
autor: Przemysław Zamęcki
Gra we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonuje.
Recenzja gry Murdered: Śledztwo zza grobu - marne L.A. Noire w Salem
Dobrych przygodówek w klimacie mocnych thrillerów nigdy za wiele. O ile za temat biorą się profesjonaliści. Seryjny morderca, czarownice, duchy - Murdered: Sledztwo zza grobu miało szansę wytyczyć nowy kierunek gatunkowi.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.

- pomimo wymienionych w minusach wad chwilami potrafi wciągnąć;
- dobrze dobrane i odegrane głosy postaci;
- solidny rdzeń dla przyszłych, bardziej przemyślanych tytułów.
- brak miejsca na faktyczną dedukcję, gra zbyt łatwa, naszpikowana podpowiedziami;
- mało charyzmatyczny główny bohater;
- intryga szyta grubymi nićmi, rozwiązania można bez problemu domyślić się na długo przed zakończeniem zabawy - brak elementu zaskoczenia;
- zbędne, mało ciekawe i przewidywalne, wydłużające tylko nadejście zakończenia, elementy przekradania się pomiędzy demonami i polowania na nie;
- jak na taką tematykę zadziwiająco słaby klimat.
Policyjny detektyw zostaje zastrzelony przez tajemniczego osobnika odpowiedzialnego za serię rytualnych zabójstw młodych kobiet. Morderca jest nieuchwytny, pozostawiając jedynie na miejscu swoich przestępstw dziwny rysunek przedstawiający dzwon. Jego ofiar pozornie nic ze sobą nie łączy...
Miasteczko Salem
Choć powyższy opis wygląda jak zarys scenariusza kolejnego thrillera na koncie któregoś z hollywoodzkich specjalistów od mrocznych opowieści, to tak naprawdę punkt wyjścia do zawiązania intrygi w nowej grze Airtight Studio, odpowiedzialnej do tej pory za tytuły uznawane raczej jako mocno średnie: Dark Void i Quantum Conundrum. Murdered: Śledztwo zza grobu, tworzone pod egidą Square Enix, na ubiegłorocznych pokazach na E3 wzbudziło sporą falę entuzjazmu, jawiąc się jako jeden z ciekawszych przedstawicieli gatunku przygodówek, który co ważne, trafi także na konsole nowej generacji.
Murdered miało być nietypowym thrillerem, stąd głównym bohaterem gry został duch. Ronan O’Connor w przeszłości był złodziejem i obwiesiem, który jakimś cudem, dochrapał się posady policyjnego detektywa. Na samym początku gry widzimy jak zostaje zastrzelony przez zamaskowanego napastnika i umiera. Jednak zamiast iść ku świetlistemu tunelowi jako eteryczna postać musi pozostać na miejscu, aby rozwikłać sprawę Dzwonnika - seryjnego mordercy grasującego w Salem.
Trudno uniknąć dosyć oczywistych spoilerów próbując opisać taką grę jak Murdered. Już chociażby sama wzmianka o tym, że akcja rozgrywa się podczas jednej nocy w miasteczku Salem stanowi jaskrawą podpowiedź dotyczącą tego, co nas czeka w trakcie zabawy. Tak jak Innsmouth nierozerwalnie związane jest z prozą Lovecratfa, tak Salem każdy, kto nie zatrzymał się na etapie wampirzej książki Stephena Kinga, natychmiast skojarzy ze słynnym procesem czarownic mającym tu miejsce pod koniec XVII wieku. To niestety pierwszy z poważnych zarzutów wobec twórców gry, którzy mając do dyspozycji ciekawe tło zrobili wszystko, by przedstawić historię przewidywalną, sztampową i całkowicie pozbawioną elementu zaskoczenia. No bo jak można poważnie traktować końcowy zwrot akcji, skoro już mniej więcej w połowie gry da się, bez większego wysiłku, domyślić zakończenia? I wcale nie chodzi o to, że uważam się za mistrza dedukcji. Intryga jest zwyczajnie tak przewidywalna i okraszona wieloma podpowiedziami, że prawdopodobnie z jej wcześniejszym rozwikłaniem nie miałby większych problemów zmyślny ośmiolatek.
