Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

World of Warcraft: Battle for Azeroth Recenzja gry

Recenzja gry 17 września 2018, 13:00

Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być

Król MMORPG po raz kolejny w swojej długiej historii sprawdza, czy jego panowanie jest zagrożone. Wychodzi z tej potyczki z podniesioną głową, chociaż nie bez szkód. Najnowszy dodatek jest bowiem dobry. Ale tylko dobry.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Bałem się tego momentu. Wiązałem bowiem z Battle for Azeroth wielkie nadzieje – nadal zresztą je wiążę. Blizzard wspiął się na wyżyny, zapowiadając kolejny dodatek i obiecując powrót do konfliktu pomiędzy Przymierzem a Hordą. W tle gdzieś tam majaczą Stare Bóstwa, Azshara przypomina o sobie, a i Jaina pokazuje, że jej serce wcale nie jest skute lodem. Obietnice były wspaniałe, pytanie brzmi: jak to wszystko zostało zrealizowane?

Spalone Teldrassil to niesamowity widok.

Bunkrów nie ma, ale też jest...

PLUSY:
  1. dwie nowe wyspy w unikatowych klimatach;
  2. oddzielne kampanie fabularne dla Hordy i Przymierza;
  3. ekspedycje będące ciekawą odskocznią od grindu;
  4. zmiany w talentach PvP oraz trybie War Mode;
  5. podniesienie maksymalnego poziomu do 120.
MINUSY:
  1. mało satysfakcjonujący Azerite Gear;
  2. coraz mniej w grze prawdziwego MMO;
  3. ilość nowości nie zwala z nóg;
  4. gdzie ten konflikt, gdzie otwarte PvP?

Całkiem dobrze. O ile sporo osób narzekało na wydarzenie War of Thorns, które było wprowadzeniem do Battle for Azeroth, tak ja bawiłem się przednio. Z radością obserwowałem, jak społeczność dzieli się na fanów oraz przeciwników Sylvanas po tym, jak ta spaliła Teldrassil. To samo dzieje się po stronie Przymierza, gdzie część graczy stoi murem za młodym Anduinem, a pozostali nie znoszą swego króla. W centrum tego wszystkiego mamy złamanego orka, Saurfanga, oraz nową gwiazdę, czyli Zappy Boia. Blizzardowi doskonale udało się wzbudzić emocje wśród graczy i opłaciło się to – osiągnięto marketingowy sukces, a dodatek jest najszybciej sprzedającym się rozszerzeniem w historii World of Warcraft.

Nie jestem jednak przekonany, czy Battle for Azeroth dogoniło hype, jaki wywołały zapowiedzi. Nie zrozumcie mnie przy tym źle, już teraz stwierdzam, że rozszerzenie jest dobre. Problem w tym, że JEDYNIE dobre i nic więcej. Niemniej MMORPG nie oceniamy po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. Jestem przekonany, że Blizzard rozwinie grę oraz wytoczy wielkie działa w odpowiednim momencie. Właśnie tak jak w Legionie – rozszerzenie potrzebuje czasu, żeby się rozkręcić.

RECENZJA AKTUALIZOWANA

Pierwotnie recenzja została opublikowana, zanim jeszcze wszystkie wprowadzone przez dodatek atrakcje stały się dostępne. Dlatego 17 września zaktualizowaliśmy tekst, dodając do niego jedną stronę, na której opisujemy tryb Warfront i pierwszy raid. Po tych zmianach mogliśmy także w końcu wystawić ocenę.

Za setnym razem wycieczka na szczyt tej budowli wcale nie jest przyjemna, gdy nie można latać.

WoW utrzymuje fabularny poziom

Sargeras poniósł klęskę, ale zdołał wbić swój mieczyk w Azeroth. W efekcie planeta została poważnie uszkodzona, a mieszkańcy odkryli azerite, czyli specjalny surowiec o niezwykłych właściwościach. Nie tylko leczniczych – okazał się on bowiem również niebezpieczną bronią w nieodpowiednich rękach. I niemal na starcie stał obiektem sporu pomiędzy Przymierzem a Hordą.

Chęć kontroli nad azerite’em oraz brak zaufania do wroga doprowadziły do kilku tragedii. Stolica nocnych elfów spłonęła, a Forsaken stracili swoje miasto. Sytuacja fantastycznego świata jest nieciekawa, zaś dwie zwaśnione frakcje nawet nie myślą o zawieszeniu broni.

