, ponieważ społeczność fanów była tak entuzjastyczna, tak oddana, tak lojalna, że naprawdę tłumnie pojawiła się już pierwszego dnia. Część problemów, które dziś są podnoszone, wyszła na jaw dopiero później – już po tym, jak wszyscy kupili grę. A dzisiejsze kanały komunikacji są ogromne. Jeden znany streamer albo youtuber może, pokazując tylko jeden zrzut ekranu, naprawdę wpłynąć na to, jak gra jest postrzegana, prawda?

Wystarczy jeden zrzut ekranu z bety, przedstawiający postacie z kanciastą geometrią i rozmytymi teksturami, który stanie się internetowym memem. W przypadku MH: Wilds, głośno było o tzw. „origami monsters”, czyli potworach z grafiką w stylu low-poly, które były efektem błędu. Początkowo bawiły, ale po premierze pełnej wersji, w zestawieniu z realnymi problemami z wydajnością, mogły skutecznie zniechęcić kolejne osoby do zakupu gry.

Jest tyle kanałów komunikacji, tyle różnych sposobów przekazywania informacji. Wiele z nich działa w dobrej wierze, ale niektóre może już niekoniecznie, a wszystkie mogą wpływać na to, jak gra jest postrzegana. A jeśli produkcja ma swoją cenę wejścia, a streamer X pokaże jeden zrzut ekranu i powie: „O, to ta gra”, to niestety, ale tak, ludzie są na takie rzeczy bardzo wrażliwi, bo to do nich dociera. A ponieważ koszt wejścia jest, jaki jest, a alternatywy są darmowe – tak, stawka jest niesamowicie wysoka.

Produkcja Capcomu nie jest zresztą jedyną, która przeżyła coś podobnego. Wystarczy przypomnieć premierę Assassin’s Creed: Unity, kiedy to śmiano się z popsutych twarzy postaci. Gra mierzyła się też oczywiście z wieloma innymi problemami, ale ten jeden element zdecydowanie nie wpłynął pozytywnie na jej reputację. Po latach, gdy problem odszedł w zapomnienie, gracze wyrażają się o niej bardzo ciepło.

Tego widoku się nie zapomina. Źródło: Ubisoft. - Jeden pechowy zrzut ekranu może zniszczyć grę w oczach graczy. „Ludzie są bardzo wrażliwi na takie rzeczy”, a „stawka jest niesamowicie wysoka” - wiadomość - 2025-08-03
Tego widoku się nie zapomina. Źródło: Ubisoft.

Warto też zaznaczyć, że Capcom sam sobie nie pomaga niektórymi dziwnymi ruchami. Z jednej strony firma próbuje odzyskać zaufanie graczy, wydając duże aktualizacje do MH: Wilds, a z drugiej rozpoczyna na Steamie sprzedaż cyfrowej ścieżki dźwiękowej z gry w cenie… 346,99 zł. Trudno to nazwać dobrą decyzją.

  1. Recenzja gry Monster Hunter Wilds. Dobry sequel, ale zbyt bezpieczny, by zachwycić

Marcin Bukowski

Marcin Bukowski

Absolwent Elektroniki i Telekomunikacji na Politechnice Gdańskiej, który postanowił poświęcić swoje życie grom wideo. W czasach dzieciństwa gubił się w Górniczej Dolinie oraz „wbijał golda” w League of Legends. Dwadzieścia lat później gry nadal bawią go tak samo. Dziś za ulubione tytuły uważa Persony oraz produkcje typu soulslike od From Software. Stroni od konsol, a wyjątkowe miejsce w jego sercu zajmuje PC. Po godzinach hobbystycznie działa jako tłumacz, tworzy swoją pierwszą grę bądź spędza czas na oglądaniu filmów i seriali (głównie tych animowanych).

więcej