autor: Jerzy Bartoszewicz
Graliśmy w Murdered: Śledztwo zza grobu – co nam się podoba, a co może nie wypalić? - Strona 2
W Murdered intryga zaczyna się od śmierci głównego bohatera – nowej produkcji studia Airtight Games nie można odmówić oryginalności. Mieliśmy okazję wreszcie zagrać i przekonać się, czy ciekawy pomysł wystarczy, by gra była dobra.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Murdered: Śledztwo zza grobu - marne L.A. Noire w Salem
Na plus: Charyzmatyczny bohater

Ronan O’Connor jest policyjnym detektywem z kryminalną przeszłością. Gdy go poznajemy, właśnie umiera. By jego dusza zaznała spokoju, musi rozwikłać zagadkę swojej śmierci i odnaleźć zabójcę. Już sam ten fakt czyni postać bohatera bardzo interesującą, jednak ważny jest również jego sposób bycia i charakter. Wsłuchując się podczas rozgrywki w nieco melancholijne, wewnętrzne monologi Ronana, miałem momentami bardzo silne skojarzenia z postacią innego znanego z gier wideo detektywa, czyli Maxa Payne’a. Bohater Murdered: Śledztwo zza grobu ma zresztą z nim coś wspólnego, bowiem obaj zostali wdowcami w wyniku tragicznych okoliczności. Nic więc dziwnego, że po stracie ukochanej żony O’Connor jest cyniczny i zrezygnowany.
Przeszłość bohatera wydaje się ważna pod względem fabularnym. W bardzo oryginalny sposób została zaprezentowana w postaci pokrywających ciało detektywa tatuaży. Każdy z nich oznacza jeden z przełomowych, nierzadko niechlubnych momentów życia Ronana, co zostało zaprezentowane w bardzo klimatycznym, filmowym wprowadzeniu do gry, ukazującym historię bohatera właśnie w postaci pojawiających się na ciele „dziar”. Łącząc to wszystko z klasycznym dla gatunku ubiorem detektywa, nieśmiertelnym kapeluszem fedora na głowie i papierosem w ustach, twórcom gry udało się stworzyć naprawdę ciekawą i charyzmatyczną postać, którą od razu polubi każdy miłośnik kryminału.