Jako że gram po stronie Hordy, moja przygoda z dodatkiem rozpoczęła się od wycieczki po Stormwind. Misja początkowa była genialna, ale jakoś nie pasowała mi do gry MMORPG. Takie coś widziałbym raczej w tytule single player, niemniej Blizzard już swoich graczy do tego przyzwyczaił, więc moje narzekania niczego tu nie zmienią. W wyniku splotu różnych wypadków trafiłem na Zandalar, czyli wyspę zamieszkiwaną przez pierwotne trolle. I dosłownie mnie zatkało.

Przymierze może nie ma tak nietypowych klimat jak Horda, jednak Kul Tiras ma swój urok.

Tereny Hordy są przepiękne. Azteckie klimaty to jest to, czego zdecydowanie ta gra potrzebowała. Ogromne złote świątynie, przepych wylewający się z budynków oraz same trolle ze swoją specyficzną kulturą i wierzeniami. Absolutnie strzał w dziesiątkę. W przypadku Przymierza mamy stanowczo mniejszy wstrząs wizualny, bowiem Kul Tiras na pierwszy rzut oka wydaje się być raczej standardową wyspą. Niemniej, zwiedzając Drustvar, absolutnie można poczuć, co to znaczy trafić do lasu wiedźm.

Każda frakcja otrzymała oddzielną ścieżkę fabularną, która prowadzi nas przez trzy krainy na danej wyspie. Horda ma swoją historię, a Przymierze swoją. I na ten moment nie łączą się one ze sobą – to dwa osobne opowiadania, które odbiją się echem po całym Azeroth. Jedna strona stara się zaprowadzić pokój u trolli oraz pokonać zdrajców, a druga szuka pomocy u wyspiarzy i pragnie naprawić reputację Jainy. To nietypowe i ciekawe zagranie ze strony Blizzarda.

Tutaj pewnie część z Was zacznie kręcić nosem, w końcu Battle for Azeroth miało być konfliktem frakcji, tymczasem mamy dwa osobne tereny do eksplorowania. Spokojnie, w międzyczasie, w ramach War Campaign (dodatkowa ścieżka fabularna), zostaniemy wysłani na tyły wroga, by utworzyć przyczółki na jego terenie. Będą to nasze bazy wypadowe, dzięki którym zaczniemy nękać osiedla przeciwnika.

Droga do 120 poziomu mogłaby być ciekawsza

Szkoda jednak, że przed 120 poziomem mamy mało okazji do konfrontacji z nieprzyjacielem. Kilka razy trafiamy co prawda na wyspę wrogiej frakcji i tam możemy się pobawić, niemniej prędzej czy później i tak wracamy do głównej ścieżki fabularnej. Wymaga tego bowiem gra – identycznie jak w Legionie. Jeśli chcemy cieszyć się pełną zawartością dodatku, musimy najpierw poznać całą historię po swojej stronie konfliktu.

Ja osobiście miałem z tym spory problem. Proces rozwijania postaci od 110 do 120 poziomu zajmuje średnio 10–13 godzin. W związku z tym wystarczą dwie krainy na naszej wyspie, by wbić maksymalny poziom w rozszerzeniu. W efekcie pozostaje ostatnia lokacja, którą trzeba zaliczyć, aby zamknąć opowieść, zdobyć odpowiednie osiągnięcia i teoretycznie przejść do właściwego endgame’u.

Gobliny i ich nowa zabawka – tak, postrzelamy z niej trochę.

PIERWSZY 120 POZIOM WBITY W MNIEJ NIŻ PIĘĆ GODZIN

Graczem, który jako pierwszy na całym świecie uzyskał 120 poziom w Battle for Azeroth, jest Gingi z gildii Method. Grał jako balance druid i całość zajęła mu 4 godziny i 20 minut. Serdeczne gratulacje, a przy okazji uprzedzam, że nie będzie to łatwe do powtórzenia. Średni czas wbicia maksymalnego poziomu wynosi około 12 godzin. Gingi nie działał sam, przygotowywał się już podczas bety, aby wypracować najbardziej optymalną drogę do celu. W efekcie nie ukończył podczas swojego wyścigu fabuły, ale jak wiadomo, nie to było jego założeniem.

