
Tiny Bookshop Recenzja gry
Booktokowa fantazja o świecie bez Amazona - recenzja gry Tiny Bookshop
A gdyby tak rzucić to wszystko i otworzyć maleńką mobilną księgarenkę, w której będziemy od serca doradzać klientom spragnionym lektury - wykorzystując przy tym własną wiedzę o prawdziwych książkach? Jeśli brzmi to zachęcająco, sięgnij po Tiny Bookshop.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Cozy gaming zaczyna się coraz śmielej rozwijać. Niespieszne, nastawione na kreatywność i relaks pozycje zdobywają coraz większą popularność. Nic więc dziwnego, że debiutujące studio neoludic games z Kolonii postanowiło zrobić grę właśnie tego rodzaju. Tiny Bookshop to spokojna, ale na pewno nie mdła produkcja opowiadająca o tym, co by się stało, gdyby jedno miasteczko zostało przejęte przez książkary.
Na początek kilka słów o kwestiach technicznych. Gra, zgodnie z nurtem gatunku, jest w zasadzie bezproblemowa, jeśli chodzi o sprzęt – powinna spokojnie pójść na wszystkim, co ma jakikolwiek procesor. Poza tym Tiny Bookshop jest naprawdę tiny – waży niecałe 1,3 GB. Nie trzeba mieć dysków zewnętrznych, żeby zmieścić tę pozycję na swoim urządzeniu. Nie będziecie też musiały usuwać żadnego z Waszych 2386 modów do Simsów. Trochę szkoda, że tytuł ten nie wychodzi też w wersji na małe konsole (mała aktualizacja – chwilę po opublikowaniu tej recenzji twórcy ogłosili, że gra ukaże się dziś również na Nintendo Switch; ceny na obu platformach są takie same). Wypada również wspomnieć, iż produkcja ta nie otrzymała polskiej lokalizacji, mimo że pojawiają się w niej tylko pisane kwestie dialogowe. Warto jednak wziąć poprawkę na to, iż przygotowana została przez maleńkie studio, które zapewne dysponowało ograniczonymi zasobami.
Gdzieś już to widziałam
Założenia fabularne Tiny Bookshopu są dość typowe dla tego typu pozycji – osoba z dużego miasta pragnie ucieczki od dotychczasowego życia i trafia do małego, sennego miasteczka, gdzie próbuje rozkręcić biznes. W przeciwieństwie jednak do innych przedstawicieli gatunku tutaj nie tworzymy swojej postaci, bo też i nie ma na to miejsca – naszej postaci w zasadzie nie widać na ekranie, a wszystkie interakcje ze światem odbywają się za pomocą niezbyt częstych wyborów linii dialogowych.
Trafiamy do Bookstonbury, czyli położonej na wybrzeżu maleńkiej miejscowości, w której znajduje się kilka lokacji – port, centrum miasta z kawiarnią czy tutejszy uniwersytet. Również, jak to w takich tytułach bywa, od początku pojawiają się ludzie, którzy chcą nam pokazać, jak wygląda życie w takim miejscu. W Tiny Bookshopie jedną z pierwszych napotkanych postaci jest Fern – redaktor lokalnego dziennika, który na dzień dobry informuje nas, że pojawienie się nowej mieszkanki stanowi atrakcję tygodnia. Wraz z rozwojem gry poznajemy jeszcze kilka innych person, które będą nam prezentowały nowe miejsca lub będą nas prosić o różne przysługi, nie zawsze związane z książkami. Każda z nich ma swoją dość rozbudowaną historię i w inny sposób będzie mogła nam pomóc w prowadzeniu księgarni. Dobór postaci jest różnorodny – mamy tu starszą panią prowadzącą antykwariat, mieszkającego w porcie marynarza czy wiecznie rozgadaną kwiaciarkę.
Wspomniane zlecenia wykonywane dla danej postaci lub wyzwania w ramach konkretnej lokacji zdecydowanie urozmaicają rozgrywkę. Różnią się też trudnością ich zaliczenia. Czasem wystarczy po prostu sprzedawać książki albo doradzać odpowiednim osobom, wtedy zadanie odbębnia się w zasadzie samo. Ale jest część requestów, które sprawiają więcej problemów – dostajemy misję do wypełnienia, nie otrzymując (trochę jak w Stardew Valley) absolutnie żadnych wskazówek, jak temu podołać. Ukończenie lub nieukończenie zadania wpływa na fabułę, jeśli na przykład nie pomożemy jednej z postaci, nie spełni ona jednego ze swoich małych marzeń. Inną opcją jest to, że nie odblokujemy przedmiotu oferującego przydatne efekty.
I to właśnie te większe lub mniejsze questy oraz mające co jakiś czas miejsce wydarzenia – na przykład wpłynięcie do portu wielkiego wycieczkowca – napędzają fabułę w grze. Losy naszej postaci, od momentu przybycia do Bookstonbury, zależą od tego, co dzieje się w miasteczku. A dowiadujemy się tego głównie z dialogów prowadzonych z NPC, chociaż należałoby je nazwać raczej monologami, bo głównie czytamy w dymkach to, co mają nam do powiedzenia mieszkańcy. I – nie ukrywam – bywa to czasem nużące. Zdarzało mi się przeklikiwać niektóre kwestie, gdyż było ich zwyczajnie zbyt wiele. Szczególnie w przypadku Anne, której postać jest na tym oparta – to rozświergotana, młoda osoba, zasypująca nas lawiną nie zawsze potrzebnych informacji.
