autor: Krzysztof Gonciarz
Mass Effect 2 - recenzja gry
Najlepsza kosmiczna przygoda w historii gier wideo, przewyższająca swym rozmachem większość tego typu seriali i filmów – BioWare naprawdę to zrobiło!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
BioWare jeszcze nigdy nie wydało dwóch gier w tak krótkim odstępie czasu. Jeszcze nie opadł kurz po przemarszu Plagi przez nasze twarde dyski, a przed nami kolejna podróż – tym razem w najdalsze zakątki kosmosu. Komandor Shepard powraca w grze eksperymentalnej, ryzykownej, pięknej i genialnej. Usiądźcie wygodnie i czytajcie, bo dziś wkroczycie w świat, o którym nigdy nie zapomnicie.
Pierwsze koty za płoty – fani RPG poczują się zdezorientowani Mass Effect 2. Gdzie jest ekwipunek? Gdzie rozbudowane drzewko umiejętności? Gdzie są statystyki, obrażenia, DPS-y, rzuty, gdzie jest cała matematyczna warstwa dobrego erpega? Nie ma! Jeśli Dragon Age to ArmA II, to Mass Effect 2 to Call of Duty. Rozgrywka uproszczona, bardziej skoncentrowana, lepsza. Tak, nowe przygody Sheparda to reprezentant gatunku, na dźwięk nazwy którego ortodoksi zgrzytają zębami: shooter RPG. Walka jest w głównej mierze zręcznościowa, a babrania się w menusach nie ma tu w ogóle. Możemy nazwać tę grę „okrojonym z mechaniki Wiedźminem” równie dobrze jak „Gears of War z gadaniem”. To bez znaczenia, bo efekt finalny i tak jest znakomity.
Rezygnując z tylu elementów, które na pierwszy rzut oka powinny znaleźć się w tego typu grze, BioWare rzuca wyzwanie wszystkim fanom RPG. Co jest dla Ciebie tak naprawdę ważne: fabuła czy cyferki? Bo jeśli cenisz dobrze opowiedziane historie i nietuzinkowe postacie, w tej grze doznasz absolutu.
Akcja rozpoczyna się mniej więcej dwa lata po wydarzeniach z pierwszej części. W wyniku zaskakujących i zasługujących na przemilczenie zwrotów akcji komandor Shepard zostaje podporządkowany tajemniczej organizacji Cerberus, wyposażony w ulepszoną wersję swojego statku (Normandii) oraz wysłany z misją dalszego zapobiegania inwazji Żniwiarzy na nasz skromny wycinek galaktyki. Nowi pracodawcy Komandora mają kontrowersyjną przeszłość i wyraźnie coś ukrywają. Nie wiemy, czy należy im ufać, a gra wcale nie wymusza na nas bycia w pełni posłusznym. A to tylko jeden z wielu konfliktów, na jakie natrafimy.
Główny wątek fabularny dałoby się pewnie ukończyć w jakieś 15 godzin, co pozostawiłoby nas z odczuciem pewnego niedosytu. Okazuje się bowiem, że to, w czym Mass Effect 2 najbardziej bryluje, leży gdzieś na wysokości wątków pobocznych oraz prowadzenia rozmów z członkami drużyny. Dużą część gry spędzamy na ich rekrutowaniu – Illusive Man wychodzi w końcu z założenia, że Shepard potrzebuje zespołu największych wymiataczy w galaktyce. A każda postać, której CV ląduje w naszej skrzynce odbiorczej, to osobny wątek, osobny konflikt, osobna fabuła! W tej grze nie ma czerni i bieli. Każdy bohater, niczym postać w niezłym filmie, ma swoją przeszłość, sekrety, lęki i błędy na koncie. Konkretny, salariański naukowiec okazuje się być dręczony przez wyrzuty sumienia po przyłożeniu ręki do sterylizacji i wyginięcia prawie całej cywilizowanej rasy. Nasz oficer odkryje przed nami zawiłości związku ze swoim ojcem, a zawodowy morderca po bliższym poznaniu poprosi o pomoc w odbudowaniu więzi z synem. Wątki obyczajowe mieszają się w tej grze ze scenami akcji, tworząc kosmiczną operę mydlaną z prawdziwego zdarzenia. Nie ma lepszego porównania niż „nowożytna” wersja serialu Battlestar Galactica. Bo w tej historii najważniejsza jest postać!