Poziom 120 to dopiero początek

Akurat pod tym względem się zawiodłem. Miałem nadzieję, że na 120 poziomie zajmę się innymi atrakcjami, a nie zostanę zmuszony do zaliczenia pustynnego Vol’dun, czyli ostatniej strefy w Zandalar. O ile lisie i wężowate frakcje były całkiem fajne, tak dalsze wykonywanie questów okazało się nużące. Inaczej bowiem niż w Legionie – w Battle for Azeroth podczas większości zadań towarzyszy nam jakiś NPC. Chodzi za nami, opowiada o przeszłości regionu lub o tym, co go nęka. Wykonujemy dla niego jakąś misję, a on wysyła nas dalej.

Zdecydowanie klimatyczne rozwiązanie, ale równocześnie tak niemiłosiernie wydłuża naszą obecność w danej krainie, że to się w głowie mojego Forsakena nie mieściło. Przez to szybko bokiem wyszły mi azteckie klimaty Zandalar. Zwyczajnie za długo kazano mi przebywać pomiędzy dinozaurami. Przeszkadzała mi monotonia otoczenia i tęskniłem za zlepkiem różnych krain na Broken Isles.

Mała odmiana od tych całych dinozaurów.

Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być - ilustracja #3

ZŁAPCIE SWOJEGO PTERODAKTYLA

I w tym dodatku przed graczami postawiono czasochłonne zadanie. Jeśli chcemy poruszać się na grzbiecie pterodaktyla, najpierw musimy zdobyć jego jajko. Już to jako takie okazuje się wcale niełatwe, bowiem szansa na drop jest niska. Następnie otrzymujemy serię zadań How to Ptrain Your Pterrodax, w trakcie której w ciągu 29 dni jesteśmy świadkami różnych faz rozwoju naszej „ptaszyny” – od pisklaka po dorosłego pterodaktyla.

W końcu nasze wysiłki (zadania nie są ciężkie, ale wymagają czasu) zostają wynagrodzone i możemy latać po świecie na własnym skrzydlatym jaszczurze. Całość dotyczy jedynie Hordy, gracze jeszcze nie odkryli, jakiego wierzchowca może wyhodować Przymierze.

Moją pierwszą wycieczkę na wyspę Przymierza odbyłem jako pirat. Arghh!

Wreszcie nastąpił oczekiwany przełom! Ukończyłem fabułę i mogłem udać się do Kul Tiras, by pognębić Przymierze. Na miejscu okazało się jednak, że czeka mnie kolejna seria zadań do wykonania, bo trzeba coś odblokować, wbić odpowiedni poziom reputacji czy coś tam zdobyć. I tak miałem wrażenie, że dalej expię, a Blizzard spokojnie mógł podnieść próg levelowy do 125 lub 130.

Spokojnie, nie jest znowu tak źle. W Battle for Azeroth zabawa NAPRAWDĘ zaczyna się dopiero po wbiciu 120 poziomu, gdy pojawia się ogromna liczba rzeczy do zrobienia. Pod tym względem jestem totalnie zaskoczony. Wprawdzie czynności, które zdecydowanie za bardzo przypominają expienie, mogłyby zostać wciśnięte do etapu rzeczywistego levelowania, ale pozostałe atrakcje absolutnie nie zawodzą.

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

Na największą uwagę zasługują ekspedycje na wyspy. To takie malutkie wycieczki po azerite, czyli powód całego zamieszania. W trakcie nich trafiamy w trzyosobowej ekipie na losowo generowany teren i musimy zdobyć określoną ilość surowca przed wrogą frakcją. Po drugiej stronie mamy NPC, ale jeśli wyrazimy na to chęć, mogą pojawić się również inni gracze.

Zaczyna się zatem całkiem przyjemny wyścig z czasem ze skoncentrowaną dawką rywalizacji. Azerite zdobywamy bowiem na różne sposoby, więc możemy skupić się na polowaniu na wrogie wojska lub przeczesywać okolicę w poszukiwaniu złóż. Kluczem jest tutaj strategia oraz zgranie.

Znudzeni? Zapiszcie się na ekspedycję, ale koniecznie w trybie PvP!

Tak samo jak w Legionie w Battle for Azeroth występują również World Questy. Nazwa wspaniała, ale w praktyce to zwyczajnie globalny odpowiednik Daily Questów. Na mapie zaznaczone są punkty, w których trzeba coś zabić/zebrać/oczyścić, dzięki czemu zyskamy reputację dla danej frakcji oraz nagrodę. Te ostatnie bywają interesujące, bowiem często pozwalają wyposażyć naszą postać w nowy sprzęt.