System czasu w grze też nie jest dość odkrywczy – rok podzielono tu na cztery pory, po 28 dni każda. Nie mają one zbyt dużego wpływu na sprzedaż książek, ale podczas konkretnych sezonów niektóre lokacje mogą być zablokowane, jak na przykład plaża zimą. Pod koniec każdego z nich czeka nas duże wydarzenie, na które warto się przygotować. Na przykład w ostatni dzień jesieni odbywa się Fall Fear Fest, czyli event inspirowany Halloween. Należy wtedy pamiętać o udekorowaniu przyczepy odpowiednimi przedmiotami – pajęczą siecią, świecami czy kociołkiem. Każda taka impreza to też okazja do zarobienia lepszych pieniędzy, bo w danym miejscu zbiera się całe miasteczko. W konkretnie dni tygodnia mają miejsce wydarzenia mniejszej rangi, na przykład targ rybny w porcie czy wyprzedaż w supermarkecie. Warto wtedy udać się do tych lokacji, bo będzie tam tłoczno, co oznacza łatwiejszą sprzedaż książek.
Wszystko, co dzieje się podczas kolejnych dni, oglądamy w widoku 2,5D, a sama gra utrzymana jest w przyjemnej, rysunkowej stylistyce. Podczas godzin pracy, które trwają od wschodu do zachodu słońca, możemy kręcić się po niewielkich lokacjach, przypatrywać ludziom odwiedzającym księgarnię oraz witać się i żegnać z nimi. Obiekty znajdujące się w poszczególnych częściach miasta bywają interaktywne, da się na przykład kliknąć siedzącą na murku mewę, żeby wydała dźwięk, lub przesunąć wózek pod supermarketem. Zdarzają się również postacie powiązane z danymi miejscami – przykładowo pod uniwersytetem spotkamy naukowczynię, która sprawdzi naszą wiedzę z literatury. Obrazu całości dopełnia spokojna, pasująca do klimatu muzyka, która jednak pełni funkcję tła i nie zapada w pamięć.
Ale nie do końca
Dzień zaczynamy od przejrzenia „Bookstonbury Review” (czyli gazety prowadzonej przez Ferna) – można tu sprawdzić prognozę pogody, kalendarz wydarzeń w miasteczku, kupić sezonowe przedmioty do przyczepy, a przede wszystkim uzupełnić zapas towaru. Możemy wybierać z tego, co ktoś w miasteczku sprzedaje – może to być wyselekcjonowana kolekcja powieści Agathy Christie za kilkadziesiąt dolarów albo książki, które ktoś znalazł na strychu i teraz chce się ich pozbyć za grosze lub nawet za darmo.
Przed rozpoczęciem pracy możemy też udekorować swoją księgarenkę, ale w tej grze każdy obiekt – łącznie ze zwierzętami – pełni jakąś funkcję. W ozdabianiu przyczepy nie chodzi zatem tylko o walory dekoracyjne, ma to bowiem także wpływ na to, jakie książki będą się lepiej sprzedawać. Przy przedmiotach pojawiają się dymki z informacjami, na zbyt książek jakiego gatunku mają one wpływ – pozytywny lub negatywny. I tak na przykład czaszka może zwiększyć o kilka procent szansę, że ktoś zainteresuje się powieścią fantasy, ale obniży za to chęć nabycia bajek dla dzieci.
To, jakie książki będą kupowane, zależy też od lokacji, do której się wybierzemy. W porcie nie brakuje chętnych na książki turystyczne, a przy supermarkecie na kryminały i pozycje dla maluchów. Te różnice są jednak dość oczywiste – kiedy pierwszy raz wybrałam się do Cafe Liberte, pomyślałam sobie, że tam pewnie najlepiej będą się sprzedawać klasyczne powieści. I miałam rację. Mimo że zapełniłam całą półkę klasyką, pod koniec dnia klienci narzekali na brak towaru z tej kategorii. Nie bez znaczenia jest też dzień tygodnia – jeśli wybierzemy się na uniwersytet w weekend, na pewno nie rozbijemy banku.
Jedną z najważniejszych rzeczy, które czekają nas przed wyruszeniem do pracy, jest ułożenie książek na półkach. I tu natrafiłam na pierwszy minus gry – nie bardzo mi się bowiem podoba, że nie można wybierać, jakie konkretnie książki będą w sprzedaży danego dnia (później wyjaśnię, że ma to spore znaczenie). Można jedynie zdecydować o tym, jakich gatunków i ile woluminów pojawi się na regale. To oczywiście też ma wpływ na zbyt, bo szanse zainteresowania daną kategorią książek skalują się z liczbą ich egzemplarzy wystawionych tego dnia.
