Wielki test wersji beta gry Might & Magic: Heroes VII - jakie zmiany zaserwowali twórcy? - Strona 8
Do premiery Might & Magic: Heroes VII zostało już raptem parę dni, przyglądamy się zatem bliżej najnowszej odsłonie tej kultowej strategicznej serii, tworzonej przez Limbic Entertainment.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Might & Magic: Heroes VII - krajobraz po becie
Podsumowanie – jedna noga w przód, jedna w tył?
Tak jak pisałem w czerwcu, kontynuowanie ewolucji serii Might & Magic: Heroes to nieliche wyzwanie – jeden krok w bok za daleko i narażasz się na lincz fanów, jeden za blisko i zostajesz obdarzony przydomkiem odgrzewacza kotletów. Jak wygląda ten taneczny układ w przypadku „siódemki”? Na moje oko Limbic Entertainment jednak bardziej zbliżyło się do kotleta. W tym miejscu pewnie zostanie zadane pytanie: „To powiedz, mądralo, co byś zmienił?” Moja odpowiedź brzmi: nic. A przynajmniej nie sugerowałbym żadnych dużych zmian w mechanice rozgrywki – co najwyżej powrót do mniej złożonego systemu rozwoju bohaterów, lekkie przearanżowanie interfejsu i inne takie drobiazgi. Formuła omawianego cyklu jest już od lat ustalona i próby wynalezienia w niej koła na nowo to chybiony pomysł. W mojej opinii kolejni „Herosi” po prostu muszą być w dużym stopniu „kotletami”, by zasługiwali na miano „Herosów”. Kto chce rewolucji, niech poszuka innego tytułu.
Ale dotyczy to jedynie mechaniki rozgrywki – reszta nie powinna na siłę opierać się biegowi czasu. Kiedy wychodziła „piątka”, wielu fanów serii tarmosiło sobie brody z rozpaczy, zapierając się rękami i nogami przed skokiem w pełne trzy wymiary. A jednak Heroes of Might & Magic V przyjęło się i obecnie przez niejednego gracza stawiane jest na równi z absolutnie kultową „trójką”. Oczywiście dziś nie ma miejsca na takie graficzne przełomy jak te, które dokonywały się prawie dziesięć lat temu, niemniej nie usprawiedliwia to stania w miejscu. Dwuwymiarowe ekrany miast są ładne, ale ileż można się ich trzymać? Bitwy też już nie cieszą oczu tak jak w 2006 roku. Seria Total War pokazuje, że strategie mogą przyprawiać grafiką o szybsze bicie serca, a „Herosi” wciąż trzymają się sztywnego systemu z paroma animacjami dla jednostek na krzyż i – krótko mówiąc – westchnień zachwytu nie wywołują. Na dodatek mamy tu jeszcze te brzydkie statyczne cutscenki – spory krok w tył w stosunku do „szóstki”. Oczywiście oprawa wizualna to prawdopodobnie ostatnie, czym powinna stać strategia, jednak skoro mechaniki rozgrywki nie ma tutaj za bardzo jak modernizować, można byłoby przynajmniej przystroić ją w bardziej przyciągające wzrok szaty.
MULTIPLAYER
Ponieważ wersja, którą testowaliśmy, nie była publiczną betą, nie mieliśmy możliwości sprawdzenia, jak funkcjonuje sieciowy tryb wieloosobowy. Postaramy się zająć tym elementem, gdy będziemy mieli w rękach finalne wydanie gry.
Nie wszystko złoto, co się świeci
Kiedy testowałem Heroes VII w czerwcu, zachwalałem ogólną „herosowatość” gry, a na błędy przymykałem oko, mówiąc sobie: „To dopiero beta, do premiery jeszcze daleko, do września na pewno pozbędą się najbardziej rażących niedoróbek”. A teraz mam w rękach wersję z drugiej połowy sierpnia i... owszem, parę najbardziej chyba przeszkadzających niedoskonałości wyeliminowano, ale co z tego, skoro w grze nadal roi się od błędów? Nie zrozumcie mnie źle – podtrzymuję opinię, że dzieło Limbic będzie hitem i rozejdzie się jak ciepłe bułeczki. Nie jestem jednak przekonany, czy oceny – zarówno graczy, jak i krytyków – będą nastrajać równie optymistycznie jak wyniki sprzedaży. Decyzję o wycofaniu się rakiem z kontrowersyjnych „rewolucji” zaproponowanych w poprzedniej odsłonie na rzecz rozwiązań znanych i lubianych trudno nazwać błędem, ale jednocześnie przy stosunkowo niewielkiej wartości dodanej w „siódemce” i przy jej wizualnym zastoju ciężko mówić o pełnowartościowej kontynuacji. Zamiana Heroes of Might & Magic V czy Might & Magic: Heroes VI na Heroes VII przypomina mi rzucenie jednej dziewczyny dla drugiej o prawie identycznej osobowości jak jej poprzedniczka, która może nam za to opowiedzieć coś, czego wcześniej nie słyszeliśmy, a do tego ma włosy innego koloru i pozornie jest trochę bardziej urodziwa. Niby życie nabiera dzięki temu nieco więcej barw, ale czy warto płacić za to wysoką cenę?