Recenzja gry Stray - z kotami to i cyberpunk słodki
Kot i cyberpunk. Te dwie rzeczy wystarczyły, by „indyk” zrobiony w kilkanaście osób – w dodatku przygodówka (z niewielką tylko domieszką akcji) – oczarował cały świat. I nie zanosi się, by czar miał prysnąć wraz z premierą. Stray to naprawdę udana gra.
Stray to gra, do której jak ulał pasuje określenie „skazana na sukces”. Nawet gdyby jej twórcy tego nie chcieli (z jakiegokolwiek powodu), nie byliby w stanie nie zyskać powodzenia przy takim pomyśle na ten tytuł. Choćbym w tej recenzji obsmarował go z góry na dół i nie zostawił na nim suchej nitki, nie powstrzymałbym tłumów przed złożeniem nań preorderu. No bo... widzieliście tego kotka? Jaki on jest słodki! Jaka ta gra jest śliczna! Jakie cudne animacje! Stul dziób i bierz moje pieniądze!
Na szczęście nie zamierzam obsmarowywać Straya. Przeciwnie, będę tę pozycję raczej chwalił, i to całkiem entuzjastycznie. Najpierw jednak jestem Wam winien warstwę opisową – macie bowiem prawo zadawać sobie pytanie: „Czy ta gra jest czymkolwiek więcej niż tylko przygodówką?”. Twórcy ze studia Blue Twelve nie byli zbyt konkretni w przedstawianiu gameplayu w swoim dziele.
Kocie ruchy
- intrygujące uniwersum, które ma do przekazania frapującą historię;
- zróżnicowana rozgrywka, niedopuszczająca nudy;
- zjawiskowy projekt lokacji;
- wybornie animowany, „wiarygodny” koci bohater;
- umiejętnie budowany nastrój – gra potrafi smucić, śmieszyć, straszyć;
- znakomita oprawa dźwiękowa.
- krótki czas zabawy;
- trochę uciążliwe sterowanie;
- brak wyzwania (jeśli liczysz na takowe).
Gdyby szukać dla Straya adekwatnego klasyfikatora gatunkowego, najbardziej pasowałby wyświechtany termin „przygodowa gra akcji” – ze stanowczym wskazaniem raczej na „przygodową” aniżeli „akcji”. Sekwencje zręcznościowe – jak ucieczki przed hordami potworkowatych zurków czy etapy quasi-skradankowe – zdarzają się regularnie, ale stanowią tylko przerywnik. O tym, że są jedynie dodatkiem, świadczy już sam fakt, iż nie uwzględniono tu opcji zmiany poziomu trudności.
Co zatem robimy przez gros czasu? Eksplorujemy, zaczepiamy NPC, zbieramy przedmioty, rozwiązujemy zagadki, psocimy i skaczemy po platformach. Ten ostatni aspekt też może brzmieć zręcznościowo, ale w istocie nie zawiera w ogóle takiego pierwiastka. Przypomina raczej parkour z serii Assassin’s Creed, a jeszcze bardziej pokonywanie przeszkód w najnowszym God of War – ot, wciskamy przycisk, a bohater robi swoje. Dać susa można tylko w wyznaczonych miejscach, więc nawet nie grozi nam śmierć od skoku w przepaść.
Ogólnie Stray nie jest grą, która ma do zaoferowania jakiekolwiek wyzwanie – w kontekście czy to zagadek, czy scen akcji. Jest to wręcz, mówiąc potocznie, samograj. Czasem trzeba tylko podumać chwilę nad drogą do celu bądź rozejrzeć się za zakamarkiem, do którego jeszcze nie wściubiliśmy noska. Jedynie wspomniane etapy wzorowane na skradankach potrafią niekiedy być uciążliwe, bo sterowaniu brakuje precyzji, a punkty kontrolne zostały w nich rozmieszczone dość rzadko.
