Recenzja gry Tom Clancy's Rainbow Six: Siege - Counter-Strike na sterydach
Po 7 latach od ostatniej odsłony, skasowanym projekcie Patriots, marka Rainbow Six ponownie wraca na nasze monitory – tym razem w formie sieciowej strzelaniny. Czym różni się od innych popularnych tytułów i czy jest wierna swoim początkom?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- intensywne i pełne emocji wymiany ognia na małym obszarze;
- destrukcja otoczenia pozwala na różne sposoby dotrzeć do celu misji;
- pełne szczegółów, klimatyczne mapy;
- nacisk na współpracę i komunikację, by wygrać starcie;
- misja „Article 5”;
- świetny zestaw gadżetów do ataku i obrony, niezły model strzelania;
- kooperacja w trybie Terrorist Hunt pozwala na całkiem taktyczną rozgrywkę.
- brak swobody w wyborze trybów rozgrywki;
- tryb PvP to praktycznie tylko drużynowy deathmatch;
- niewykorzystany potencjał na kampanię fabularną;
- oprawa graficzna odstaje od dzisiejszych standardów;
- błędy w kodzie sieciowym potrafią zepsuć rozgrywkę;
- brak trybu hardcore dla bardziej wymagających graczy;
- oddział Tęcza pojawia się tylko w jednej misji.
Nerwowe oczekiwanie i ciszę przerywa odgłos stłumionej eksplozji gdzieś na dole - zapewne wysadzono ścianę lub okno. Po tym znów robi się niepokojąco spokojnie - przez stanowczo zbyt długą chwilę. Wtem gdzieś po prawej odzywa się seria z karabinku, ktoś odpowiedział ogniem i terkot wystrzałów zamilkł - atakująca drużyna musi być już bardzo blisko. Nagle, przy dźwięku ogromnego huku, ściana obok okna praktycznie przestała istnieć - w powstały obłok dymu szybko rzuciliśmy granat i skierowaliśmy lufy. Przez wyrwę w ścianie wpatrywaliśmy się jednak w pustkę, by po chwili czarna sylwetka wpadła na linie przez stłuczone okno - palce zacisnęły się na spustach… To starcie wyjaśni się w ciągu najbliższych sekund.
Najnowszej grze Ubisoftu Rainbow Six: Siege z pewnością nie można odmówić, że ma swoje momenty, które potrafią wywołać mały przypływ adrenaliny, emocje czy ducha sportowej rywalizacji. W odróżnieniu do innych popularnych strzelanin - tu cała akcja, cała esencja gry koncentruje się w jednym punkcie i trwa najwyżej kilkadziesiąt sekund. Czy jest to jednak godna kontynuacja słynnej serii taktycznych strzelanin Rainbow Six? Czy sprawdziły się słowa twórców o tym, jak bardzo pragną uszanować jej początki i że to marka, która zasługuje na to, by traktować ją bardzo poważnie? Nie do końca - i nie mam tu na myśli braku możliwości szczegółowego planowania akcji czy odejścia od hardkorowego realizmu. Pełna wersja Siege wygląda jak zlepek kilku osobno tworzonych koncepcji, z których żadna nie została rozwinięta i dopracowana do perfekcji.
Gdzie jest oddział Tęcza?
Jeśli nie wkręcimy się od razu w wartką akcję multiplayerowych meczy na punkty i fragi, tylko przyjrzymy się całości nieco dokładniej – uderzy nas pewien brak spójności, swobody i… prawie całkowita nieobecność oddziału Rainbow w grze! Dla wielu najbardziej dotkliwy może być z góry narzucony rodzaj rozgrywki. Zarówno w trybie wieloosobowym, kooperacji, jak i samotnej walce z botami nie mamy żadnego wpływu na to, na jakiej mapie będziemy grać oraz jakie będzie zadanie - zakładnik, bomba czy zabezpieczanie terenu. Nie przeszkadza to może aż tak bardzo przy serii potyczek PvP, ale gdy chcemy zagrać w trybie Terrorist Hunt jako Samotny Wilk - wtedy o wiele lepiej byłoby wybrać swoją ulubioną mapę i np. ograniczoną ilość komputerowych przeciwników, a nie być zdanym na wersję z ich losowym odradzaniem się. Rainbow Six: Siege ogólnie na każdym kroku pogania nas i każe robić wszystko na czas - nie ma nawet opcji swobodnego treningu z nowo nabytą bronią czy wyposażeniem, pomimo nieźle zrobionej mapy z killhousem w bazie Hereford. Zamiast tego są filmy instruktażowe i seria tzw. operacji, w których samotnie wypróbujemy kilku operatorów i ich gadżety - żadne z nich nie wyczerpują jednak zapoznania ze wszystkimi mechanikami gry.