autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Prey – Bio(System)Shock, czyli eksperyment udany
Pierwszy Prey powstawał jedenaście lat. Drugi Prey, który teraz jest pierwszym, ukazał się na rynku jedenaście lat po debiucie owego pierwszego pierwszego. Trochę to zagmatwane, niemniej niczego nie ujmuje bardzo dobremu dziełu twórców serii Dishonored.
- piękny hołd złożony klasyce gatunku;
- wysoki poziom trudności;
- wybory moralne;
- dowolność postępowania;
- świetny system rozwoju umiejętności postaci;
- niemal nieobecny backtracking w wątku głównym;
- żadnych poważnych bugów w trakcie rozgrywki;
- bardzo przyjemny polski dubbing.
- nadmierny backtracking w przypadku misji pobocznych;
- długie ekrany wczytywania;
- spartolone hakowanie;
- oprawa graficzna mogłaby być lepsza.
Wbrew pozorom kosmos nie znosi próżni. Jednak zapełnienie tej nieograniczonej przestrzeni ciekawymi opowieściami jest trudne i – co oczywiste – nie wszystkim się udaje. Arkane Studios nie miało więc prostego zadania. Tym bardziej że marka Prey to wręcz modelowy przykład tego, jak nieraz potrafi wydłużyć się proces dewelopingu i jak często mamy do czynienia ze zmianami koncepcyjnymi dotyczącymi jednej gry. Przygody Czirokeza Tommy’ego powstawały jedenaście lat. Druga część rodziła się w bólach i projekt po trzech latach od jego ujawnienia został ostatecznie skasowany.
Twórcy z Arkane przejęli inicjatywę, ale – zamiast ciągnąć historię kosmicznych portali – postanowili obrać własny kierunek i pokazać coś innego. Złożyć hołd nieśmiertelnej serii System Shock, zwrócić uwagę młodszych fanów BioShocków, a wszystko to doprawić wrażeniem zaszczucia wprost z Dead Space. Przede wszystkim zaś rozpocząć zupełnie nową opowieść.
PrejoBajoSystemSpejs
Prey pod żadnym względem nie jest nowatorski. Ani nawet oryginalny. Arkane „ukradło” tytuł starej marce, w roli głównego bohatera lub bohaterki występuje osoba z amnezją (zupełnie jak Jack w BioShocku), system rozwoju postaci został zaczerpnięty z System Shocka 2, a za miejsce akcji obrano stację kosmiczną opanowaną przez tajemniczą pozaziemską formę życia – niczym w Dead Space. Istny konglomerat idei, mechanik i sposobów narracji, który trzeba było ogarnąć na etapie przygotowywania projektu. Złożenie tego wszystkiego w całość, mając za przykład przełomowe wzorce, musiało być nie lada wyzwaniem. I komu jak komu, ale twórcom serii Dishonored warto było zaufać, bo produkt końcowy, pomimo kilku wpadek, na pewno można uznać za jeden z tegorocznych hitów.
Zwykłe fantomy to na początku rozgrywki potężni wrogowie. Z czasem stają się niczym więcej jak tylko natrętnymi muchami.
Gabe Newell w kosmosie
Nazywasz się Morgan Yu i budzisz się na stacji kosmicznej Talos I, na której wraz z bratem Aleksem przeprowadzacie testy na neuromodach – wszczepach, dzięki którym każdy człowiek może natychmiast zyskać dodatkowe umiejętności. Na przykład w kilka sekund nauczyć się śpiewać niczym operowa diwa albo poznać sekrety rusznikarstwa czy opanować obchodzenie systemów zabezpieczeń. Te niesamowite urządzenia mogą zmienić ludzkość, ale jednym z sekretów naukowców badających tę problematykę jest fakt, że w przypadku usunięcia neuromoda człowiek traci pamięć.
W wyniku badań, czy też innych tajemniczych wydarzeń, w takiej właśnie sytuacji znajduje się Morgan. Nieświadomie ciągle przeżywa jeden i ten sam dzień pełen różnych testów, które za zgodą brata o aparycji Gabe’a Newella przeprowadza na nim zespół naukowców. Dzieje się tak do czasu, aż stację opanowuje obca forma życia – tyfony. Z pomocą zaprogramowanego przez samego bohatera (przed utratą pamięci) tajemniczego operatora musimy zniszczyć stację, aby istoty te nie mogły przedostać się na Ziemię.
Powyżej przedstawiłem krótki opis wciągającej fabuły gry. Oczywiście nie będzie żadnym spoilerem, jeśli dodam, że tak naprawdę nic nie jest takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje, a klucz do zrozumienia wydarzeń zachodzących na Talosie I stanowi uważna eksploracja lokacji, czytanie e-maili, porozrzucanych notatek i odsłuchiwanie znalezionych plików dźwiękowych. „Shockowy” standard. Odnajdywane wiadomości uzupełniają się i układają w spójną historię, co wymaga jednak mozolnego składania tych fragmentów w całość. Trochę niczym detektywi tworzymy różne teorie na temat tego, czego jesteśmy świadkami. W przeciwnym wypadku, jeśli będziemy tylko przeć do przodu bez zastanawiania się nad meandrami fabuły, powstanie chaos, w którym trudno będzie wyłapać jakiś sens.