Recenzja gry Bannerlord - lepsza piaskownica niż RPG
Gra Mount & Blade 2: Bannerlord opuściła Early Access, lecz Early Access nie całkiem opuścił dzieło studia TaleWorlds Entertainment. Naprawiono multum rzeczy, a w grze można spędzić setki godzin, ale pełen potencjał tej produkcji pokażą dopiero mody.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Po ponad dwuipółrocznej dostępności w Early Accessie wreszcie przyszła pora na właściwą premierę gry Mount & Blade 2: Bannerlord. To dość długi okres – tym bardziej że wcześniej produkcja ta powstawała przez mniej więcej dekadę. O ile po tym dziesięcioleciu można było zadać twórcom ze studia TaleWorlds Entertainment pytanie, co oni, do kroćset, robili przez taki szmat czasu – tak jak uczynił to Marcin Strzyżewski – to w ciągu ostatnich trzydziestu jeden miesięcy mogliśmy bacznie przyglądać się ich pracy dzięki regularnym aktualizacjom.
Za sprawą kolejnych „łatek” wprowadzono na tyle dużo zmian – znacznie częściej małych niż dużych, choć i tych nie brakowało – że są one widoczne już na pierwszy rzut oka. Sporo rzeczy dodano, inne naprawiono i usprawniono. To ostatnie dotyczy między innymi optymalizacji, która w 2020 roku pozostawiała wiele do życzenia. Dziś w Bannerlorda da się grać bez większego problemu nawet na kilkuletnim sprzęcie – i to w wysokich ustawieniach. Wiele z zaimplementowanych zmian można określić mianem jakościowych (ang. quality of life changes) – nie wywracają one gry do góry nogami, ale sprawiają, że obcuje się z nią łatwiej, przyjemniej i bardziej intuicyjnie.
Ogólna koncepcja Mount & Blade nie zmieniła się jednak nawet na jotę. Tę swoistą stagnację można postrzegać jako wadę, choć ja twierdzę, że to zaleta. Albowiem pomysł na tę serię od początku był i wciąż pozostaje genialny. Nie ma drugiej tak przepastnej quasi-średniowiecznej piaskownicy, która bez reszty wciągałaby mieszanką strategicznego zarządzania oraz erpegowego systemu walki. To jedna z tych produkcji, które – jeśli już złapią nas w swoje sidła – nigdy do końca się nie nudzą i wystarczają nie na dziesiątki, ale na setki godzin.
Nowa piaskownica, stare zabawki
- kapitalna rozrywka nawet na setki godzin;
- potrafiące zapierać dech w piersiach walne bitwy;
- wiele usprawnionych bądź naprawionych mechanik;
- niezwykle satysfakcjonujący system walki;
- dobrze zbalansowana ekonomia gry;
- zatrzęsienie mieczy, pancerzy i ekwipunku – każdy znajdzie tu coś dla siebie;
- optymalizacja bez większych zastrzeżeń;
- bardzo czytelna mapa świata;
- wreszcie działający tak, jak powinien, system rozwoju postaci;
- niewybrakowany angielski dubbing i polska lokalizacja w formie napisów (choć do ideału nieco im obu brakuje);
- wyeliminowano masę błędów...
- ...niestety, czasami ma się wrażenie, że drugie tyle zostało;
- pozostawiająca sporo do życzenia SI – zwłaszcza na późnym etapie gry;
- wadliwy system dyplomacji;
- mała różnorodność zadań pobocznych;
- wątek główny, którego równie dobrze mogłoby nie być;
- chciałoby się nieco bardziej pogłębionych relacji z ważnymi NPC.
Zaraz po uruchomieniu gry uwagę zwraca nowe intro oraz polska wersja językowa. Wprowadzono ją na początku bieżącego roku. Doskwierały jej wówczas liczne problemy, takie jak nieprawidłowo odmienione końcówki słów czy całe nieprzetłumaczone kwestie. Miałem nadzieję, że owe mankamenty zostaną wyeliminowane w pełnej wersji Bannerlorda, ale tak się, niestety, nie stało. Różnej maści „baboli” jest obecnie może nieco mniej, niż było w styczniu, ale wciąż na tyle dużo, by nadal raziły. Niemniej lepsza taka polonizacja od konieczności grania po angielsku – zwłaszcza w tak dużą produkcję.
Kolejną istotną zmianę odnotowałem już po stworzeniu postaci – w odrobinę bardziej rozbudowanym kreatorze, niż zapamiętałem – i po rozpoczęciu przygody. Chodzi o niewielkie ikonki wyświetlające się nad miastami, zamkami oraz wsiami, informujące o dostępnych w nich zadaniach, turniejach bądź możliwych do zrekrutowania jednostkach. Niby drobiazg, ale bardzo mnie ucieszył – wreszcie mogłem stwierdzić, czy warto zajechać do danej miejscowości bez konieczności faktycznego jej odwiedzenia.
Moją uwagę zwróciła również wyraźnie poprawiona optymalizacja gry. Pamiętałem bowiem, że w 2020 roku musiałem obniżać ustawienia grafiki, by Mount & Blade 2: Bannerlord działało płynnie. Tymczasem na PC wyposażonym w leciwy procesor Intel Core i5-3350P, 8 GB RAM-u i kartę graficzną GeForce GTX 1060 mogłem podziwiać Calradię w pełnym bogactwie detali przy wahaniach liczby klatek na sekundę od 45 do 60 w rozdzielczości 1080p. Gdy odpaliłem grę na drugim komputerze – posiadającym Intel Core i5-12400F, 32 GB RAM-u i kartę GeForce RTX 3070 – wskaźnik FPS-ów rzadko pokazywał wartość mniejszą niż 100 w „normalnej grze” w rozdzielczości 1440p. W bitwie z udziałem tysiąca żołnierzy liczba ta spadła co prawda do mniej więcej 80 FPS-ów, ale generalnie nie mogłem narzekać.
Kolejną rzeczą, która rzuciła mi się w oczy – a w zasadzie w uszy – okazał się angielski dubbing, czyli element bardzo wybrakowany na starcie wczesnego dostępu. Wtedy można było usłyszeć tylko losowe, pojedyncze kwestie. Teraz jest ich nieporównywalnie więcej – i choć większość postaci jedynie zagaja do nas na głos, a potem i tak musimy czytać ich wypowiedzi, to w ogólnym rozrachunku dubbing robi bardzo dobre wrażenie (nawet jeśli co niektóre odzywki nagminnie się powtarzają).
Nieco gorzej jest z głównym wątkiem fabularnym. Ten wprawdzie powinno dać się wreszcie ukończyć, nie natykając się przy tym na większe błędy – czego nie byłem w stanie zrobić, gdy Bannerlord trafił do Early Accessu – ale jest on równie nudny, nieangażujący i niezapadający w pamięć, jak był. Część graczy w Warbanda domagała się jakiejś wiodącej historii i ją otrzymała. Nic jednak nie stracimy, jeśli całkowicie zignorujemy tę opowieść i oddamy się trybowi sandboksowemu. To właśnie tutaj Mount & Blade 2 błyszczy.