Tomb Raider: Legenda - recenzja gry
Mamy do czynienia z jedną z najciekawiej zrealizowanych gier TPP – po latach „przerwy” Lara doczekała się udanej kontynuacji swych przygód, nie można się przy niej nudzić.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Serii Tomb Raider nie muszę (uff... ;-)) chyba nikomu bliżej przedstawiać. Dość powiedzieć, iż Larze Croft w przeciągu kilku ostatnich lat udało się pozyskać naprawdę sporą grupę zagorzałych miłośników... i to nie tylko wśród graczy komputerowych. W pewnym stopniu może się to wydawać nieco śmieszne, gdyż ostatnie tytuły z tej serii były (delikatnie mówiąc) nienajlepsze. W przypadku Tomb Raider: Chronicles mieliśmy do czynienia z powielaniem doskonale znanych już schematów i pomysłów. Angel of Darkness w opinii wielu osób (ja również podzielam to zdanie) utracił z kolei typowy dla całej serii unikatowy klimat rozgrywki. Gdyby tego było jeszcze mało, gra ta cechowała się całą masą wyjątkowo irytujących błędów, w wielu przypadkach utrudniających właściwą zabawę. Omawiana Tomb Raider: Legend powstawała dłużej od swoich poprzedników, dając jednocześnie nadzieję na odbudowanie nadszarpniętej przez tych kilka ostatnich lat reputacji całej serii. Teraz, po premierze finalnej wersji gry, mogę jednoznacznie stwierdzić, iż mamy do czynienia z jedną z najciekawiej zrealizowanych gier TPP. Nie określiłbym jednak tej gry mianem najlepszej części Tomb Raidera. Przemawia za tym wiele różnych czynników, o których szerzej opowiem już za kilka chwil. A więc... zapraszam na kilkunastominutową randkę (dla niektórych w ciemno) z seksowną panią archeolog. :-)
Bardzo często zdarza mi się w recenzjach dogłębnie poruszać kwestię jakości wątku fabularnego danej gry. W przypadku Tomb Raider: Legend zostałem jednak zmuszony do obrania nieco odmiennej taktyki działania. W poprzednich odsłonach kultowej serii najczęściej było tak, iż element ten nie odgrywał istotnej roli. Producenci przeważnie ograniczali się do przygotowania kilkunastu standardowych scenek przerywnikowych, poprzedzających większość z przygotowanych poziomów. Stanowiły one jedynie pretekst do odwiedzenia danej lokacji, celem zdobycia jakiegoś artefaktu czy wykonania innej ważnej czynności. W recenzowanej grze mamy jednak do czynienia z nieporównywalnie bardziej rozwiniętym głównym wątkiem. Sądzę więc, iż najlepiej będzie, jeśli skupię się wyłącznie na najistotniejszych faktach, gdyż nie chciałbym nikomu zepsuć przyjemności z odkrywania kolejnych szczegółów fabuły, a o przypadkowy spoiler w takich sytuacjach nie jest trudno. Dość powiedzieć, iż główny wątek fabularny gry opiera się w dużej mierze na legendzie Króla Artura, a także na słynnym mieczu o nazwie Excalibur. Warto jednocześnie zaznaczyć, iż producenci Legend wiele elementów zaprezentowali z ‘własnego punktu widzenia’. Nie ma tu więc mowy o powielaniu pewnych schematów, doskonale znanych z filmów czy książek.
Kolejny mocny punkt gry w bezpośredni sposób powiązany jest z rozwojem przedstawionego wyżej wątku. Generalnie chodzi o to, iż zdecydowana większość podejmowanych przez główną bohaterkę czynności ma jakiś sens. W poprzednich odsłonach serii Tomb Raider niejednokrotnie zdarzało się tak, iż wyruszaliśmy do kolejnych lokacji bez podania wyraźnego celu takiej wizyty. W recenzowanej produkcji o czymś takim nie ma mowy. Producenci gry zadbali oczywiście o to, żeby właściwa przeprawa nie była zbyt prosta, aczkolwiek na takie rzeczy w trakcie właściwej zabawy nie zwracałem zbytniej uwagi. Co więcej, przeważnie byłem bardzo zmotywowany do dalszej zabawy, chcąc jednocześnie zapoznać się z nowymi szczegółami fabuły. Można więc śmiało powiedzieć, iż pod tym względem Tomb Raider: Legend zdecydowanie nie zawiodła, a w pewnym stopniu przewyższyła nawet osiągnięcia swoich poprzedników.