W moim przypadku, przy celowo casualowym graniu, szybko zdobyłem ekwipunek na poziomie dungeonów Heroic, przy czym zupełnie ich nie robiłem. Chciałem bowiem sprawdzić, czy World of Warcraft wymaga poświęcenia dużej ilości czasu, aby być na bieżąco lub nadgonić fanatyków. I wyszło na to, że wcale nie. Co prawda zawsze będziemy kilka kroków z tyłu, jednak regularna gra po dwie godzinki dziennie wystarczy, by nie było przepaści pomiędzy graczami.

Bóstwo śmierci jest doprawdy wspaniałą postacią.

Gdzie ten cały konflikt?

Z drugiej strony jesteśmy w trakcie wielkiego konfliktu pomiędzy Przymierzem a Hordą. Każda z frakcji robi wypady na wyspę wroga, ale World Questy nie do końca dają to odczuć. Zdarzają się misje, które zmuszają do wybicia mieszkańców wioski przeciwników, szkoda jednak, że wroga frakcja równocześnie nie dostaje zadania obrony osady przed nami.

Wyznam szczerze, że trochę się tu zawiodłem, bowiem właśnie w tym upatrywałem szansy na rozwinięcie walki pomiędzy dwoma stronnictwami. To nieco dziwne, że kilkakrotnie miałem okazję zabijać jakiegoś bossa na Kul Tiras, gdyż ten podobno przeszkadzał w planach mojej Warchief. Tylko czemu? Zamiast pomóc olbrzymowi, który zagrażał moim przeciwnikom, miałem go wyeliminować? Nie lepiej by było, gdyby moje zadanie polegało na wzmocnieniu go lub udzieleniu mu wsparcia?

Te pytania pojawiały się coraz częściej, gdy zagłębiałem się w Battle for Azeroth. Od strony fabularnej bowiem do tej pory nie jesteśmy wcale uczestnikami konfliktu. Sylvanas i Anduin siedzą cicho, a my bawimy się z loa oraz ludem Drust. Jasne, Bwonsamdi jest przefantastyczną postacią, a knowania Zula robią wrażenie. Nawet u Przymierza działania Azshary i spółki oraz problemy Jainy są czymś wartym uwagi. Niemniej to nieco za mało.

Spotkanie na moście okazało się bezowocne.

Mam nadzieję, że przyszłość przyniesie więcej smakowitych kąsków, bo na ten moment jest zwyczajnie dobrze i tylko dobrze. Nawet z trybu War Mode nie mam żadnej radości, bowiem wygląda na to, że mało kto z niego korzysta w pełni. Dzięki niemu zniknął podział na serwery PvE oraz PvP – włączamy w stolicy swojej frakcji odpowiednią opcję i nagle widzimy tylko graczy, którzy tak jak my zdecydowali się na uczestnictwo w otwartych walkach lub nie.

Uruchomienie trybu War Mode daje 10% bonusu do zdobywanych punktów doświadczenia, w związku z czym nawet pacyfiści decydują się na niego. Biegając po Zandalar i Kul Tiras, ciężko było mi jednak spotkać kogoś chętnego do bitki. Ludzie raczej unikali potyczek. Byłem nawet świadkiem sytuacji, w której Przymierze cierpliwie czekało, aż Horda zabije bossa, po czym samo się nim zajęło. Żadna ze stron nie prowokowała walki. Oczywiście to zwyczajnie ja mogę mieć pecha i bywać w nieodpowiednim miejscu i czasie. Od kilku dni...

Jest ktoś chętny na małe PvP?

A szkoda, bo dodatek odnowił system talentów. Teraz mamy ich cztery: jeden z efektem trinketu (sami wybieramy z trzech opcji) oraz trzy dobierane z całkiem sporej listy. Nie jesteśmy ograniczeni ilością zdobytego honoru – talenty odblokowujemy, expiąc, więc już na 110 poziomie mamy dostęp do wszystkich. I co ciekawe, mając włączony tryb War Mode, możemy używać ich normalnie poza arenami czy battlegroundami. Wyjątkiem są dungeony oraz raidy.

Na szczęście jest jeszcze specjalna gildia dla fanów pojedynków. Jedna z jej zasad mówi, że o gildii się nie rozmawia. Dlatego w skrócie napiszę, że to miejsce, gdzie zawsze znajdziecie kogoś chętnego do walki – i jeśli tęsknicie za PvP, zdecydowanie polecam skorzystanie z tego przybytku.

