Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 grudnia 2007, 14:12

autor: Marcin Cisowski

Ratchet & Clank: Tools of Destruction - recenzja gry

Ratchet & Clank: Tools of Destruction jest na tę chwilę w ścisłej czołówce tytułów dostępnych na konsolę Sony.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3.

Gry platformowe najlepsze lata mają już za sobą. Święciły triumfy na pierwszych konsolach, będąc najliczniej reprezentowaną grupą wśród wszystkich znanych gatunków gier. Wraz z postępem technologicznym górę nad prostymi zręcznościówkami wzięły pozycje bardziej skomplikowane, hybrydy gatunkowe, których powstanie wcześniej nie było zwyczajnie możliwe. I tak już zostało. Na PeCetach platformery nie istnieją już od wielu lat. Konsola Microsoftu też nigdy nie była jakoś szczególnie wspierana w tym zakresie, posiadając w swojej bibliotece zaledwie kilka tytułów, i to nie pierwszoligowych. Zapomniany gatunek znalazł spokojną przystań na handheldach. Ze sprzętów stacjonarnych jedynie Sony jako tako dbało cały czas o świeże mięso dla wygłodzonych wielbicieli czystego, platformowego szaleństwa. Crash Bandicoot, Ratchet & Clank, Spyro, Jak & Daxter, Sly Raccoon, Ty The Tasmanian Tiger. Wymieniłem chyba wszystkich najsłynniejszych ambasadorów tego rodzaju zabawy na PS2. Wydawać by się mogło, że naturalną konsekwencją polityki wydawniczej będzie masowe przenoszenie tych wszystkich bohaterów w środowisko najmłodszej członkini rodziny Sony. Niespodziewanie na pierwszego reprezentanta platformówek przyszło nam czekać dokładnie rok od premiery.

Ratchet & Clank: Tools of Destruction to bodaj piąta część cyklu, którego bohaterami są sympatyczny futrzak Ratchet i jego kompan Clank – robot, który przez większość czasu asystuje w przygodach z punktu widzenia umieszczonego na plecach balastu. Jak to zwykle bywa, historia kręci się wokół tematu ratowania świata (tu - całej galaktyki) przed cesarzem Tachyonem, tym razem z wyraźnymi wątkami wspominkowymi. Wycieczka mająca na celu dogrzebanie się do korzeni gatunku Lombaxów, którego Ratchet jest ostatnim przedstawicielem, obejmie odwiedziny około pół tuzina planet, każdej o odrębnym charakterze wizualnym i budowie.

Film animowany – takie słowa cisną się na usta tuż po zakończeniu krótkiego intra. Nieśmiało wykonujemy ruchy sixaxisem, sprawdzając czy to jeszcze trwa pre-renderowana animacja, czy już mamy kontrolę nad włochatym pupilem. Z pewnością nie było jeszcze takiego tytułu. Nie było gry, która oprawą wizualną sięga tak daleko w stronę animowanych filmów. Nie widać różnicy między fabularnymi przerywnikami a właściwą rozgrywką. Elementy, z których składają się kolejne środowiska, tekstury, przeciwnicy, są doskonale zaprojektowane, bogate w detale i co najważniejsze spójne. Tła sięgają aż po horyzont, a w kolejnych planach również rozgrywa się akcja, często dla nas istotna. To już nie kolejne plansze zbudowane z gotowych elementów – to interaktywne środowisko, animujący się w czasie rzeczywistym świat.

Po pierwszym ochłonięciu i kilku krokach w olbrzymiej metropolii zabieramy się za eksterminację pierwszych wrogo nastawionych tworów nie do końca zdrowej wyobraźni ludzi z Insomaniac Games. Kraby zapuszkowane w akwariach będących częścią metalowego korpusu – zamiast walczyć zbieramy się z podłogi. A takich momentów będzie całe mnóstwo. Po opuszczeniu miasta trafimy na kolejne planety. Nie dziwi oczywiście, że zadania w ich obrębie sprowadzają się przeważnie do przedarcia się przez hordy przeciwników lub wymyślne środowisko do następnych punktów docelowych – wszak to klasyczna platformówka w starym, dobrym stylu. Czasem poszukamy elementów uszkodzonego statku kosmicznego, uwolnimy porwaną dziewoję, spenetrujemy wnętrze bogatego w informacje superkomputera.

Jakie planety odwiedzimy? Po pierwsze rozciągająca się aż po horyzont metropolia znana z wersji demo. Kolejna będzie dżungla porośnięta dziewiczą florą. W dalszej kolejności będą to stacje kosmiczne, powierzchnie asteroidów (w tym zaśnieżona), planeta wulkaniczna, przywołująca przez cały czas skojarzenia z nową trylogią Gwiezdnych Wojen. Ostatni z Lombaxów weźmie też udział w festiwalu na gigantycznej arenie. Na szczególną uwagę zasługuje kosmiczna enklawa piratów, gdzie wśród całego żelastwa próbują się odnaleźć karykaturalne postaci wilków morskich. Nie zabraknie tam oczywiście kosmicznych okrętów pod banderą trupiej czaszki. Największa zaletą jest tu różnorodność, kolejne lokacje są całkowicie odmienne, co rusz jesteśmy zaskakiwani świeżymy pomysłami, aż do finału. I zastanawiamy się tylko – jak oni na to wpadli :-)?

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.

Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi

Recenzja gry

Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.