Bajki robotów
Przypuszczam, że to, co przeczytaliście dotychczas, w wielu z Was nie wzbudziło zachwytu. By zrozumieć moc Straya, trzeba umieć doceniać takie rzeczy jak klimat, opowieść, projekt wizualny świata... i koty, naturalnie. To przede wszystkim gra od kociarzy dla kociarzy, przy okazji w intrygujący sposób zahaczająca o problematykę właściwą nurtowi cyberpunk. W rezultacie otrzymujemy dzieło, którego poszczególne części składowe, rozpatrywane osobno, wykonaniem nie odbiegają od normy, ale wszystkie razem tworzą produkcję jedyną w swoim rodzaju.
Jeśli chodzi o wspomnianych wielbicieli kotów, myślę, że zakochają się w Strayu w mniej niż minutę. Wystarczy im spostrzec słodycz w oczach cyfrowych futrzaków i przekonać się, z jaką pieczołowitością studio Blue Twelve odwzorowało kocie zachowania – jest to poziom animacyjnego kunsztu prawie na miarę Red Dead Redemption 2 (mimo że nad omawianą tu grą pracowało, rzecz oczywista, nieporównywalnie mniej osób).
Więcej niż minutę na zakochanie się w Strayu będą potrzebowali sympatycy cyberpunku. Minie dłuższa chwila, nim fabuła nabierze rozpędu – ale gdy to nastąpi, stanie się jasne, że poszukiwanie drogi do domu przez czworonożnego bohatera stanowi w istocie jedynie tło dla właściwej historii, którą Stray stopniowo przed nami odsłania.
Miejscem akcji jest miasto wzniesione pod betonową kopułą – zbudowane dla ludzi, by dać im schronienie przed warunkami panującymi na powierzchni Ziemi, ale dziś zamieszkiwane wyłącznie przez „uczłowieczone” roboty. Nie chcę zdradzać nic więcej, by nie zepsuć Wam przyjemności poznawania tej opowieści. Dodam tylko, że chwilami nasuwały mi się skojarzenia z grą NieR: Automata. Stray nie ciąży może tak silnie w stronę filozofowania, ale też potrafi skłonić do zadumy. I wywołać emocje – zwłaszcza w finale.
Zgłębianie uniwersum wykreowanego przez Blue Twelve jest tym przyjemniejsze, że lokacje wyglądają bajecznie i panuje w nich wyrazisty klimat. Duża w tym zasługa projektantów środowiska, którzy zadbali o otoczenie szczegółowe, pełne charakteru i o bogatej palecie nastrojowych barw, jak również dźwiękowców i kompozytora muzyki (Yanna van der Cruyssena). Dzięki pracy tych ostatnich Stray chwilami potrafi nawet zmienić się niemal w dreszczowiec. Lepiej nie grajcie z małymi dziećmi, kategoria wiekowa 12+ nie wzięła się znikąd.
Niemniej nie brakuje tu również nuty humoru, który objawia się w naturalny, bezpretensjonalny sposób. Tam, gdzie są koty, po prostu nie może go zabraknąć. Już same animacje naszego czworonoga przywołują uśmiech na twarz, a do tego dochodzą typowo kocie interakcje z otoczeniem, jak zrzucanie naczyń z krawędzi półek czy ostrzenie pazurów na ścianach i kanapach. Ot, fenomen internetu przekuty w grę wideo.
DRUGA OPINIA

Stray zachwycił mnie praktycznie wszystkim, co oferuje. Najbardziej zaskoczył mnie niezwykle złożony i intrygujący świat przyszłości, jego odkrywana stopniowo historia i fabuła, którą śledzi się z zaciekawieniem do samego końca. Rozgrywka jest na tyle angażująca, że trudno nazwać tę pozycję symulatorem chodzenia, a twórcy nie prowadzą nas za rękę, tylko sprytnie używają świata gry do podpowiedzi.
No i jest jeszcze główny bohater – zwykły kot, który nie udaje człowieka ani superkota. Wszystkie czynności, które możemy nim wykonywać, są bardzo „kocie”, w punkt autentyczne, co potwierdzi każda osoba mieszkająca z takowym zwierzakiem. W połączeniu z przepiękną grafiką, klimatyczną muzyką, zróżnicowanymi lokacjami, humorem i świetnymi easter eggami tworzy to jedną z najbardziej niezwykłych przygód w grach, która na długo zapada w pamięć.
Moja ocena: 9/10
Dariusz „DM” Matusiak