Poznajecie tą wesołą kompanię?

Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być - ilustracja #2

Sprzymierzone rasy – gdzie się podziały?

Jedna z nowości Battle for Azeroth, czyli sprzymierzone rasy, nie została w ogóle wspomniana w recenzji. Dlaczego? Bo dwie z nich są już od dawna dostępne dla Hordy i Przymierza. Wystarczyło kupić preorder, by móc je odblokować wcześniej. W innym wypadku stawały się dostępne (po spełnieniu wymagań) po premierze rozszerzenia. Nie poruszałem tej kwestii, ponieważ te już udostępnione rasy związane są z Legionem, a nie bezpośrednio z Battle for Azeroth.

Z tych prawdziwie nowych sprzymierzonych ras każda strona otrzymała po jednej. Aby ją odblokować, trzeba przede wszystkim ukończyć War Campaign, czyli historię dodatkową. Czy warto? Jeśli chcecie pograć specyficznymi orkami lub krasnoludami, to droga wolna!

Wiemy natomiast, że kolejne dwie rasy pojawią się w przyszłości. Niestety, nie wiadomo kiedy oraz jakie wymagania trzeba będzie spełnić, by je odblokować. I właśnie z tego powodu temat ten został przeze mnie pominięty. Nie wpływają one bowiem na grę ani na plus, ani na minus, są nic nieznaczącym dodatkiem do zabawy – przynajmniej w obecnej formie.

Azerite Gear, czyli gorsze artefakty

Azerite Gear oraz amulet Hearth of Azeroth zastąpiły artefaktową broń. Szkoda, że to zrobiły, bo mam wręcz wrażenie, że to one były prototypem rozwiązania z Legionu, które sprawdzało się nieco lepiej.

Zacznijmy od naszyjnika, który na ten moment nie robi nic. Zbieramy dla niego „artifact power”, ale rosną jedynie jego statystyki oraz poziom (item level). Niemniej jest on niezbędny, bowiem od tego, jak jest rozwinięty, zależy odblokowanie bonusów w Azerite Gear.

Ten ostatni to nowy typ ekwipunku, czyli hełm, naramienniki oraz napierśnik. Czym różni się od standardowego? Otóż pozwala na wybranie różnych buffów wzmacniających naszą postać. W zasadzie możemy zdecydować się na trzy ulepszenia oraz jeden bonus do poziomu danego ekwipunku.

Azerite Gear miało spory potencjał.

Każdy krąg ma przypisany oddzielny typ ulepszeń. W pierwszym znajdziemy bonusy związane z naszą klasą i lokacją, w której zdobyliśmy przedmioty. Drugi z kolei zapewnia wzmocnienia defensywne oraz klasowe. Trzeci odpowiada za dodatki wynikające z naszej roli (DPS, tank lub heal) i pojawia się dopiero przy ekwipunku na poziomie 340.

W każdym kręgu wybieramy jeden buff, z którego chcemy skorzystać. Warto tutaj zaznaczyć, że bonusy klasowe dobierane są do aktualnie aktywnej specjalizacji. Nie możemy swobodnie żonglować wzmocnieniami, ale na szczęście jest sposób na ich resetowanie. Wystarczy odnaleźć NPC z tytułem Azerite Reforger, który po uiszczeniu odpowiedniej opłaty wyczyści nam wybraną część ekwipunku.

Działa to podobnie jak niegdyś talenty w World of Warcraft – reset Azerite Gear za każdym razem jest coraz droższy, więc regularna wymiana bonusów szybko okazuje się kosztowną zabawą. Nie ma tutaj również górnego ogranicznika, ile za taką przyjemność trzeba będzie wybulić. Na szczęście co trzy dni następuje obniżenie ceny resetu o 50% w stosunku do aktualnie nabitej przez nas kwoty. Uff.

Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być - ilustracja #4

Najdroższy wierzchowiec w grze

Ceny wierzchowców na aukcjach są różne – niektóre z nich osiągają niebotyczne kwoty. Battle for Azeroth wprowadziło jednak dinozaura, którego cena jest wręcz szokująca. Mowa o Reins of the Mighty Caravan Brutosaur, czyli wielkim brontozaurze, którego kupimy u NPC za 5 milionów golda. Jest przeogromny i może nie należy do najpiękniejszych, ale ma jedną wielką zaletę – mobilny auction house. Posiadając tego wierzchowca, w prawie każdej chwili będziemy mogli skorzystać z aukcji! W Azeroth można już spotkać całkiem sporo bogaczy, podróżujących na swoich brontozaurach.