Ogólnie rzecz ujmując – mnogość spraw, na które trzeba zwracać uwagę, jest dość spora, co powoduje, że gra okazuje się całkiem angażująca, oczywiście jak na pozycję typu cozy. Myślę, że twórcom udało się tu znaleźć balans, by wszystko to było mocno zajmujące, ale jednak nie przytłaczające.
Będzie łatwiej, jeśli śledzisz booktoka
Albo skończyłaś filologię angielską. A najlepiej – jedno i drugie. Zdecydowanie jedną z najbardziej cieszących mnie w Tiny Bookshopie rzeczy jest to, że w grze pojawiają się tytuły i nazwiska autorów prawdziwych książek. Są to pozycje z różnorakich gatunków i różnych obszarów zainteresowań. Zarówno te, które są szeroko znane, jak i te bardziej niszowe. Od hitów booktoka, takich jak Przewodnik po morderstwie według grzecznej dziewczynki, po klasykę wydawaną przez małe oficyny, jak chociażby Wilde i Dusza człowieka w socjalizmie (w Polsce ukazała się nakładem Karakteru). Trzeba jednak pamiętać, że są to głównie książki z anglosaskiego kręgu kulturowego. Książka nieanglojęzyczna musi być naprawdę szalenie popularna, żeby warto było szukać jej w grze – znajdziemy tu zatem Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego (nie natrafiłam na żadną inną polską pozycję). Występuje tu też zaskakująco dużo opracowań poświęconych architekturze, takich jak np. W stronę architektury Le Corbusiera.
Niemniej, jeśli taka literatura nie jest Wam całkiem obca, na pewno będziecie czerpać radość z doradzania klientom. To naprawdę przyjemne, kiedy można sprzedawać książki, o których się słyszało i które się czytało, a już szczególnie – gdy są to jedne z ulubionych. Poczułam prawdziwą satysfakcję, kiedy mogłam polecić klientowi mojego ukochanego Frankensteina. A jeszcze większą, kiedy okazało się, że trafiłam w dziesiątkę.
Bo pomaganie osobom odwiedzającym księgarnię to jedno z naszych głównych zadań w ciągu dnia. Nad przyczepą unoszą się dymki pokazujące dokonane zakupy, ale raz na jakiś czas pojawia się wśród nich komunikat, że ktoś potrzebuje porady. Wymagania klientów są czasem dość ogólne, niemniej często dotyczą na przykład tego, jakiej książka ma być grubości. Naszym zadaniem jest wybranie odpowiedniego tytułu z tych, które mamy na półkach. Książki opatrzone są krótkim opisem, ale znajomość danej pozycji usprawnia proces i pomaga lepiej dobrać lekturę. Zwłaszcza że klienci niekiedy lubią nieoczywiste wybory – nawet jeśli proszą o książkę z konkretnego gatunku, zachęcam, by zajrzeć też na inne półki, bo być może na przykład wśród klasyki trafi się coś odpowiedniego. A starać się warto – jeśli jakaś osoba zachwyci się naszą propozycją, oprócz tego, że na pewno kupi książkę, uruchomi pozytywny efekt inspirujący innych klientów do zakupu.
- spokojna, ale nie nudna rozgrywka;
- radość z wykazania się znajomością prawdziwych książek;
- przyjemna oprawa wizualna;
- niewymagająca dla sprzętu i miejsca na dysku.
- brak polskiej wersji językowej;
- brak możliwości wyboru konkretnych książek na sprzedaż;
- czasami przegadane dialogi.
Oczywiście będzie się zdarzać, że wybierzemy źle. Jeśli nie trafimy w czyjś gust, możemy spotkać się z ostrą krytyką. Kiedy poleciłam jednemu klientowi powieść graficzną (która – swoją drogą – spełniała jego oczekiwania), zapytał, czy uważam, że jest weebem.
Tutaj wracam do jednego z minusów gry – jak już wspomniałam, przed rozpoczęciem dnia pracy nie da się wskazać konkretnych tytułów, są one losowo wybierane z danego gatunku. Może się więc zdarzyć, że wśród literatury faktu znajdziemy cztery książki o architekturze, za to ani jednej poświęconej botanice. Potrafi to dość mocno utrudniać doradzanie klientom.
Bookshop AU
Tiny Bookshop to ciepła, ale nie nijaka opowieść o rozwoju napędzanym przez lokalność i wspólnotowość. Na moment faktycznie jesteśmy w stanie uwierzyć w istnienie alternatywnej rzeczywistości, w której jakość i ekspercka opinia są drogą – nie do sukcesu – ale spokojnego życia. W której maleńka księgarenka w kształcie łódki spokojnie dryfuje sobie po oceanie rentowności, nieniepokojona przez kontenerowce Amazona. To też gra, która stawia sobie za cel ściągnąć nas na ziemię. Na pewno nie jest to tytuł, który warto rushować, a wierzcie mi – próbowałam. Niezbyt długie dni pozwalają na niezobowiązującą rozgrywkę, a przerwa po każdym z nich daje chwilę na oddech oraz możliwość zdecydowania, czy wybrać się do jeszcze jednej lokacji, czy może jednak wrócić do właśnie czytanej książki.