autor: Shuck
Car Tycoon - recenzja gry
Car Tycoon to gra strategiczno-ekonomiczna, w której gracze mogą wcielić się w szefa firmy zajmującej się projektowaniem, konstruowaniem, dystrybucją oraz sprzedażą pięknych samochodów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zanim napiszę cokolwiek mądrego o samej grze, muszę sobie jeszcze przez chwilkę... pam! pam! parara, ta! ta... pam! parara, tam! tam... parararara, di, di, di, di, di... tararara, trutututututu! – posłuchać muzyczki! Stwierdzić, że muzyka w „Car Tycoonie” jest superekstramultifcykaśna, będzie mało i oschle – jest zaku(piii)wyje(piii)sta. Nie mogę sobie przypomnieć, żeby jakakolwiek gra, kiedykolwiek siadła mi na uszy w choćby porównywalnym stopniu. Pewnie jeszcze z tydzień będę odpowiadał na wszelkie próby porozumienia się ze mną: pam! pam! parara, ta! ta... pam! Tę grę trzeba mieć po to tylko, żeby sobie muzyczki posłuchać! To, że sama w sobie jest całkiem wporzo i spoko się w nią ciupie, to sprawa zupełnie marginalna. Koniec recenzji. Że co? Za krótko opowiedziane? Pyrka mnie to z boku. Pam! pam! parara, ta! ta.... pam! parara, tam! tam... parararara, di, di, di, di, di... tararara, trutututututu!
...
?
... pam! pam!
??!?
... hmm... parararara...
No, dobra, napiszę troszku więcej. A wspominałem już, że muzyczka jest git? Parara, ta! ta...
A teraz powaga na trzy, cztery...
Twórcy tycoonów i simów wszelkiego rodzaju, od zawsze, czyli niemal od zarania nieco poważniejszych gier komputerowych, rozpieszczali wielbicieli takiejże rozrywki na wiele sposobów. Niekwestionowanym prekursorem gatunku było rzecz jasna „SimCity”, lecz już z początkiem lat 90-tych lawina podobnych mu gier symulacyjnych narosła do tego poziomu, iż w czwartej lub piątej części „Space Questa” można było kupić w kosmicznym sklepie grę „SimSim” – symulator symulatora. A przecież był to dopiero ledwie początek, po którym tycoony jako takie ruszyły do natarcia – „Railroad Tycoon”, „Transport Tycoon”, „Theme Park” to te najstarsze tytuły, które udaje mi się z pamięci przywołać. Przez ostatnią dekadę gier z tego gatunku namnożyło się dość i jeszcze trochę na zapas, aż doszło do sytuacji, w której doprawdy ciężko wskazać jakąkolwiek gałąź przemysłu czy nawet choćby aspekt ludzkiego życia, w którym by sobie jeszcze nie można było potajkunić. Przykładem na poparcie powyższej tezy, przykładem kuriozalnym acz niestety jak najbardziej zrozumiałym niech się stanie seria kolejnych odsłon „The Sims” – gry, w którą nie grałem i nie zagram, choćby mi za to płacili, dopóki jeszcze jakieś tam swoje ciasne ale własne życie osobiste posiadam. Może zresztą niesłusznie pakuję do jednego worka tycoony razem z simami.
Tak czy owak inaczej rzecz się ma z tycoonami z krwi i kości niejako, czyli tytułami, które pozwalają graczom – na codzień zakutym w małe fiaty i przesiadającym się do niewiele większych mieszkań na dziesiątym piętrze – zabłysnąć w środowisku wielkiej finansjery. A jakiż bardziej zacny i godny prawdziwego finansisty rynek zbytu niż szeroko pojęta motoryzacja, kolejnictwo lub lotnictwo? Przy czym, jak to ujęła Meg Ryan we „Francuskim pocałunku”: „natura chciała, żeby człowiek się poruszał samochodem”. Taki oto przydługi wstęp pozwolił mi dojść do sedna sprawy: ze wszystkich metod zarabiania wielkich pieniędzy najatrakcyjniejszym jawi się projektowanie, produkowanie i sprzedaż samochodów. Twórcy „Car Tycoon” myślą najwyraźniej podobnie, gdyż ich gorące uczucie do czterech kółek przebija z każdego nieomal fragmentu tej miłej gry.