Uważajcie na samotne dziewczynki w pustej wiosce.

A jak sprawuje się cały system? Daje namiastkę wolności. Wzmocnienia są przydatne, ale żadne nie jest jakimś „gamechangerem” i pod tym względem artefakty z Legionu sprawdzały się zdecydowanie lepiej. Dlatego odniosłem wrażenie, że Azerite Gear był prototypem tamtych rodzajów broni, a nie odwrotnie. Specjalny sprzęt oferuje skromną możliwość wyboru, a same bonusy nie sprawiają, że skaczemy z radości dzięki podjętej decyzji. Ot, wybrany atak będzie skuteczniejszy lub otrzymamy szansę na wzmocnienie danej statystyki.

Warfronts, czyli brzmi dobrze, ale…

Pora na największą bodaj atrakcję dodatku, czyli Warfronts. Szumnie zapowiadane kampanie PvE, które wzorowane miały być na kultowym Warcrafcie III, nie spełniły oczekiwań graczy. Znaczy, na ten moment dostępna jest jedynie jedna misja – możliwe, że w przyszłości będzie lepiej. Atak na Arathi Highlands oprócz tego, że zapewnia przedmioty na całkiem przyzwoitym poziomie, nie oferuje jednak niczego specjalnego.

Dwadzieścia osób bawi się w zbieranie drewna i żelaza, by ulepszyć budynki w głównej bazie oraz wykupić nowe technologie. Dalej przejmujemy obozowiska wroga i gdy wszystko mamy zabezpieczone, wysyłamy katapulty, aby sforsować jego umocnienia. Z czasem bramy padają, a przed nami zostaje tylko dowódca przeciwnej frakcji, którego musimy zabić. I tak w koło Macieju.

Miało być RTS-owo, a jest nudno. - 2018-09-17
Miało być RTS-owo, a jest nudno.

Wierzcie mi na słowo, brzmi to lepiej, niż wygląda w praktyce. Cała kampania trwa nieco ponad 20 minut i w zasadzie nie da się jej przegrać. Nie musicie się nawet starać i wystarczy swój udział ograniczyć do zbierania żelaza. Widziałem osoby, które jawnie zostawiały myszki i klawiatury samym sobie, a w efekcie i tak otrzymywały dobry sprzęt za wygraną. Po trzech Warfrontach, które wyglądają identycznie, ma się już dość. No chyba że w łatwy sposób chcecie wymienić bądź ulepszyć ekwipunek. Wtedy zdecydowanie polecam wzięcie udziału w imprezie, zwłaszcza że jest na to cały tydzień.

Pierwszy raid daje radę

Na otarcie łez pozostał pierwszy raid w Battle for Azeroth. W Uldir przyszło mi mierzyć się z G’huunem i przyznaję, że wycieczka do niego była przyjemnym doświadczeniem. Mechanicznie nie ma żadnej rewolucji, bowiem dungeony na poziomie Mythic przygotowały graczy na to, co może ich czekać w raidzie. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z ośmiu bossów, których spotykamy, wymaga od nas ciągłego ruchu i oczu dookoła głowy.

W WoW-ie jak w tanim serialu – przeciwnicy lubią wracać z zaświatów. - 2018-09-17
W WoW-ie jak w tanim serialu – przeciwnicy lubią wracać z zaświatów.

Mimo że niektórzy będą kręcić nosem na brak rewolucji, ja bawiłem się świetnie. Zwłaszcza podczas potyczki z Mother, która okazała się nie lada wyzwaniem dla niezgranych drużyn. Przeciwnik nie jest trudny, ale wymaga koordynacji całej ekipy – nie miałem okazji grać z osobami spoza swojej gildii, niemniej słyszałem, że boss ten okazuje się pogromcą randomów i pugów (pickup group).

W tej chwili mam zaliczony cały raid na poziomie Normal i użeram się z wersją Heroic, która zdecydowanie daje w kość. Czy potrzeba lepszej rekomendacji?

