autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Burnout Paradise Remastered – raj nieutracony
Seria Burnout na zawsze odcisnęła piętno na gatunku zręcznościowych wyścigów, a szczytowym jej osiągnięciem okazała się gra Burnout Paradise. Niezwykłe dokonanie w dziedzinie designu i jednocześnie gwóźdź do trumny firmy Criterion Games.
- niesamowite poczucie szybkości i wolności;
- przytłaczająca liczba wyzwań;
- osiem dodatków w pakiecie.
- trochę za mało zmian jak na pełnoprawny remaster;
- dodatki zaburzają naturalny progres;
- niektóre rozwiązania trącą myszką.
Choć dekada w branży gier wideo to naprawdę szmat czasu, nie każde dziesięciolecie okazywało się równie bogate w nowoczesne rozwiązania technologiczne. Mnóstwo wydanych w 2008 roku produkcji wciąż jeszcze nie pokryło się odpowiednio grubą warstwą patyny i do dziś cieszy oko. A mimo to stale jesteśmy bombardowani informacjami o kolejnych remasterach stosunkowo młodych tytułów.
Czego możemy oczekiwać po remasterze jeszcze nie tak bardzo starej, powiedzmy, właśnie dziesięcioletniej gry? Zapewne chcielibyśmy ujrzeć w niej wszelkie możliwe nowoczesne rozwiązania, tekstury w rozdzielczości co najmniej 4K i stałe sześćdziesiąt klatek na sekundę. Modelowym przykładem niech będzie wydane niedawno Shadow of the Colossus, które zachowując w stu procentach ducha oryginału, mogłoby jednocześnie zostać uznane za zupełnie nową propozycję. Niestety, nie wszystkim wydawcom chce się aż tak postarać, bo to wymaga mnóstwa czasu i środków. Najprościej jest więc zebrać wszystkie dotychczasowe pakiety DLC, podbić rozdzielczość, poprawić nieco tekstury i płynność zabawy, po czym rzucić taki produkt na rynek. Tak właśnie zrobiono z Burnoutem Paradise – grą wyjątkową dla mnie i milionów fanów zręcznościowej zabawy.
Orientować w terenie w trakcie ścigania się możemy na trzy sposoby. Albo znać rozkład wszystkich dróg na pamięć, albo zerkać na umieszczoną w prawym dolnym rogu mini mapę, albo patrzeć na górę ekranu na pulsujące zielone tablice z nazwami ulic sugerujące gdzie powinniśmy skręcić.
Dla kogo to remaster?
W tym miejscu należy postawić pytanie, czy to źle, że Electronic Arts średnio przyłożyło się do pracy w przypadku jednej ze swoich niegdyś flagowych produkcji? Otóż nie. Zaskoczeni?
Punkt widzenia zależy w tym przypadku od punktu siedzenia. Niby banał, ale odbiór remastera ostatniego Burnouta będzie uzależniony od tego, na jakiej platformie testowaliśmy tę grę przed laty. Osoby, które do tej pory w ogóle nie miały okazji jej wypróbować, a chciałyby trochę poszaleć, przez prawie cały czas trzymając guzik dopalacza, już na tym etapie recenzji informuję, że mogą czym prędzej udać się do sklepu i zafundować sobie tę klasykę Criterion Games. Pod względem szaleństwa i wolności wyboru w eksplorowaniu otwartego świata nie znajdą na rynku nic lepszego.
W ciągu minionej dekady wiele tytułów czerpało garściami z pomysłów zrealizowanych w tej produkcji, ale żadnemu z nich nawet nie udało się zbliżyć do perfekcji BP. To jedna z tych gier, w której nie masz nawet ochoty się zatrzymać. Wciąż coś gna Cię naprzód i nie pozwala odetchnąć. Wspaniałe uczucie, które są w stanie zapewnić tylko wybitne pozycje. Z całym szacunkiem dla starszych gier z serii, które również uważam za fantastyczne – to właśnie w Burnoucie Paradise skondensował się geniusz autorów cyklu.
Tylko na złomowisku wymienimy pojazd. To zbyt problematyczna i zabierająca zbyt wiele czasu sprawa w dekadę po premierze oryginału.
Burnout Paradise Remastered składa się z podstawowej wersji gry i ośmiu z dziewięciu dodatków, których pozycja ta doczekała się od czasu premiery pierwotnej edycji. Największym z DLC jest Big Surf Island proponujące nową lokację na niezbyt dużej wyspie oferującej kilkadziesiąt nowych wyzwań. Ponadto w pakiecie znajdują się Gliniarze i bandyci (zawierający między innymi wozy policyjne), wozy kultowe, zabawki (zdeformowane małe wersje samochodów, w tym bolidu Formuły 1), zestaw motocykli oraz auta z dodatków Cagney i Boost Special Cars.
Inaczej remaster ten odbiorą posiadacze konsol i pecetów, którzy kiedyś już mieli okazję przemierzyć wzdłuż i wszerz wszystkie dostępne w podstawowej grze lokacje. Na urządzeniach Sony i Microsoftu Burnout działał i wyglądał świetnie, ale to wersja pecetowa błyszczała na ich tle. Była ona na tyle dobrze przygotowana, że nawet dzisiaj uruchomiona w wysokiej rozdzielczości pozostawia po sobie fantastyczne wrażenie i szczerze wyznam, iż w tym przypadku remaster był zupełnie niepotrzebny – chyba że komuś zależy na dodatku Big Surf Island, który wcześniej nie doczekał się wersji dedykowanej komputerom, a który znacznie przedłuża rozgrywkę, oferując wprawdzie niedużą, ale bogatą w atrakcje lokację. Znajduje się ona na wschód od miasta i aby się do niej dostać, trzeba najpierw przejechać przez dość długi most.