Recenzja gry NFS Heat – nowy Need for Speed dowozi... i nie dowozi
Need for Speed: Heat to najlepszy NFS, ale tylko na tle dwóch ostatnich odsłon. Zapamiętamy go jednak na zawsze dzięki wyjątkowym przygodom z policją. Uberpolicją!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
„Not great, not terrible”. Słynny mem z serialu Czarnobyl doskonale opisuje grę Need for Speed: Heat, która generalnie nie jest zła, ale nie jest też jakoś szczególnie wspaniała. Jeśli ktoś ma małe wymagania co do pozycji tego typu, chce sobie po prostu pojeździć i potuningować ulubione samochody, to powinien znaleźć w NFS Heat wszystko, czego mu potrzeba. Zawiodą się jednak ci, którzy oczekiwali jakieś nowej jakości w serii, odświeżenia na miarę tego, co zrobiło ostatnio Modern Warfare dla Call of Duty.
Heat przede wszystkim usuwa parę bolączek dwóch poprzednich odsłon cyklu i na razie nieśmiało zerka w stronę Forzy Horizon. Wróciły więc normalne części tuningowe zamiast lootboksowych kart, fabuła jest nieco bardziej znośna, a świat gry stanął otworem dzięki niemal pełnej destrukcji elementów otoczenia. Z Forzy zapożyczono też możliwość wystrojenia naszego kierowcy w niezliczone kombinacje hipsterskich ciuchów. Największym „heatem” tej odsłony jest jednak wyraźny podział na wyścigi w dzień i w nocy – mechanika, która mogłaby być naprawdę świetna, gdyby tylko została należycie dopracowana.
Sportowiec za dnia, pirat drogowy w nocy
- w końcu ładne, pełne detali miasto i jego otoczenie;
- ogromne możliwości tuningu samochodów;
- ciekawe, zróżnicowane misje podczas kampanii fabularnej...
- ...która wreszcie nie jest taka zła;
- destrukcja otoczenia pozwala na sporą swobodę w trakcie jazdy;
- interesująca koncepcja ryzykowania swoich osiągnięć podczas nocnych eskapad...
- ...która nie do końca się udała przez zbyt agresywną i mocną policję;
- małe zróżnicowanie trybów wyścigów;
- totalnie martwe, niemal puste miasto;
- brak nowości i rozwiązań dawno obecnych u konkurencji.
W Need for Speed Heat za każdym razem wybieramy, czy wyjeżdżamy na miasto w dzień, czy w nocy, i jak można się domyśleć, legalne ściganie za dnia nijak ma się do emocji podczas nocnych wypadów. Dzięki temu jednak, że musimy jednocześnie zbierać pieniądze w ciągu dnia oraz budować swoją reputację w nocy, by rozwijać fabułę i odblokowywać coraz szybsze wozy, czujemy motywację, by dzielić czas pomiędzy obie formy wyścigów.
W dzień w zasadzie tylko podziwiamy okolicę i zarabiamy kasę na kolejne zakupy ulepszonych części oraz nowe auta. Trasy zawodów otoczone są barierkami, ruch uliczny jest wyłączony, policja się nie wtrąca – po prostu impreza sportowa w mieście, choć nie doszukiwałbym się tu klimatu z Need for Speed: ProStreet.
To, co dzieje się po zmroku, to już jednak zupełnie inna bajka. Nielegalne wyścigi odbywają się wśród innych uczestników ruchu, nie ma żadnej sportowej oprawy, a na trasie czyhają policyjne radiowozy. Tylko że w serii Need for Speed to przecież nic nowego... Skąd więc owe wspomniane wcześniej emocje? Wszystko dzięki mechanice podobnej chociażby do tej z ostatniego Tom Clancy’s The Division.
Wyścigi w nocy są niczym wejście do „strefy mroku”. Im bardziej łamiemy prawo i zwiększamy poziom policyjnej „gorączki” wokół nas (tytułowy „heat”), tym więcej reputacji możemy zyskać, ale i łatwo wszystko stracić w jednej chwili, kiedy nie uda nam się wrócić do garażu. Pomysł wspaniały, jednak zawiodło wykonanie. Bo policja w Need for Speed: Heat jest jak pitbull, jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Gdy wywęszy pirata łamiącego kodeks drogowy w tuningowanym golfie – nie odpuści za nic, a my stracimy swój czas i zdobyte punkty.
MODEL JAZDY BEZ ZMIAN I GUMOWA SI
Niestety, nowy NFS nie poprawił wiele w modelu jazdy. Nadal pozostaje on bardzo zręcznościowy i w każdym przypadku taki „zero-jedynkowy”. Nawet gdy sterujemy za pomocą pada, nasze odczucia podobne są do tych, jakie towarzyszą nam przy używaniu klawiatury. Pojazd ma ściśle wyznaczone punkty, kiedy jedzie normalnie oraz kiedy wpada w poślizg i np. driftuje. To samochodówka, w której korzystanie z kierownicy będzie prawdziwą męczarnią.
A sztuczna inteligencja komputerowych driverów? Niestety, to wszechobecny rubber banding połączony z „uciekającym królikiem”. Część zawodników robi sztuczny tłok i zostaje szybko w tyle, a dwóch czy trzech wysuwa się mocno na prowadzenie niczym rakiety. Pod koniec zwalniają w wyznaczonych miejscach, byśmy mieli okazję ich wyprzedzić przy bezbłędnej jeździe. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy nasze auto ma sporą przewagę mocy. Niby człowiek rozumie intencje twórców, ale jednak wygląda to ciut sztucznie.
Samochodowa skradanka
Jeśli w ostatnich odsłonach NFS policja zachowywała się jak straż miejska wioząca blokady parkingowe, teraz przypomina brygadę antyterrorystyczną, która błyskawicznie znosi nas z powierzchni asfaltu. W zasadzie od poziomu gorączki „3” i więcej jest już pozamiatane – uciec można tylko przy odrobinie szczęścia lub nieco oszukując system. Radiowozy są jak uczestniczące w gymkhanie tarany – szybkie, zwrotne, ciężko je zniszczyć, a w miejsce wyeliminowanych i tak materializują się nowe.
Przez te małe oszustwa sztucznej inteligencji NFS: Heat nocą stało się dla mnie pierwszą w historii skradanką samochodową! Mając sporo punktów reputacji do dowiezienia, decydowałem się na jazdę w żółwim tempie i wpatrywanie się w minimapę, by omijać czerwone ikonki radiowozów. Nie mam nic przeciwko większemu wyzwaniu, ale czuć tu głównie brak właściwego balansu.
Odniosłem też wrażenie, że był to generalnie celowy zabieg autorów, by nieco spowolnić nasz progres i wydłużyć czas poświęcony kampanii czy odblokowywaniu lepszych samochodów. Szkoda, bo można było dodać więcej ułatwień – choćby jeden patent z dawnych odsłon serii, jak miejsca do schowania się czy zatrzymywanie policji destrukcją większych obiektów, i pościgi byłyby wciągającym elementem rozgrywki. W obecnej postaci są trochę jak niesprawiedliwa bitwa z twórcami, by nie stracić zainwestowanego w grę czasu.