Widzieliśmy grę Stellaris – kosmiczne możliwości w nowym dziele mistrzów strategii - Strona 3
Stellaris to jedna z najprzyjemniejszych niespodzianek targów gamescom. Szwedzkie studio Paradox Interactive po raz pierwszy tworzy grę w klimatach science fiction, ale odnajduje się w nich wyśmienicie – to rozbudowana strategia, powalająca możliwościami.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Stellaris – Paradox podbija kosmos
Walka nie będzie oczywiście jedyną drogą prowadzenia polityki „zagranicznej”. Jeśli nasza rasa wykaże bardziej pokojowe nastawienie, znacznie łatwiej, niż przekonać ludność do nagłej konieczności militaryzacji, będzie wejść w sojusz zwany tu federacją. Na czele związku kilku imperiów stanie prezydent, wybierany przez społeczności każdej z ras członkowskich. Jeśli zostanie nim nasz człowiek, przyniesie to ogromne korzyści, bowiem zyskamy duży wpływ na poczynania całego potężnego sojuszu, mogąc przy tym używać wspólnej floty, zapasów oraz technologii opracowywanych przez innych. Z kolei utrata prezydentury na rzecz przedstawiciela innego imperium będzie wiązać się z oddaniem wiodącej pozycji i koniecznością przekazywania federacji części owoców naszej pracy.
W całym tym zalewie możliwych wydarzeń oraz różnych dróg, jakimi poprowadzimy naszą rasę, znalazło się też miejsce na śladowe ilości oskryptowania. Jak twierdzą twórcy, ich dzieło ma nieformalnie dzielić się na trzy części. Pierwsza, skupiona na eksploracji, trwać będzie, dopóki nie rozwiniemy naszego ludu do takiego stopnia, by sam mógł rozpocząć ekspansję. Druga to właśnie próby stawania jak największą potęgą. Trzecia zaś zacznie się w chwili, kiedy gracz uzyska bardzo dużą przewagę nad komputerowymi przeciwnikami. Wtedy w grze nastąpi moment przełomowy – czy to inwazja obcej cywilizacji, czy potężna katastrofa naturalna bądź bunt maszyn. Jak twierdzą deweloperzy, ma to zapobiec sytuacji, w której gracz ciągnie partię przez kolejne godziny tylko po to, żeby zająć całą mapę i potwierdzić swoje i tak nieuniknione zwycięstwo. Nie oznacza to oczywiście, że w Stellaris nie wygramy nigdy – po prostu na pewnym etapie mocno zmienią się nasze priorytety.

Oprawa wizualna Stellaris prezentuje się przyjemnie. Mapa potrafi oczarować wizerunkami całych układów planetarnych, gwiazd i asteroid, a portrety poszczególnych ras i ich animowane tła bywają naprawdę piękne. Nie zachwycają za to bitwy, którym brakuje nieco szczegółowości – ale na pewno nie można ich nazwać brzydkimi. Za grafikę w nowym dziele Paradoxu odpowiada tradycyjnie już silnik Clausewitz, używany przez studio od 2007 roku.

Interfejs użytkownika jest bardzo rozbudowany, jednak wszystkie informacje są dostatecznie przejrzyste.
Opowiadać o Stellaris to po trosze tak, jakby starać się w dziesięciu zdaniach streścić fabułę Pana Tadeusza – może i da się wskazać podstawowe elementy, ale na szczegóły trzeba by poświęcić znacznie więcej czasu. Po pokazie na gamescomie jestem absolutnie przekonany, że Paradox tworzy coś wyjątkowego w swojej skali. Liczba scenariuszy, jakie mają szansę zaistnieć, jest wprost nieograniczona, a rozbudowa niemal każdego z aspektów gry sprawia, że praktycznie wszystko może doprowadzić nasze imperium do potęgi absolutnej lub natychmiastowego upadku. Na papierze (i nie tylko, bo w Kolonii widzieliśmy też sporo z rozgrywki) Stellaris zapowiada się na tytuł, który prawdopodobnie pozostawi wszystkich konkurentów z gatunku daleko w tyle. Oczekiwania są więc kosmiczne, ale to nie dziwi – jeśli Szwedzi zrealizują wszystkie swoje założenia, otrzymamy strategię naprawdę nie z tej ziemi.