Recenzja gry Dragon Ball: Xenoverse 2 - za mało nowości
Druga odsłona serii Dragon Ball: Xenoverse stawia na sprawdzone wcześniej rozwiązania, ale trudno uznać to za pozytyw. Od sequela takiej gry oczekujemy zdecydowanie więcej.
- sporo ciuszków i mocy do zebrania;
- duża dowolność w tworzeniu własnej postaci;
- sieciowa kooperacja;
- niektóre sceny wyglądają jak wyjęte wprost z serialu.
- schematyczna historia, zmuszająca do toczenia dobrze znanych walk;
- nieprzewidywalne serwery i dziwne glicze przeszkadzające w zabawie;
- zbyt prosty system starć, nagradzający spamowanie tych samych ataków;
- chaotyczna kamera doprowadzająca do irytujących przegranych i zawrotów głowy;
- ubogie plansze i słaba warstwa audio.
Dragon Ball Xenoverse 2 to sequel specyficznej mieszanki bijatyki i MMO na licencji popularnej serii anime. Kontynuacja, mimo że na swój sposób wciągająca, niestety nie oferuje więcej niż to, co znamy ze średnio udanego pierwowzoru.
W grze Dragon Ball: Xenoverse z 2014 roku drzemał ogromny potencjał – twórcy hucznie zapowiadali nowe postacie, możliwość stworzenia własnego bohatera i opowieść, która będzie wykorzystywać motyw podróży w czasie. Ostatecznie potencjał ten został zmarnowany, a my otrzymaliśmy dziwny miszmasz bijatyki i MMO z przewidywalną historią i płytkim systemem walki. Poza osobami, które uzależniły się od odblokowywania nowego ekwipunku i sieciowej kooperacji, chyba nikt nie czekał z niecierpliwością na sequel tej produkcji. W „dwójce” Bandai Namco ponownie zabiera nas do tytułowego Xenoverse, oferując masę nowych rzeczy do odblokowania oraz więcej tej samej rozgrywki, której niestety daleko do poziomu bijatyk anime z ery PS2. Mimo że dostaliśmy kolejny odgrzewany kotlet, który ma sprzedać znana marka, fani tzw. „grindowników” i hack-and-slashy szybko dadzą się wciągnąć w pogoń za lepszym sprzętem i zaliczanie kolejnych misji, bawiąc się zaskakująco znośnie. Co więc sprawia, że Dragon Ball: Xenoverse 2 jest średniakiem, który mimo licznych wad, potrafi mocno uzależnić?
O dwóch takich, co ukradli linię czasu
Historia w „dwójce” do złudzenia przypomina to, co widzieliśmy w poprzedniej części gry. Akcja toczy się w tytułowym uniwersum, gdzie podróżnicy w czasie pod dowództwem znanego z serialu Trunksa czuwają nad linią czasu z głównej serii anime. Kiedy na oczach Trunksa i spółki ktoś próbuje wpływać na chronologię wydarzeń z uniwersum Dragon Balla, wszechświatom zaczyna grozić zagłada, a bohaterowie muszą sprzymierzyć się z postacią gracza i naprawić czasoprzestrzeń. Za owymi dziwnymi anomaliami ponownie stoją dwie tajemnicze istoty – Mira i Towa, nasi wrogowie z „jedynki”. Mimo że fabuła stanowi praktycznie kalkę tej z pierwowzoru, tym razem dwójka złoczyńców sprzymierza się z grupką szwarccharakterów znanych z tzw. „kinówek” – pełnometrażowych animacji które nie są zaliczane do kanonu głównej serii. Bez wątpienia pojawienie się takich postaci jak Bardock, Broly czy Cooler to nie lada gratka dla największych fanów cyklu. Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że scenarzyści potraktowali całą opowieść tak, by zostawić sobie coś na sequel.
Kolorowo jak na konwencie
Zanim wyruszymy pomóc Trunksowi i ekipie w zwalczaniu anomalii w chronologii smoczego uniwersum, należy stworzyć własnego bohatera. Tak jak w poprzedniej odsłonie serii otrzymaliśmy sporo możliwości jak na gry na licencji anime, a twórcy dołożyli wszelkich starań, by kreator postaci nie pozwolił na to, aby dwie z nich wyglądały tak samo. Początkowo wybór jednej z pięciu ras wydaje się zaledwie kosmetyczny – są to jednak tylko pozory. Mimo że style gry takiego np. nameczanina i człowieka niespecjalnie się różnią, warto pamiętać, że część ekwipunku i zdolności została zarezerwowana dla poszczególnych ras. Jeśli tak jak ja od zawsze marzyliście o stworzeniu własnego potężnego saiyanina, powinniście wybrać przedstawiciela tej dumnej rasy wojowników i nie zastanawiać się nawet nad innymi opcjami.