autor: Katarzyna Michałowska
Black Mirror II - recenzja gry
Po kilku latach przerwy powracamy do Black Mirror, by jeszcze raz zmierzyć się z klątwą rodu Gordonów. Czy sequel tej przygodówki jest równie udany jak pierwowzór?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wydane w 2003 roku The Black Mirror, prezentujące losy zmagającego się z rodzinną klątwą Samuela Gordona, zostało przyjęte przez miłośników przygodówek z dużym entuzjazmem. Fabuła była nietuzinkowa, finał raczej zaskakujący, bohaterowie wiarygodni, a całość wciągająca i wywołująca dreszczyk emocji. W zamyśle autorów – firmy Future Games – miała być to historia kompletna, na warsztacie mieli już bowiem kolejną niezłą grę (Nibiru) i nie planowali kontynuacji – tym bardziej, że opowieść o starym angielskim rodzie kończyła się w dość jednoznaczny sposób. A jednak po kilku latach zupełnie inne studio – Cranberry Productions – postanowiło stworzyć Black Mirror II. Oprócz oczywistej radości z powrotu cenionej marki wśród fanów pojawiło się też sporo sceptycznych głosów. Co tu jeszcze wymyślać, skoro wszystko zostało już powiedziane? To jakiś żart czy chęć podpięcia się pod wzbudzający nostalgię tytuł? I przede wszystkim – co z tych zamiarów wyjdzie?
Polscy gracze dość długo musieli czekać, by móc przekonać się o tym we własnym języku, ponieważ rodzima wersja Black Mirror II ukazała się dopiero po ponad roku od pojawienia się gry Zachodzie. Ale bez najmniejszego wahania zapewniam wszystkich, którzy jeszcze nie sięgnęli po tę świetną produkcję – warto dać jej szansę. Nowi autorzy wykorzystali każdy możliwy punkt zaczepienia i nie do końca jasny wątek, żeby powiązać drugą opowieść z pierwszą i nie pozostawić miejsca na jakiekolwiek wątpliwości, czy rzeczywiście otrzymaliśmy prawdziwy sequel i czy obie historie się łączą. Choć początkowo nic na to nie wskazuje...
Oto po 12 latach od pamiętnych wydarzeń spotykamy młodego, przystojnego i sympatycznego Darrena Michaelsa, którego nazwisko nic nam nie mówi, w amerykańskiej (gdzie żeś, ach gdzie, posępny angielski krajobrazie?) mieścinie Biddeford, której nazwa mówi nam jeszcze mniej. Darren jest studentem fizyki, aktualnie na wakacjach u mamusi, podczas których dorabia sobie w zakładzie fotograficznym niejakiego Fullera – chama, gbura, prostaka, wyzyskiwacza i krętacza. Plus parę innych określeń, które dobitnie obrazują charakter wrednego pracodawcy. Słowem – letnia przerwa zapowiada się fatalnie, ale nasz bohater szybciutko przekonuje się, że nuda i użeranie się z upierdliwym szefem to betka w obliczu następnych zajść – nagłej choroby matki, zaskakująco brutalnego, jak na uroczy nadmorski kurort, morderstwa i aresztowania turystki, która bardzo wpadła mu w oko. A to dopiero początek...
Świetnie zawiązana intryga prowadzi nas bowiem w końcu do znajomych okolic. Do Willow Creek, które niewiele się zmieniło, choć ma nowego (a i tak znanego z „jedynki”) właściciela pubu i muzeum w miejscu dawnego lombardu Murraya. Do Ashburry, w którym nie ma już sanatorium, tylko bardzo przyzwoity hotel (szokujący kontrast wobec poprzedniej obskurności tego budynku). Do posiadłości Gordonów w Walii, która niszczeje opuszczona, choć oprócz zamku nadal stoją tu pozostałości pracowni Richarda i rodzinna krypta. Również do pamiętnej latarni morskiej i wreszcie do Black Mirror, gdzie wszystko wygląda niemal tak samo, aczkolwiek teraz na piętrze urzęduje Bates, pojawiła się jedna nowa minilokacja (łazienka), a wejście do nieczynnego skrzydła znajduje się na parterze.
Jak napomknęłam, twórcy bardzo starannie odrobili zadanie domowe i każdy fan pierwszej części od razu rozpozna wszystkie te miejsca, mimo pewnych zmian związanych z upływem czasu czy innych ujęć kamery. Warto też zaznaczyć, że w drugiej odsłonie odwiedzamy także ruiny legendarnej Akademii, która w „jedynce” jest jedynie wspomniana w starej kronice.