Nie jest źle, ale zabrakło fajerwerków

Jeśli zaś chodzi o profesje, to nastąpiło tu bardzo przyjemne usprawnienie. Otóż nie trzeba się już męczyć i wykonywać wszystkiego od początku. Każdy poziom danego rzemiosła ma swoją własną kategorię, w zależności od dodatku, i traktowany jest oddzielnie. Nie ma już potrzeby, by maksować engineering z Wrath of the Lich King lub Legionu, aby móc rozwijać go w Battle for Azeroth. Jak dla mnie – wyszło to całości zdecydowanie na plus.

Ucieczka przed fanatykami jest mało interaktywna, ale za to jakie budzi emocje!

Z pewnością dałem Wam odczuć, że wszystkie te zmiany i poprawki zrobiły na mnie średnie wrażenie. Sęk w tym, że całkiem dobrze się bawię, grając w Battle for Azeroth. Co prawda dodatek nie zmusza mnie do zarywania nocek, czego zdecydowanie się obawiałem. Podchodziłem do niego z założeniem, że czeka mnie intensywna rozrywka, a w rzeczywistości chyba po raz pierwszy grałem w MMORPG całkowicie na spokojnie i jestem zaskoczony – tak też można z World of Warcraft przyjemnie spędzić czas.

Co lepsze, nie mam nawet poczucia, że coś straciłem lub jestem w plecy. Mogę swobodnie brać udział w dungeonach, uczestniczyć w battlegroundach, wyruszać z ekspedycjami czy zwyczajnie wykonywać World Questy. Czego bym nie robił, mój poziom cały czas rośnie, i to bez większego wysiłku. W ten sposób bez problemu przygotowałem się na raid, a maniacy wyzwań mogą czyścić podziemia na poziomie Mythic, bo to też rodzaj rozrywki. Zresztą nie dziwię im się, bowiem dungeony w wersji podstawowej oraz Heroic to spacerek po parku.

Klimat, klimat i jeszcze raz klimat!

Mam jednak takie przeczucie, że Blizzard dopiero pokaże, na co ten dodatek stać. Wiele osób uważa, że Battle for Azeroth jest rozszerzeniem przejściowym, które ma nas przygotować na prawdziwą zabawę w kolejnym DLC. Ja jednak nie byłbym zaskoczony, gdyby „Zamieć” zdecydowała się rozpętać burzę zdecydowanie wcześniej. Nie zdziwię się, jeśli będzie tak samo jak z Legionem – leniwy początek, a potem jazda bez trzymanki.

Na ten moment autorzy zaoferowali coś bezpiecznego, aczkolwiek jak najbardziej dobrego. Prawdziwa wojna z kolei dopiero nadejdzie i wyczekuję jej z utęsknieniem. Battle for Azeroth ma bowiem ogromny potencjał, który jak na razie nie został wykorzystany. Niemniej nauczony doświadczeniem i znając zagrywki Blizzarda, nie skreślam tego dodatku – zamiast tego czekam, co będzie dalej. Zwłaszcza że aktualizacja 8.1 jest tuż za rogiem, a patch 8.2 ma wytoczyć prawdziwe działa. Mam tylko nadzieję, że całość nie okaże się niewypałem. Daję twórcom kredyt zaufania, choć początki nie są zachwycające. Liczę jednak na nich właśnie dlatego, że jest przeciętnie, a oczekiwania były zdecydowanie większe.

O AUTORZE

Chciałem walczyć z Przymierzem, ale mi nie dano. Zamiast tego robiłem questy, farmiłem reputację oraz wyruszałem z ekspedycjami. Jak dotąd zajęło mi to 45 godzin, co od momentu premiery Battle for Azeroth nie jest jakimś wybitnym wynikiem. Niemniej planuję poświęcić więcej czasu World of Warcraft, gdy zwyczajnie będzie w nim co robić. Tryb Warfronts mocno mnie zawiódł, ale na szczęście raid Uldir wiele wynagrodził. For the Horde!

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

TWOIM ZDANIEM

Wrócisz do WoW-a przy okazji Battle for Azeroth?

Tak
38,1%
Nie, ta gra mnie już dawno nie interesuje
24,2%
Nie, nigdy nie grałem w WoW-a
37,7%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być
Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być

Recenzja gry

Król MMORPG po raz kolejny w swojej długiej historii sprawdza, czy jego panowanie jest zagrożone. Wychodzi z tej potyczki z podniesioną głową, chociaż nie bez szkód. Najnowszy dodatek jest bowiem dobry. Ale tylko dobry.

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.